Saturday, July 23, 2016

NIEZNAJOMA DZIEWCZYNA, CREATIVE CONTROL, MARAZM, ZJEDNOCZONE STANY MIŁOŚCI (16 NH)

2 dni temu niepochlebnie pisałem o 'Juliecie' Pedra Almodovara, czyli reżysera, który mnie kiedyś otwierał estetycznie i tematycznie, nie opuszczałem żadnej premiery, a dziś... A dziś - nie wiem, dlaczego akurat podczas oglądania filmu braci Dardenne - pomyślałem, że może jednak zbyt surowo oceniam mistrza. Nie wiodło mu się ostatnio, krytykowali go nawet miłośnicy, więc może trochę z bezradności i pragnienia przełamania tej passy sięgnął po prozę Alice Munro, nie zrobił filmu całkowicie autorskiego. I trzeba na tę - moim zdaniem nieudaną - próbę popatrzeć łagodniej...



'Nieznajoma dziewczyna' Jean-Pierre'a i Luca Dardenne'ów to dzieło na szóstkę (w skali do sześciu). Mówi właściwie o tym samym, co 'Julieta'. O sumieniu, poczuciu winy, uczuciach i sekretach, które rosną. I też mamy grecką tragedię jako punkt odniesienia. Z tą różnicą, że Dardenne'owie są sobą, nie usiłują, opowiadają prostą i niesamowicie nasyconą treścią historię młodej lekarki, poświęcającej się swojemu zawodowi i pacjentom. Jenny popełnia jeden błąd, który spróbuje naprawić. Dzięki takim ludziom jak ona (znakomita Adele Haenel) świat może być lepszy, dzięki takim filmom jak 'Nieznajoma dziewczyna' chce się inaczej na siebie i innych spojrzeć. Zobaczcie tę Antygonę z Liege koniecznie, na festiwalu lub później.


Z dotąd zobaczonych na Nowych Horyzontach filmów na piątkę z plusem oceniam amerykański 'Creative Control'. Nie ma cienia przesady we frazie: tak kręciłby dziś młod(sz)y Woody Allen. Nawet decyzja o zrealizowaniu opowieści dziejącej się w niedalekiej przyszłości w czarno-białych kolorach zbliża dzieło Benjamina Dickinsona do Allenowego 'Manhattanu'. Główny bohater (grany przez samego scenarzystę i reżysera) to copywriter w agencji reklamowej, zakochany w nie tej, co trzeba, w dodatku dziewczynie najlepszego przyjaciela. I w związku z nie tą, co trzeba. Uwikłany w naczelne uzależnienia współczesnych pokoleń: środki napędzające, technologię, pracę. A przy tym szukający miłości. Podobnie jak w przypadku Jenny, jego działania ujawnią fałszywe nuty życia kręgu osób. Tylko czy ktoś z tej lekcji coś zapamięta? Dickinson to artysta, na którego nie można nie zwrócić uwagi, już stworzył film absolutnie spełniony. Nowoczesny i ponadczasowy.


Oglądałem jeszcze izraelski 'Marazm', typowo nowohoryzontowe niespieszne kino o przełomowym momencie w czyimś życiu. Mira, niepracująca żona swego męża, tego męża traci i zaczyna zauważać, że istnieje coś więcej niż tytułowa inercja, jaka zapanowała w jej domu. Sporo tu niedomówień, czających się w zaułkach problemów, lecz jest to też droga w jedną - jaśniejszą, bo aktywną, przygodową - stronę. Chyba. Niezły film, ale nie niezbędny (na minus cztery).

I wreszcie 'Zjednoczone stany miłości' Tomasza Wasilewskiego. Premierowy polski pokaz właśnie we Wrocławiu, zjawiły się wszystkie gwiazdy, wszyscy aktorzy wymienieni w filmowej czołówce (bardzo dobrze to świadczy o pozycji Nowych Horyzontów). Panowie (Chyra, Simlat, Tyndyk) oraz panie: Magdalena Cielecka, Julia Kijowska, Dorota Kolak, Marta Nieradkiewicz. Ten film znów należy do kobiet i o kobietach mówi. A może chodzi o jedną kobietę? O Polskę? Bez zinterpretowania 'Zjednoczonych stanów miłości' jako alegorii Polski tuż po przełomie 1989 roku też da się film Wasilewskiego oglądać z zaciekawieniem (naprawdę dobry scenariusz - nagrodzony na festiwalu w Berlinie, peany na cześć aktorek i aktorów oczywiste), lecz poza feministyczny nurt lub tradycję moralnego niepokoju nie wychodzi (tyle że tamto kino opowiadało o swoim tu i teraz). Bez myślenia symbolicznego film kuleje z prostego powodu: wszyscy znamy kobiety (i mężczyzn), które także w tamtym okresie miłość znalazły. Za to alegoria od czasu do czasu w polskim widzeniu nie tak dalekiej historii może się przydać. Tylko nie mam pojęcia komu pozwoliliśmy się wykorzystać. Rynkowi? Nie przekonuje mnie konkluzja 'Zjednoczonych stanów miłości', ale 100 minut mija niepostrzeżenie. W skali 0-6: mocna czwórka.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.......................................
NIEZNAJOMA DZIEWCZYNA, reż. J. i L. Dardenne, CREATIVE CONTROL, reż. B. Dickinson, MARAZM, reż. I. Haguel, ZJEDNOCZONE STANY MIŁOŚCI, reż. T. Wasilewski; 16 Międzynarodowy Festiwal Filmowy T-Mobile Nowe Horyzonty, 22-23 lipca 2016, miejsca zawsze kiedy się da z brzegu (tzw. aisle)

Thursday, July 21, 2016

JULIETA i ZAGUBIONA AUTOSTRADA (16 NOWE HORYZONTY)


Dzięki Almodovarowi wielu polskich artystów (i widzów) nauczyło się kiedyś, jak niewiele czasem od kiczu do sztuki. Hiszpański reżyser używał emocji melodramatu obficie w swoich najlepszych filmach i zawsze trafiał w serce, potrafiąc zaintrygować również intelekt. Właściwie jedno i drugie stawało się jednym podczas doświadczania tych więcej niż kilku arcydzieł i dzieł, jakie się Almodovarowi (i widzom) zdarzyły.

Ale najnowsza 'Julieta' tego szlifu już nie ma. Próba zekranizowania kompletnie niepasujących do poetyki Almodovara opowiadań Alice Munro to chyba największa porażka w filmografii Hiszpana (OK - 'Skóra, w której żyję' to mocna konkurencja w tej kategorii). Emocji malutko, fabuła przewidywalna, makabrycznie tym razem dosłowna muzyka towarzysząca niby zwrotom akcji, takie sobie role (wyjątkiem Rossy de Palma i Inma Cuesta). I ta namolna sugestia płynąca z ekranu, żebyśmy może poszukali niuansów w błahej opowieści o matce i córce, winie i karze, losie powtórzonym. Niuanse u Almodovara to my znajdowaliśmy nieraz, ale w powodzi, sztormie, w ogniu nieoczekiwanych wydarzeń, w południowej temperaturze napięć. Tutaj się nudzimy. No dobrze, ja się nudzę. Koleżanka recenzentka stwierdziła, gdy użyłem przymiotnika 'słaby' w odniesieniu do 'Juliety': 'bo nie jesteś kobietą'. Czyżby to rzeczywiście było babskie kino? I czy to komplement?

Ciekawsze od głównego są wątki z tła. Postać rzeźbiarki Avy (co ma symbolizować falliczny bożek jej autorstwa?) znacznie wydaje się ciekawsza od bohaterki tytułowej, bardziej interesująca jest relacja między rodzicami Juliety, niż biografia dziewczyny, która się zakochała w pociągu w pewnym Xoanie, też kochającym, nie do końca wiernym rybaku. Oglądałem ten film, momentami zadając takie pytanie: po co pan, panie Pedro, chce być nasyconym kolorami Bergmanem? To nie pański świat, nie pańskie buty. Zagadnięty pomiędzy seansem a seansem znany polski reżyser, bywalec Nowych Horyzontów, nazwał 'Julietę' nieporozumieniem i szmirą. I coś w tym, niestety, jest. Czytajcie Munro zamiast oglądać Almodovara w tej wersji.

Tak mi się zaczął szesnasty festiwal T Mobile Nowe Horyzonty. Słabo, ale i tak uwielbiam klimat tej imprezy, bezpośredniość, uśmiechy i chęć rozmowy obcych sobie osób połączonych oglądaniem tych samych filmów. Nie ma tego żaden inny wrocławski festiwal.

Po 'Juliecie' pobiegłem na 'Zagubioną autostradę' do NFM-u. O operze na podstawie filmu Lyncha na razie (a może i na zawsze) mam do powiedzenia mało. Muzycznie brzmi intrygująco, co orkiestra pewnie cyzelowana przez Marzenę Diakun oddała idealnie w akustycznym ogrodzie rozkoszy przy Placu Wolności. No ale istnieje płyta i można sobie posłuchać bez wychodzenia z domu (na dobrym sprzęcie efekt podobny). Doskonała była - wokalnie, interpretacyjnie i aktorsko - Barbara Kinga Majewska. To sporo, bo prawdziwy diament, lecz nie przyszedłem na recital. Więcej mi po tym wieczorze nie zostanie w głowie. Przeszarżowane role (szczególnie nieudany Mr Eddie Davida Mossa), nijakie libretto, przeciętne rozwiązania sceniczne, zero niepokoju, jakim tchnął pierwowzór. Jeśli robić z filmu teatr, to sama nowa ścieżka dźwiękowa nie wystarczy. Trzeba dużo, dużo więcej.

Jutro kolejne filmy i - jak to na Horyzontach - ryzyko wyboru. To też uwielbiam.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
---------------------------------
JULIETA, reż. Pedro Almodovar (kino Nowe Horyzonty, sala 1, rząd V, miejsce 9; ZAGUBIONA AUTOSTRADA, reż. Natalia Korczakowska (Narodowe Forum Muzyki, sala główna, rząd VII, miejsce 7; 16 MIędzynarodowy Festiwal Filmowy Nowe Horyzonty, 21 lipca 2016