Saturday, February 21, 2009

DON KICHOT (Opera Wrocławska)

We współczesnym teatrze od pewnego czasu panuje psychologiczno-publicystyczny realizm, który wkroczył też do opery jako odświeżający prąd inscenizacyjny. A Beate Vollack, wychowana w klasycznym baletowym stylu, pracująca przy nowoczesnych (lub ponowoczesnych) realizacjach operowych, znalazła dla swojego „Don Kichota” cudowny złoty środek. Obmyśliła (wraz z dramaturgiem Silvią Bruenig) zupełnie inną wersję znanej historii, zachowując tradycyjny ruch.

U Vollack/Bruenig Sanczo jest bezrobotnym klaunem, który przyprowadza do cyrku dziwaka. Znajomość zawierają w antykwariacie, gdzie po zajmującej lekturze Don Kichot zakłada rycerskie ciuchy, decydując się na krucjatę w imię zapomnianych wartości. Wygląda jak widmo nie z tej ziemi. Chudy, błędnowzroczny, w śmiesznym barokowym stroju, z trudem panując nad włócznią, zostaje wprowadzony w kolorowy świat biednego prowincjonalnego cyrku. Cyrk i antykwariat – trudno o bardziej znaczący kontrapunkt dla realnej teraźniejszości. Co więcej, z jednej strony Sanczo przykleja się do towarzysza, który może mu umożliwić powrót do pracy, z drugiej, obejmuje nad nim opiekę. Takiego wariata jak Kichot nikt by w realnym życiu nie zrozumiał. Cyrk jednak rządzi się własnymi regułami, prawami iluzji i nadrealnych zdolności. Tu wszyscy wyglądają inaczej i posiadają niezwyczajne umiejętności. Do tego otoczenia Don Kichot pasuje idealnie. Co z tego, że zabija węża, bo obawia się o los fakira, cóż, że w obronie asystentki przeszkadza artyście rzucającemu nożami? Podobne zachowanie wpisuje się przecież w widowisko, co doskonale podkreśla scena, gdy Kichot psuje giermkowi komiczne show. W ramach cyrkowej konwencji karnawału następuje całkowite pomieszanie konwencji. Genialny pomysł, bardzo w duchu powieści Cervantesa, dramatów Calderona.

Przenosząc akcję baletu do cyrku, Vollack mogła się skupić na choreograficznych detalach i powędrować w rejony baletowych fajerwerków. Nic z tych rzeczy. Konsekwentnie prowadzi postacie, subtelnie prezentując liryczny romantyzm miłości dwojga kochanków. Basilio jest tu robotnikiem (w ukryciu tanecznie utalentowanym), Kitri to baletnica, gwiazda zespołu. Don Kichot i Sanczo oczywiście pomagają związkowi młodych, na przekór planom ojca dziewczyny – dyrektora cyrku. Rycerz z antykwariatu ma w tej inscenizacji kluczową pozycję: jako świadomy-nieświadomy aktor i reżyser wydarzeń. Sam marzy o Dulcynei, pani swego snu, ale być może i jednej z tancerek cyrkowej trupy. Pytanie tylko, której: tej zwinnej małej czy tej eterycznej brunetce? Takie małe-wielkie dylematy dotyczą niemal każdego z głównych bohaterów, tak jak nad komicznym wszystkim unosi się raz po raz mroczny element, reprezentowany przez czarodzieja. Co ciekawe, solista ubrany w maskę El Melenasa jako jedyny nie ujawnia tożsamości nawet podczas ukłonów. Także scenografia Jordi Roiga złożona jest z dwustronnych części, przenosząc publiczność z cyrkowych kulisów na scenę i z powrotem.

Taneczne pomysły Beate Vollack podporządkowane są nastrojom poszczególnych scen. W pierwszym akcie podziwiamy popisowe etiudy, inspirowane sztuką cyrku, w kolejnej odsłonie więcej jest teatru. Trzeci akt to już czyste baletowe szaleństwo, z nieśmiertelnym pas de deux wziętym z tradycyjnej wersji Petipy (tak jak wcześniejsza scena snu Don Kichota). Iana Salenko błyszczała jako Kitri, bezbłędnie tańczyła i umiejętnie oddawała emocje postaci. Podobnie jak Reiner Krenstetter (Basilio), mężczyzna, ale i chłopak. Austriacki solista był zdyscyplinowany, nie szarżował na wzór Barysznikowa, pamiętał, że w przedstawieniu Vollack liczy się praca zespołu. Aktorsko brylował Thorsten Krohn, idealny Don Kichot, we wdzięcznym duecie z Sanczem Dariuszem Raczyckim. Delikatna w ruchach Nozomi Inoue dotrzymywała kroku gwiazdom jako Dulcynea, dziewczyna z pogranicza jawy i snu. To, co zrobiła Beate Vollack i jej współpracownicy z zespołem baletu Opery Wrocławskiej nadaje się na osobną nagrodę. Nie pamiętam, by nasi artyści kiedykolwiek tańczyli lepiej, nie mogę się doczekać spektakli w wykonaniu tylko wrocławskich solistów.

Beate Vollack nigdy przedtem nie przygotowała całości baletu, nigdy też w karierze tancerki nie kreowała Kitri. Mogła więc podejść do jednego z najczęściej wystawianych tytułów wszech czasów ze świeżością debiutantki i dystansem doświadczonej choreografki. Połączenie tyle obiecujące, co niebezpieczne. Vollack odniosła we Wrocławiu wielkie zwycięstwo, zasłużenie oklaskiwane przez publiczność na stojąco.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
..........................................................
Ludwig A. Minkus DON KICHOT, insc. i choreog. B. Vollack, Opera Wrocławska, 21.02.2009