Friday, February 29, 2008

Chitra Divakaruni NIEŚWIADOME BŁĘDY NASZEGO ŻYCIA

Kolejna wydana u nas książka popularnej pisarki nie zawiedzie czytelników przyzwyczajonych do uczuciowo-mądrej prozy amerykańskiej Hinduski. Nie ma w tym przypadku. Divakaruni zdołała osiągnąć na trudnym rynku w Stanach ważną pozycję, a to nie zdarza się autorom przeciętnym. Z pewnością pomogły jej w sukcesie biografia i bogactwo dwukulturowych inspiracji, czyli źródła, z których ciągle czerpie. Sama określa się jako słuchaczkę ludzkich opowieści i łącznika między historiami różnych osób. Stara się namówić swoich czytelników do przekraczania emocjonalnych granic i wzajemnego porozumienia. Choć jej książki do pogodnych nie należą.

Bohaterka otwierającego opowiadania, pani Dutta, pisze list do przyjaciółki. Adresatka mieszka w Indiach, skąd Dutta niedawno przyjechała, aby spędzić jesień życia w domu syna w Kalifornii. Kobieta próbuje dostosować się do nowych warunków, domu, gdzie synowa jest gospodynią. Niełatwo jej przywyknąć do kultury obcego kraju i zrozumieć styl życia tutejszych mieszkańców. Poprzez codzienne drobiazgi, ręczne pranie, suszenie bielizny na płocie, gotowanie indyjskiej potrawy rutis chce zachować własną tożsamość i szacunek dla tradycji, czego dzieci i wnuki nie akceptują. "Pani Dutta pisze list", podobnie jak następna nowela, "Inteligencja dzikich stworzeń", to historie międzypokoleniowej przepaści, opowiedziane z charakterystyczną dla Divakaruni narracyjną powściągliwością i równoczesnym zaangażowaniem w uczucia postaci. Można pomyśleć, że przeznaczeniem autorki jest międzyludzka mediacja, do której zresztą nie zawsze dochodzi. Tytułowe nieświadome błędy naszego życia popełniamy bez złej woli, chcąc spełnić swoje marzenia, czyjeś oczekiwania, dowieść słuszności jakiegoś wyboru. Często sprawiamy cierpienie. Czytając Divakaruni, czujemy się jak uczniowie w wiecznej szkole bycia z innymi. Każda historia, nawet mimo porażek bohaterów, może nam przynieść olśnienie lub przypomnienie o najważniejszym.

"Pewnego dnia w lutym, kiedy wiatr będzie jak kwiaty wiśni, Ruczira zdejmie obraz wiszący w holu, pójdzie do pracowni i namaluje ptaka o twarzy chłopca ze sterczącymi złotymi włosami, spiczastym podbródkiem Birena i nieoczekiwanym dołkiem w policzku. A jeśli Biren o niego zapyta...? I to jest właśnie to, czego Ruczira oczekuje od drzewa kalpa taru: kiedy Biren zada jej pytanie, ona będzie wiedziała, jak je odwzajemnić".

W kolejnych opowiadaniach Divakaruni odkrywa sekrety kobiet, które orientują się, że tkwią w pułapce nieświadomości siebie samych. Monisza z noweli "Miłość dobrego człowieka" musi zmierzyć się z rodzinną przeszłością, gdy jej ojciec zapragnie odwiedzić nowo narodzonego wnuka, w "Kiedy zakwitają kaktusy" dwie kobiety znajdują nieoczekiwane rozwiązanie trosk w związku dotąd nie do pomyślenia. Czasem irytuje u Divakaruni zbyt proste porównanie ("rzuciła mu ostre jak brzytwa spojrzenie") lub jednostajność podobnie zbudowanych zdań. Lecz jeśli cenią Państwo klasyczny sposób pisania i tę starożytną cechę literatury zwaną impulsem do oczyszczenia własnej historii, to sięgnięcie po "Nieświadome błędy naszego życia" będzie dla Was przeżyciem.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
..................................................................
Chitra Banerjee Divakaruni NIEŚWIADOME BŁĘDY NASZEGO ŻYCIA, przeł. J. Szczepańska, ZYSK I SKA, 2007

Thursday, February 14, 2008

Jean-Dominique Bauby SKAFANDER I MOTYL

Często mówimy: “najważniejsze zdrowie”, życzymy go sobie i wszystkim bliskim dalekim. Ale też mając to zdrowie, choćby niedoskonałe, kojarzące się od czasu do czasu z bolącym kolanem, kłuciem w tyle głowy, koniecznością pamiętania o tabletce przed śniadaniem, wiemy, że musimy coś ze sobą zrobić. Mieć plany, realizować realne marzenia, wyszukiwać kolejne powody dla przyszłości. Jeśli się ma zdrowie kłopotów jest tysiąc, jeśli się go nie ma, właściwie ten jeden. Gdyby znikł, świat stanąłby przed człowiekiem w zapomnianej okazałości, pełen dróg, możliwości wyboru, z szansą zwycięstwa, ale i tkwiącą w głębokiej świadomości obawą przedwczesnego końca. Zamknięcia w skafandrze zamiast cieszenia się wolnością motyla.

Jean-Dominique Bauby był motylem przez 44 lata swojego życia. Wypadek samochodowy spowodował zmianę rewolucyjną. Z energicznego dandysa, redaktora naczelnego poczytnego magazynu przepoczwarzył się w kalekę cierpiącego na locked-in syndrome, mrugającego ledwie powieką, o ograniczonej zdolności ruchowej głowy. Reszta legła w gruzach. Życie od A do Z stało się wegetacją w ciasnym skafandrze sparaliżowanego ciała, kontakt ze światem zakłócony, wznowiony za pomocą specjalnego alfabetu od E do W. Dyktując tę książkę młodej sekretarce, Bauby podzielił się jednak nie wściekłością, bólem, depresją, lecz doświadczeniem, wydobył i z choroby, i z okresu zdrowia coś, co ludzie poznaczeni szczególnym poznaniem nazywają pełnią życia.

“Ponieważ nie zgodziłem się na haniebne dresy zalecane przez kierownictwo, nakładają mi moje ciuchy w stylu “wieczny student”. Co prawda moje stare kamizelki (...) mogłyby otworzyć bolesne rany w pamięci, ale nie: widzę w nich raczej symbol ciągłości życia.I dowód, że chcę pozostać sobą. Chociaż się ślinię, niech cieknie mi na kaszmir”.

Bauby wspomina niektóre fakty sprzed wypadku, chwile spędzone z ojcem, przyjacielem, podróż z kobietą. Tamte momenty: gdy golił ojcu twarz, gdy przegapił zakłady na wyścigach, kiedy bluźnił w Lourdes, są teraz znaczącym symbolem, prześwietlonym przez późniejszy kontekst. Fotografia z dzieciństwa, z rodzinnych wakacji w nadmorskiej miejscowości, zdobywa rangę naczelnego rekwizytu. To to samo miejsce, w którym teraz spędza długie dni, jeszcze dłuższe niedziele. "Meduza", "puchacz", "warzywo", "Szalony Piotruś". Wtedy był w wieku swojego syna Teofila. Berck-sur-Mer, kwiecień 1963, marzec 1997. Tu się coś zaczynało, tu się coś kończy. Narrator i bohater tej książki nie mówi wszystkiego, wydobywa z pamięci tylko niektóre wydarzenia i uczucia, skupia się na wybranych elementach swego teraz. Nie ma słowa na temat związków z kobietami, nie istnieje erotyczna intymność. Ważniejsza stała się tożsamość z aktualną sytuacją. Pacjent ogląda kąty szpitala, zaznajamia się z historią cesarzowej Eugenii, patronki placówki. Wyrozumiale utyskuje na personel, zwłaszcza kiedy mu wyłączają mecz Ligi Mistrzów w połowie. W anegdotyczny sposób buduje spójną opowieść o życiu w ogóle, ani smutną, ani wesołą. W sam raz dla kogoś kto, jak każdy, trochę się boi i żyć, i umrzeć, a najbardziej nie móc ani żyć, ani umrzeć.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.......................................................................
Jean-Dominique Bauby SKAFANDER I MOTYL, przeł. K. Rutkowski, słowo/obraz terytoria, 2008

Monday, February 11, 2008

Joanna Pawluśkiewicz TELENOWELA

Wstajesz samotnie o 5.40 rano w ledwo umeblowanej kawalerce. Taksówkarz wiezie cię do roboty. Jedno, co masz w głowie, to: będzie zimno, zimno, zimno. Torbę wzięłaś pękatą z całym zapasem polarów i koców, ale wiesz, że i tak nie wystarczą. W pracy wszyscy dbają tylko o siebie, prawie wszyscy, a tzw. dżentelmeni są tu gatunkiem wymarłym wcześniej niż jurajskie gady. Do jedzenia dają ci najtańsze pieczywo z najtańszą wędliną, nieświeżym ogórkiem, o gorące picie musisz się zatroszczyć sama. Czasem ktoś pomoże. Otoczenie nie napawa. To w końcu szpital psychiatryczny, ten na Sobieskiego.

MAJA
Ja nie idę. Ja się boję wariatów.
KIEROWNIK
Maja, przestań, zbieraj się. Zamknięci są.

(Maja niechętnie odkrywa koc, podnosi się)
ANITA
O, podźwignęło się biedactwo.
MAJA
Podźwignęło. Ale ile pociągnie, to nie wiem.

Ciągnie całkiem nieźle, jeśli Mają jest, przynajmniej po części, Joanna Pawluśkiewicz, autorka powieści o przygodach asystentki na planach filmowych. Joanna-Maja pisze wprawdzie we wstępie, że „podobieństwo do rzeczywistych osób jest przypadkowe”, ale jakoś jej nie wierzę. Daję za to wiarę w inne wyznanie. Że „kocha to robić i pewnie po miesiącu pracy w innym zawodzie pędziłaby z wypiekami na twarzy na pierwszy dostępny plan”. Bohaterka książki, Maja albo podźwignięte biedactwo, dzieli zawodowe życie między plan tytułowej telenoweli („Miłość i zazdrość”) a studiem do kręcenia reklam, plenerem „jakiegoś serialu”, „większego serialu”. Na happy end lub deser jest bankiet, bez dalszego ciągu z przystojnym operatorem. Bo Maja nie ma życia poza filmem. Bo Maja kocha „to robić”.

A tę książkę autorki ciepło przyjętej kiedyś „Pani na domkach”, relacji ze służalczego pobytu w Stanach, czyta się co najmniej z zaciekawieniem. Zaglądamy przecież do tajemniczego półświata polskiego szołbiznesu, jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało. Pawluśkiewicz też się pogodnie naśmiewa z postaci „Telenoweli”. Pogodnie i z przymrużeniem, bo w tym przypadku słowa klasyka są najprawdziwszą prawdą: „Życie jest nowelą” i kropka. Od czasu do czasu zdarza się reklama, czyli gatunek absolutnie ekskluzywny. Czyli: szwedzki stół z frykasami i ciepło, ciepło, ciepło. Tylko pracować trzeba od świtu do drugiej w nocy, żeby powstało 30 sekund kolorowego spotu na przed prognozę (albo serial). MAJA: „Na niby, proszę panią, to wszystko na niby”. STARSZA PANI: „To po co to robić?”. MAJA: „Nie wiem”. Można się załamać. No chyba że na obiad będzie wreszcie „karkóweczka”. Dla takich chwil warto kręcić, bo „wiadomo, że na planie filmowym najważniejsze jest jedzenie”.

Można się rozczarować, jak to wygląda od drugiej strony. Niektórym to „życie, życie” wyda się z pewnością katorgą nic nie wartą, ale bez Mai i całej ekipy złożonej z zestawu reżyserów, pierwszych i drugich, aktorów sławnych, głównych, miłych i epizodycznych, szwenkierów, operatorów, Spajderów, Staszków, Anit, pana od agregatu nie byłoby 558 odcinków „EMA” i związanej z ukochanym polskim serialem pop(pod)kultury. 8 milionów średniej oglądalności nie może się mylić. Takie życie ma sens: codziennych narodowych plotek oraz, co najważniejsze, godziny eskapizmu, czyli gościny na przykład w Grabinie. Kto by nie chciał harować dla dobra tylu dusz?

Powieść Joanny Pawluśkiewicz czytałem takim samym jednym tchem, jak oglądam serial (nie ten, ale co to za różnica). Literacka „Telenowela” ma jeszcze jedną wielką zaletę: ograniczoną objętość 316 stron, licząc z pouczającym słowniczkiem pojęć. Czy wiedzieli Państwo, iż „Wyrypajew to określenie na to, że jest zbyt jasno, wyrypane po prostu”? Ja nie wiedziałem, ale nie żałuję i tej mądrości.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
……………………………………………
Joanna Pawluśkiewicz TELENOWELA, Ha!art, 2007

Thursday, February 7, 2008

Kathy Reichs DEJA DEAD

Kathy Reichs jest antropologiem sądowym, co wcale nie znaczy, że spędza czas w bibliotekach i na uniwersytecie. Taka praca przestała jej wystarczać, skoro, mimo doktoratu i profesury, zdecydowała się pisać kryminały. „Deja Dead” to pierwsza z serii pięciu już książek z Temperance Brennan, czyli kobiety w wieku pobalzakowskim, pani doktor od bardzo brudnej roboty: „Wierzchem dłoni w lateksowej rękawiczce odgarnęłam niesforne kosmyki włosów i wstałam, podziwiając całościowy obraz sytuacji. Spod leśnego poszycia wyłaniał się częściowo rozłożony szkielet ludzki. Żebra, kręgosłup i miednica zachowały spójność, a to dzięki zaschniętej tkance mięśniowej i więzadłom”.

Ta pierwsza część przygód pani Brennan została uhonorowana nagrodą im. Arthura Ellisa, przyznawaną od 25 lat najlepszym w Kanadzie pisarzom sensacyjnych powieści i opowiadań. Ellis to pseudonim Brytyjczyka, który przyjechał do Kanady, by zostać oficjalnym narodowym katem, w niemetaforycznym znaczeniu tego słowa. Zaliczył 300 powieszeń. Potocznie mówi się na tę nagrodę „Kanadyjski Edgar”, bo Edgarami wyróżnia się amerykańskich twórców gatunku. Wiąże to zatem współczesną prozę kryminalną z ojcem światowego thrillera, Edgarem Allanem Poe. Kathy Reichs nie odgrywa Poego w spódnicy, jej styl jest dużo bardziej dosłowny, jej bohaterka ma inne zalety od detektywa Dupina. Przede wszystkim dzieli ich płeć, czego autorka „Deja Dead” nie stara się w żaden sposób ukrywać, przeciwnie, z kobiecości czyni ważną zaletę swojej książki. Proszę sobie wyobrazić Bridget Jones w wersji cynicznej, twardej, wysportowanej, odważnej, nieobrzydliwej, z poczuciem humoru i honoru.

Trupów znajdziemy kilka, o tym, kto zabił, dowiemy się w miarę późno, domyślając się od pewnego momentu. W polskiej wersji powieść liczy prawie 650 stron i niewiele na tych stronach dygresji na tematy niezwiązane z fabułą. Reichs jest konkretna, potrafi być brutalna, lubi podkreślać bystrość bohaterki, zwłaszcza w kontekście operacyjnych niedoskonałości policjantów i butnej arogancji śledczego Claudela. Ale to Tempe Brennan dostrzega logikę w okrutnym morderstwie kobiety, której poćwiartowane zwłoki zawinięto w worki na śmieci. Ona ma rację i to akurat z Dupinem ją łączy:
„- Chciałabym pojechać z wami.
Cała czwórka spojrzała na mnie, a na ich twarzach malowało się zaskoczenie. Najwidoczniej zapomnieli o mojej obecności.
- C’est impossible – odparł Claudel. Na jego twarzy pojawił się wyraz złości, mięśnie szczęk drżały. Specjalnie mówił po francusku, aby pokazać, że nie pasuję do jego kompanii.
Nadeszła chwila konfrontacji”.

Niemało u Reichs konwencji, schematu znanego skądinąd, lecz całość czyta się naprawdę nieźle. Miłośnicy Patricii Cornwell poznają literacką siostrę Kay Scarpetty, w niczym nie ujmując ani Reichs, ani dr Brennan. W literaturze kryminalnej jest miejsce na tysiąc podobnych czarnych charakterów i sto typowych stróżów prawa lub kogoś w tym rodzaju. Pani Brennan to postać godna uwagi, uczestnicząca w pomysłowo skrojonej fikcji. Dość powiedzieć, że zainspirowała telewizję do realizacji serialu o swoich przygodach. Film nazywa się „Kości”, doczekał się już trzeciego sezonu przy niesłabnącej widowni, a główna bohaterka, Temperance Brennan, opisuje w wolnych chwilach przygody niejakiej Kathy Reichs… Zresztą prawdziwa Kathy Reichs pokazała się w „Kościach” aktorsko jako profesor Constance Wright. Zdolna kobieta!
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
……………………………………………..
Kathy Reichs DEJA DEAD, przeł. M. Roszkowski, Red Horse, 2007