Tuesday, April 29, 2014

Piotr Beczała jest wielki


W sobotę wielkanocną w Operze Wrocławskiej promował najnowszy album, nagrany dla Deutsche Grammophon zestaw pieśni dedykowany austriackiemu śpiewakowi Richardowie Tauberowi. Repertuar z płyty (znakomitej) zabrzmiał w drugiej części koncertu, pierwszą wypełniły arie z poprzednich i przyszłego albumu polskiego tenora - gwiazdy nie tylko Met. Było tak jak zakrzyknął jeden z widzów po jednej z arii: "Cudownie!". Dzień wcześniej Artysta oczarował dziennikarzy podczas tzw. briefingu, co można sprawdzić poniżej. Poniżej też krótki film z sesji nagraniowej płyty HEART'S DELIGHT - THE SONGS OF RICHARD TAUBER.
  

Marta Kisiel NOMEN OMEN


„Salka Przygoda, lat dwadzieścia pięć, metr osiemdziesiąt trzy wzrostu, siedemdziesiąt sześć kilo wagi” – tak prezentuje się bohaterka powieści Marty Kisiel NOMEN OMEN już w pierwszym zdaniu. Pochodzi z miasteczka w Kotlinie Kłodzkiej, rodziców ma ekstrawagantów, brata dokuczliwego, ciągle jest dziewicą, w dodatku rudą, z dużym biustem. Taka postać to potencjał, ale też pewne ryzyko. Bo tych 25 lat sugeruje, że adresatem książki są czytelnicy 20 plus właśnie, a tymczasem chyba najbardziej usatysfakcjonowani będą licealiści (a zwłaszcza licealistki).

NOMEN OMEN, horror-komedia, dzieje się we współczesnym Wrocławiu, gdzie przy Alei Lipowej 5 panna Salomea wynajmuje pokój u starszej pani. Niebawem staruszka rozmnoży się do liczby trzech sióstr, identycznych wizualnie, mocno różniących się charakterami. I w pewnym momencie wrócimy do Breslau, Festung Breslau, śledząc ciekawie rozpisaną historię dwóch rodzin splecionych nicią losu, który nie zapomni o nich i kilkadziesiąt lat później. Dom, strachy, nieodległy cmentarz, gdzie rezyduje zabójca-zombie, no i niezwykle inteligentna papuga o swoistym mianie Roy Keane to elementy gatunkowo ewidentne, do nich dodaje autorka składniki tradycyjnej powieści młodzieżowej – z zagadką jak z Nienackiego lub Makuszyńskiego, romantycznymi uniesieniami, sarkastycznym często humorem.

Zabarwiona intelektualnym kolorem książka spodoba się jako lektura lekka i rozrywkowa, choć na pewnym etapie nastoletniego życia także dydaktyzująca, nie tylko dla wrocławian, którzy dowiedzą się o dziejach swego miasta interesujących, niepowszechnie znanych szczegółów. Możliwe, że w doktorancie Bartku zadurzy się niejedna czytelniczka, przyszła lub obecna studentka polonistyki, lecz nie każda, bo wdzięk powieści Marty Kisiel to wdzięk bardziej retro niż metro. I dobrze. Potrzeba właśnie takiego godzenia współczesności z niedzisiejszością.

W notce autobiograficznej Marta Kisiel określa siebie samą epitetem „przebrzydła polonistka z romantycznym skrzywieniem”, w wywiadach nie ukrywa zamiłowania do książek Joanny Chmielewskiej, co wyczujemy w NOMENIE OMENIE na szczęście nie w nadmiarze, mimo iż zawartość błyskotliwości w błyskotliwości czasami zmęczy i wyda się wartością zbyt dodaną. Gdzieniegdzie skojarzy się zapewne również Musierowicz, lecz proszę tego nie traktować na prawach zarzutu. Wraz z przyzwyczajaniem się do stylu autorki, wtapianiem w powieściowy krajobraz przestają nam te dwa słowa lub zdania za dużo zgrzytać jak „klucz w wysłużonym zamku”. Marta Kisiel ma wszelkie szanse na trwały rynkowy sukces, bo korzysta z najlepszych wzorów literatury młodzieżowej. Nie pojawiła się jeszcze polska J.K. Rowling, więc czemu by nie miała się nią stać kolejna pisząca wrocławianka. 
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
................................................
Marta Kisiel NOMEN OMEN, Uroboros, 2014      

          

Monday, April 14, 2014

Marta Mizuro CICHA PRZYSTAŃ


W książce CICHA PRZYSTAŃ najważniejsza jest bohaterka. Zuzanna Bylińska (30+) zdaje się z początku niezłą zołzą, przeklina i psioczy na kolegów i system, potrafi nawet wyżyć się na sekretarce szefa, ale z czasem z Zuzanny robi się Zuza, z którą można pójść na niejedno piwo. Marta Mizuro prezentuje swoją bohaterkę najpierw jako typ zanurzonej w zawodowych sprawach suki, by po kilkunastu stronach odwrócić to pierwsze wrażenie o przysłowiowe 180 stopni. Okazuje się bowiem, że Zuza ma za sobą nieudane małżeństwo, ale też troskliwych rodziców, no i nieżyjącą najlepszą przyjaciółkę. W ogóle chciałoby się by taką sarkastyczną, więc niegłupią, przy okazji szczupłą i ładną kobietę spotkać w realu. Choć lepiej nie na sali sądowej, bo jako prokuratorka zna swój fach.

Zuzanna wyjeżdża na przymusowy urlop śladem owej przyjaciółki Basi, która utopiła się w jeziorze rok wcześniej. Są wakacje 2010, tuż po katastrofie smoleńskiej, co znajduje w powieści pewne ujścia. Ale intryga kryminalna z samolotami ani brzozami nic wspólnego nie ma. Przeciwnie, chodzi o małomiasteczkowy krąg problemów zamiatanych pod dywan, zakopywanych w przydomowym ogródku, przemilczanych w sklepiku. A wiadomo, że takich kłopotów specjalność to wyłażenie na wierzch w sposób drastyczny. Nie mogę zbyt wiele zdradzać, pierwszy trup (nie licząc topielicy Basi) pada po dziesiątkach stron fabuły sklejonej klimatycznie z przywoływanego tu Lynchowego MIASTECZKA TWIN PEAKS i - nie wiem, czy autorka wybaczy to porównanie - DZIENNIKA BRIDGET JONES. Łagowski mikroświat oglądamy przede wszystkim oczami (słowami) Zuzanny oraz 25-letniej lokalnej piękności Doroty, źle mężatej, poniewieranej przez teściów i nieukochanego. Bardzo dobry to zabieg literacki, dzięki dwutorowości narracji jest napięcie.

W CICHEJ PRZYSTANI czytelniczą rozkosz poczują kobiety, facet będzie chwilami tęsknić do kryminalnego mięsa, krwi, tempa. Marta Mizuro zdecydowała się postawić na obyczajowy podgatunek thrillera i dopiero w finale wprowadzić sensacyjne dreszcze. Zatem ludzkie charaktery i psychologiczne obserwacje wybijają się przez lwią część książki na plan pierwszy, co w połączeniu z również niezwykle istotną dla gatunku przestrzenią wydarzeń, tworzy wciągającą aurę. Łagów (dokąd autorka rzeczywiście jeździ spędzać coroczny urlop) to trochę taka polska Fjällbacka z bestsellerów Camilli Läckberg, malownicza miejscowość turystyczna, pod podszewką kryjąca brudne sekrety. Życzę Marcie Mizuro (i Łagowowi) podobnej kariery. Zobaczymy, czy pisarka w następnej książce wróci do kurortu, czy jednak Zuzanna Bylińska będzie rozwijać detektywistyczne talenty w rodzimym Wrocławiu, gdzie mieszka na ósmym piętrze wieżowca przy Lotniczej i narzeka na zadęcie, którego przykładem choćby budowane przy Placu Wolności Narodowe Forum Muzyki. Szkoda by było rozstać się z tak ciekawie sportretowaną nieoczywistą bohaterką po jednej powieści.

Dobrze uplecionej intrydze i znakomicie scharakteryzowanym postaciom towarzyszą smaczki, jakich po Marcie Mizuro, krytyczce i redaktorce, trzeba się było spodziewać. Znaczącym miejscem spotkań jest biblioteka, pojawia się np. wątek Iwaszkiewicza odwiedzającego niegdyś Łagów, niedaleko wznosi się konkurujący z Tesco największy na świecie Chrystus (ze Świebodzina), miasteczkowy żigolak ma twarz Jude'a Lawa, co - tak jak inne motywy filmowe - wkomponowuje się w łagowski rys-wizytówkę, miejsca cenionego wśród ludzi kina festiwalu. Nie brakuje uciesznych fraz w stylu "parka emerytów bez kijków". Mam nadzieję, że kolejne powieści Marty Mizuro będą się ukazywać regularnie, no i że nie zniknie z nich Zuzanna. Bardzo mnie ciekawi, jak arcyświadoma różnych gatunków prozy autorka poprowadzi jej biografię, której ubocznym lecz atrakcyjnym wątkiem będą następne sprawy do rozwiązania.   

Szukacie dobrych książek na wakacje? Jedną już znaleźliście.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
............................................

Marta Mizuro CICHA PRZYSTAŃ, W.A.B., 2014

Monday, April 7, 2014

STAND_UP WITKACY (Teatr Polski we Wrocławiu)


Ludwik Flaszen ponad pół wieku temu nazwał Witkacego "Szekspirem polskiej awangardy" i przez tę połowę wieku zdążyliśmy największego naszego ekscentryka nieźle poznać, a nawet znużyć się nim. Nie z tego chyba jednak powodu rzadko go ostatnio odkurzają reżyserzy teatralni. Zdaje się, że Witkacego dziś tak bardzo nie potrzebujemy, bo coś tu i teraz budujemy, narzekając - owszem - w końcu nie jest tak jak by się chciało, może nawet być powinno, ale też mamy świadomość czasu, którego to budowanie potrzebuje. A śmiechu i dystansu, ironii i żartu na co dzień nie brakuje, przeciwnie, bywa go nawet tak wiele jak pompy, powagi, gromkich (i okrągłych) słów. A zatem: raczej równowaga. Co Witkacy może nam nowego powiedzieć?

Oglądałem spektakl Wiesława Cichego nie jako propozycję społecznie krytyczną, ideologiczną, choć parę mocnych słów, gestów, min i cytatów się pojawiło. STAND_UP WITKACY okazał się bardzo zajmującą i atrakcyjną opowieścią o artyście w ogóle, gdzie twórczość mądrego wariata polskiej literatury posłużyła aktorowi do dialogu z samym sobą, przy pewnym udziale publiczności (proszę się nie obawiać - nikt nikogo nie wciąga na scenę ani nie każe nic podpisywać). Wiesław Cichy dobrze zna swojego autora, odczytuje jego prowokacje i miejsca serio, dlatego potrafi je jasno przekazać. Dzięki krótkiemu wykładowi każdy jest w stanie pojąć, o co chodzi z tą czystą formą. Uzbierane z różnych źródeł teksty Witkacego łatwe w lekturze nigdy nie były, chwyty inscenizacyjne również nie pomogą nam w percepcji wszystkiego, każdy weźmie, co zechce, co zapamięta, co wchłonie. Szkoda, że Teatr Polski nie zdecydował się na druk scenicznego tekstu w programie. Cichy raz po prostu mówi, raz pokazuje (prezentacja pawiej mody polskiej to najlepsza z ogranych już w naszych teatrach wstawek imitujących kolekcyjne wybiegi, jakie widziałem). Innym razem śpiewa (piosenki Witkacego ubarwiają widowisko, lecz - jak to piosenki Witkacego - genialne nie są). Całość zaplanowana w konwencji kabaretowego stand upu nie ma prawa znużyć, a Wiesław Cichy udowadnia, że one man show to gatunek, w którym potrafi doskonale się odnaleźć. W czym wspiera go świetna scenografia Małgorzaty Matery i partnerujący akompaniament Rafała Karasiewicza.

W niuansach i nieniuansach opowiada nam aktor przede wszystkim o mariażach czy też mezaliansach w ramach sztuki, kłopotach z jej uprawianiem i odbieraniem, co rzutuje na współżycie społeczne. Romansowanie z kulturą wysoką i niską, łączenie chłopa z księciem, artystą, filozofem, odruchów z myślą, przekleństwa z definicją miało dla Witkacego znaczenie fundamentalne i daje się to wyraźnie zauważyć w przedstawieniu Cichego. Niby up, ale z podkreślnikiem u dołu. Danton, a po kilku latach - dlaczego nie - Jerry Springer. W Witkacym przegląda się więc sam Wiesław Cichy jako artysta w trudnym i ciekawym czasie sztuk przyjemnych, nieprzyjemnych, niepożytecznych, lustrujących, ale też zobaczy się w takim portrecie i widz. Jest moment, gdy drażni nas odbity w scenograficznych lustrach reflektor. - Razi? - pyta aktor. - Razi - odpowiadamy. Siła tego rażenia zależy od podejścia i oczekiwań. Tę samą minę można nazwać tanim grepsem albo udaną ilustracją, mrugnięciem oka lub drganiem powieki. A Wiesław Cichy, wiernie podążając za Witkacym - i za współczesną kulturą - oferuje dwa w jednym: narkotyczny łyk i trzeźwą rozmowę.

Ja za takie przedsięwzięcie biję brawo, podobnie jak zadowolona publiczność wokół.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
............................................
STAND_UP WITKACY wg Stanisława Ignacego Witkiewicza, scenariusz i reż. Wiesław Cichy, Scena Kameralna Teatru Polskiego we Wrocławiu, 28.03.2014, parter, rząd 2, miejsce 1