Wednesday, September 26, 2007

Jorge Molist ZAMASKOWANA KRÓLOWA

„Nie pytaj o to, czego nie chcesz wiedzieć”, pisze narrator w jednym z początkowych rozdziałów „Zamaskowanej królowej”. Więc zbyt wiele o tej książce powiedzieć nie mogę, bo jej urok polega głównie na śledzeniu przygodowej fabuły. Jak to w przypadku bestsellerowego czytadła. Molist jest byłym menedżerem, Hiszpanem mieszkającym przez lata w Stanach, ostatnio Katalończykiem w Madrycie. Od ponad 10 lat publikuje powieści, z coraz większym powodzeniem. W Polsce ukazała się jego magiczno-biznesowa „Przepowiednia” oraz historyczne „Pierścień” i „Zdrada”, z wiele mówiącymi podtytułami o spadku po templariuszu i strażnikach świątyni. Teraz mamy „Zamaskowaną królową”, książkę ze wszystkich dotychczasowych najlepszą, uhonorowaną prestiżową (50 000 euro) nagrodą Alfonsa Mądrego.

Rzecz dzieje się w średniowiecznej Okcytanii (dzisiejsza południowa Francja), w tle mamy krucjatę przeciwko heretykom papieskiego dogmatu, a na pierwszym planie klasyczną love story. Czyli krótko mówiąc romans, jakich w światowej literaturze ciągle pojawia się wiele, bo i zapotrzebowanie nie maleje. Doświadczonego czytelnika pióro Molista nie zadziwi, choć pewne fragmenty zwrócą żywszą uwagę, a nawet (u)śmiech:
„Zgodnie z zaleceniami medyków kuzyni, po swawolach z dziewczętami, poszli oddać mocz, by oczyścić ciało. Postanowili zrobić to u drzwi gospody, by w ten sposób zaznaczyć terytorium. W tym czasie giermkowie pilnowali koni w zagrodzie. Mocz parując, padał na próg. Świtało, a ptaki rozpoczynały swe poranne śpiewy”.

Jorge Molist nie przebiera w słowach, których używa do odmalowania charakteru swych bohaterów, nie brnie w styl nadprogramowo wyszukany. W dialogach czuć epokową sztuczność, zachowaną w polskim przekładzie. Historyczny romans ma przecież własne zasady, a sprawca niniejszego dzieła nie jest pisarskim awangardystą. Chce trafić do gustu szerokiej publiczności i czyni to z sukcesem. Zakończenie nikogo nie rozczaruje.

Uznaną na iberyjskim rynku nagrodę dla powieści historycznej książka Molista otrzymała za coś innego, jak przypuszczam. Wprawiony w pisarskich sztuczkach autor skroił „Zamaskowaną królową” ambitnie. Dwie przeplatające się narracje (wszechwiedząca i tytułowej Bruny z Béziers, Panny Słowik), konflikt dobrej i złej wiary, nowo- i starotestamentowych wartości, dramat krewniaków stojących po przeciwnych stronach barykady, a do tego detale w stylu tajemniczego ładunku siódmego muła, sekretu pożądanego przez zaślepiony żądzą władzy Kościół Innocentego III. Najważniejsza znów okazuje się miłość, niełatwa, skoro przez długi czas nieujawniona, przyglądająca się erotycznym igraszkom ukochanego z kim innym. Jednakże kiedy się kocha, można stracić wszystko, jeśli miłość jest Graalem.

Molist to zdolny rzemieślnik, zatem nie odmawia nam również dodatku w postaci średniowiecznych pojęć, spisu osób, map i wskazówek bibliograficznych. Świat okcytańskich katarów, skromnych wyznawców manichejskiej religii dobrej duszy i doczesnej walki o nią, wspólnotowa cywilizacja trubadurów, szlachetnych rycerzy działa na wyobraźnię do dzisiaj. We współczesnej Francji młodzi ludzie uczą się dawnego języka, powstał kulturowy ruch wokół mitycznej krainy przodków, podbitej w XIII wieku i przyłączonej do Królestwa Francji.
„Zamaskowana królowa” nie będzie perłą w koronie królestwa powieści historycznej, ale w jesienne wieczory może się sprawdzić jako propozycja zamiast telewizyjnych „Barw szczęścia”. Uniesienia te same, no i impuls do studiów nad europejską kulturą obecny.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
…………………………………………………………
Jorge Molist ZAMASKOWANA KRÓLOWA, Philip Wilson, przeł. M. Czyżewska, 2007

Monday, September 24, 2007

Maria Kornatowska ROZMYŚLANIA PRZY MAKIJAŻU

Znam co najmniej kilka książek, których Nowy Jork jest jednym z głównych bohaterów. I co najmniej kilkadziesiąt filmów, których akcja posuwałaby się zupełnie innym torem, gdyby nie odbywała się w mieście-poemacie, jak pisał o Nowym Jorku E.B. White. Tyle że White opiewał miasto stare, przedwojenne, a z biegiem dekad zdawał sobie sprawę z jego przemijającej urody. Woody Allen wyznał w wywiadzie dla magazynu o znajomo brzmiącej nazwie „New York”: „Zawsze żałowałem, że urodziłem się za późno na Nowy Jork lat 20. i 30., bo wraz z początkiem wojny, zaczęła się degeneracja”. To wtedy dzielnice przestały być przyjazne dla wszystkich, stając się gettami kulturowo-ekonomicznymi. „Dlatego - ciągnie Allen, - lubię pokazywać miasto własnymi oczami: nie realistycznie, lecz romantycznie”.

Maria Kornatowska podziela te opinie, choć jest w Nowym Jorku turystką, co zdradza naiwnie kronikarski sposób opisywania największej amerykańskiej metropolii, aż dwa razy większej od Los Angeles. Kornatowska jest także filmoznawczynią, autorką dobrze przyjętej monografii Felliniego, no i kobietą. Jak wskazuje kokieteryjny tytuł, przy codziennym kobiecym zajęciu rozmyśla o mieście-spektaklu, jak sama je nazywa. Ma więc do Wielkiego Jabłka dystans przybysza z innego świata, czuje również przywiązanie mieszkańca, bo wielokrotnie tam wraca. Wnikliwie patrzy na Nowy Jork wzrokiem analizującej zmiany eseistki i krytyka. Często zagłębia się w historię konkretnego wycinka miejskiej rzeczywistości, by lepiej ją zrozumieć. Wyszperane w źródłach wzmianki o pochodzeniu budynków czy biografiach ludzi wzbogacają i wiedzę na temat, i koloryt tematu. Wprowadzają encyklopedyczny porządek, ale i encyklopedyczny ciężar, który w pojedynczym, zamieszczonym w gazecie, felietonie tylko lekko uwiera, za to w trzystustronicowym zbiorze nie daje się długo nieść.

Tylu otwierających banałów dotąd chyba nikomu nie udało się umieścić obok siebie: „dzieje metropolii nad Hudsonem są nader krótkie, acz bez wątpienia burzliwe…”, „nowojorska architektura stanowi nieustanne zarzewie sporów i kontrowersji”, „żyjemy w rozkwicie globalnego kapitalizmu, korzystając obficie z jego uroków i dobrodziejstw”, „Nowy Jork nie jest i nie był miastem abstynentów”. Wystarczy? Jako przewodnik po mieście rozmyślania Kornatowskiej nie obronią się z powodu swej sylwiczności, trzeba je więc czytać jako pamiętnikowe zapiski, w wolnych chwilach, nie wolno strona po stronie. Najtrafniejszym adresatem byłby nowojorski pielgrzym, siedzący na trawie Central Parku lub twardym siedzisku subwayu. Mieszkańcy nie miewają zwykle czasu na erudycyjno-sentymentalną refleksję, goniąc w rytm pulsu swojego miasta. To podobno nigdy nie zasypia.

Więc, szczerze mówiąc, nie wiem, kto naprawdę skorzysta na tej publikacji. Może ci, co ze światowej stolicy powrócili na ojczyzny łono. Zbyt wiele tutaj komentatora-obserwatora, za mało uczestnika. Nawet o swej ulicznej miłości, czyli Broadwayu, pani profesor pisze bez zaangażowania. Przydałoby się tej książce więcej fragmentów dotyczących osobistych wycieczek autorki, zwłaszcza tych myślowych, uniwersalizujących zdobytą wiedzę i zauważony szczegół, kiedy Kornatowska wychodzi z roli przewodnika, pisze od siebie, w tonie bezpośrednio ludzkim, a nie mentorskim, w zamierzeniu gawędziarskim. Bo akurat gawędowego zaśpiewu stylistycznie drewnianym „Rozmyślaniom przy makijażu” brakuje. Jest za to dużo dobrej woli.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
………………………………………………………………
Maria Kornatowska ROZMYŚLANIA PRZY MAKIJAŻU, Latarnik, 2007

Vaclav Havel TYLKO KRÓTKO, PROSZĘ

Rok temu nad Wełtawą, dopiero teraz nad Wisłą ukazuje się ta oczekiwana od 16 lat premierowa nowość. Autor książki, Vaclav Havel, od dawna literacko milczący, to postać wyjątkowa. Pisarz, opozycjonista, polityk, prezydent, którego zazdroszczą Czechom inne narody, choć, to też trzeba przyznać, w samych Czechach, ostatnio mu niełatwo. Stał się celem polemicznych trafień, także z powodu osobistego intelektualnego dystansu do własnych przypadków w dziejach ironii losu naszej części świata. Czesi mieli Havla, my Wałęsę, różnica nadzwyczaj jaskrawa. Wałęsa również wspomina, tyle że z Wałęsą trudno dyskutować, niezgadzanie się z Havlem ma odmienny wymiar, nawet nobilituje.

Książką „Tylko krótko, proszę” były idol swojego narodu potwierdza klasę, o której wielu Czechom się zapomniało przez te wszystkie lata. Oczekiwano na przykład, że na kartkach tego zbioru wspominek, zapisków, odpowiedzi na dziennikarskie pytania, znajdzie się sporo miejsca na gorzkie słowa na temat obecnej głowy państwa, kiedyś premiera Vaclava Klausa. Pomiędzy panami iskrzy nie od dziś, lecz Vaclav I zachowuje się raczej zachowawczo, nie odkrywając głębokich sekretów napięć. Owszem, są momenty, ale mniej niż plotkarska dusza by pragnęła. Pisze za to szczerze i obszernie, choć w krótkiej formie, o większości zdarzeń z lat 1988-2006.

W dodatku jako autor przyzwala we wstępie do pomijania mniej interesujących konkretnego czytelnika fragmentów. Spotkanie z Havlem jest ciekawsze od innych tego typu doświadczeń z książkami napisanymi przez polityków, lub wywiadami-rzekami, jakich wiele. Dużo tu osobistych wyznań, rzuconych niby na marginesie, wzmacniających kontakt z jedną z najważniejszych osobowości XX wieku. Dawne potyczki z Klausem Polaków nie zajmą, ale polskie postacie też się w tej książce pojawiają, z Janem Pawłem II na czele. Trudno zresztą mówić o byłym prezydencie Czech czy papieżu-Polaku w kategoriach etnicznych. Obaj pozostają symbolami bardziej uniwersalnych wartości. Havel, podobnie jak papież, nie daje się zamknąć w wieży i niniejszy wspominnik pełni dla autora także funkcję intymnego zwierzenia. Jako uznany pisarz, Havel wie, jak to się robi. Wystarczy akapit lub zdanie o wahaniach w sprawie sposobu pozbycia się nietoperza, wężu (do podlewania), czyszczeniu nieświeżych dywanów. I już można rozprawiać o polityce, królowej Zofii, królu Juanie Carlosie. Kobiety wzruszą się, śledząc telenowelowy wątek młodej żony Daszy, która przysporzyła (i przysparza) Havlovi u rodaków niemałego kłopotu, lecz, jak dowodzi zakochany małżonek, uratowała go w chwili najważniejszej. Do Daszy zwraca się Vaclav najczulej, podniośle dziękując jej za „dźwiganie ciężaru tych lat”, uciekając od razu w swój słynny zaułek uśmiechu, łącząc poważne z zabawnym.

Havel pisze, że w epoce totalitaryzmu koncert rockowy był manifestem politycznym. Dzisiaj mamy zupełnie nową rzeczywistość. To, co się nie zmieniło, to potrzeba istnienia w polityce takich ludzi jak on. „Zawsze więc starałem się ludzi ze sobą łączyć – obwieszcza autor „Prosím stručně”, – przyczyniać się do ich pojednania i szukać sposobu pozwalającego zmieniać wspólne stanowisko w widoczny efekt”. W tym kontekście lektura „Tylko krótko, proszę” jest lekturą obowiązkową zwłaszcza dla polityków. Niech zapamiętają choćby tę uwagę.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
……………………………………………………………………
Vaclav Havel TYLKO KRÓTKO, PROSZĘ, przeł. A. Jagodziński, Znak, 2007

Tuesday, September 11, 2007

W CIEMNO. ZABAWNE PRZYPADKI Z PODRÓŻY

Karl Greenfeld, znawca Azji, autor książek społeczno-politycznych, redaktor „Timesa”, naczelny „Sports Illustrated” przyjeżdża razem z poznaną w Tokio śliczną Niemką, modelką Anyą, na Ibizę, gdzie mieszka rodzina dziewczyny. Rodzina ze snów o nadczłowieku, o nieposkromionym apetycie, gigantycznej energii, no i całkiem bogata (8 samochodów, w tym trzy dżipy). Gdy domownicy śpią, po mieszkaniu buszuje tłusty szczur Hugo, dokarmiany przez członków familii, nieświadomych jego nocnego życia. Hugonowi nie wolno wchodzić do środka. Pewnego ranka Karl wybiera się z pięcioma kobietami, narzeczoną, jej siostrą, ich matką oraz dziewczynami braci Anyi, na przejażdżkę łodzią motorową. Tak opisuje ten moment: „Ledwie opuściliśmy port, wszystkie damy zdjęły staniki i na łódce zaroiło się od piersi. Gdziekolwiek spojrzałem, wszędzie podrygiwały sutki, gdyż nakładano sobie warstwy filtrów słonecznych (…). Gdyby teraz mógł mnie zobaczyć któryś z mych licznych przyjaciół tokijskich czy nowojorskich, z pewnością uznałby, że wygrałem na jakiejś loterii alokacji piersi”.

Można pozazdrościć, ale dla Karla pobyt na Ibizie wśród takich ssaczych cudów nie wydaje się spełnieniem marzeń. Zwłaszcza kiedy raz po raz musi stawać na wysokości męskości i naprawiać łódź albo mierzyć się na śmierć i życie ze szczurem-olbrzymem, złapanym w końcu na gorącym uczynku wyjadania smakołyków z salaterki. Historię wieńczy krwawa jatka w jadalni, narzędziem zbrodni jest rakieta tenisowa, po morderstwie zostaje bryzg na ścianie, „czarna bryła” ofiary „ocieka posoką”. W takich okolicznościach Karl podejmuje męską decyzję o powrocie do cywilizowanego Tokio.

Streszczam Państwu tę opowieść, bo świetnie oddaje ducha całej książki pt. „W ciemno. Zabawne przypadki z podróży”. Składa się na nią w sumie 31 różnych wspomnień z przeróżnych wypadów w takie zakątki świata, jak Tajlandia, Afganistan, włoska Riwiera, Turcja czy Indie. Tytuły kilku rozdziałów mówią same za siebie: „Awaria w Ushuaia”, „Na safari w nocy śpią tylko zwierzęta”, Arcydureń”, „Śmierdząca gira”. Muszą się Państwo przekonać, jak Laura spędziła dzień na targu w meksykańskim Oaxaca i dała się rytualnie wychłostać, jak Edwin stracił pióro, ale nie oko, zaznajamiając się z tybetańskim pasterzem, no i co to jest zasada kulinarnego chaosu.

Dawno nie trafiłem na książkę tak wciągającą i bezpretensjonalną, wymagającą ode mnie tylko chwili wolnego od czasu do czasu, oferującą niezobowiązujące towarzystwo i czystą przyjemność obcowania z podróżnikami, z których właściwie każdy ma tak pasjonujące CV, jak zebrane w tym tomie anegdoty. Są wśród nich wydawcy, dziennikarze, pisarze, nauczyciele, tłumacze. Potrafią opowiadać, a redaktor zbioru, Don George, potrafił wybrać rzeczywiście ciekawy zestaw przygód. Podróżnicze nowele zostały zamówione u znanych gawędziarzy, część pochodzi również z konkursu ogłoszonego na www.lonelyplanet.com. Polski wydawca antologii, Zysk i spółka, zapowiada rodzimą wersję, jeśli znajdzie się materiał. Własne historie z wędrowniczym pieprzem i wanilią można wysyłać na poznański adres wydawnictwa. I lepiej z tym nie zwlekać.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
……………………………………………………………………
W CIEMNO. ZABAWNE PRZYPADKI Z PODRÓŻY, red. Don George, przeł. J. Łoziński, ZYSK I S-KA, 2007

Friday, September 7, 2007

Janusz Korwin-Mikke, Rafał Ziemkiewicz FELIETONY

John Lennon był muzykalnym, ale jednak półgłówkiem, ponieważ naiwnie protestował przeciw antyreżimowej wojnie w Wietnamie. Lech Kaczyński został prezydentem, bo sprzeciwił się homoseksualistom, których prawo do manifestacji poparł liberalny Tusk. Może i prawda. O Lennonie pisze Rafał Ziemkiewicz, o wyniku ostatnich wyborów głowy państwa Janusz Korwin-Mikke. Obaj zdeklarowani prawicowo publicyści, z członkostwem w Unii Polityki Realnej w biografii, choć jeden jest bardziej dziennikarzem, drugi bardziej politykiem. Można się zgadzać lub nie, lecz polemicznego talentu trudno autorom właśnie wydanych zbiorów felietonów odmówić.

I Korwin, i Ziemkiewicz od lat prowadzą jasno zdefiniowaną batalię o świat z ich wizji, ich zdaniem lepszy od aktualnego. W to, że może być lepiej akurat łatwo uwierzyć, żyjąc tu i teraz, choć co do szczegółów kampanii obu Napoleonów pióra są wątpliwości. Zwłaszcza gdy przychodzi ujawnić wroga. Dla Ziemkiewicza złem jest Michnik itp., dla Mikkego winę ponoszą Żydzi, masoni, socjaldemokraci itd. Autorzy zgadzają się w sprawie niejednej, z poglądem o prawdziwości listy Macierewicza na przykład. Odmienności bywają, choć niezasadnicze. Dla Korwina rząd PO byłby właściwszy dla polskiej gospodarki, Ziemkiewicz raczej by tego nie przyznał, lecz na opinię na ten temat poczekamy do drugiego tomu „Viagry mać”.

Ten pierwszy komentuje bowiem wydarzenia sprzed lat kilku lub nawet kilkunastu. Podobnie z trzema częściami tekstów Korwin-Mikkego. Jeśli jednak u tego ostatniego spotykamy przebrzmiałe nazwiska zaprzeszłej rzeczywistości z premierem Belką czy ojcem Hejmo, Ziemkiewicz postarał się o bardziej uniwersalną wersję swych publikowanych i niepublikowanych dotąd felietonów. Oba podejścia, to zredagowane i to chaotyczne, bronią się charyzmą i ostrością spojrzenia. Mimo przedawnień, których nie da się uniknąć. To, czego bardzo brakuje, to daty. W przypadku tomów Mikkego zdecydowano się tylko na podanie gazetowego źródła, daty pominięto. Ziemkiewicz też się przemijaniem nie przejmował, a przecież dla zestawów dziennikarskich utworów zebranych chwile, w których poszczególne teksty powstawały, mają znaczenie.

Na okładkach książek Korwina widzimy samego autora, pod nieodłączną muchą, symbolem „Viagry mać” jest biało-czerwona pigułka. Z pewnością obaj publicyści traktują swoje pisanie jako środek na pobudzenie mądrości narodu, w który może jeszcze trochę wierzą. Mimo chronicznego polactwa. Korwin chciałby wyleczyć czytelników z głosowania na system nazywany przez niego d***kracją, Ziemkiewicz próbuje odhipokrytyzować nasz świat, odkrywając jego schizofreniczność. A w głowie biednego pacjenta kołatać się musi niewesoła refleksja: jeżeli tymi, co dymią jest kupa wariatów, to rzeczywiście pozostaje zakląć. Niechby zawsze z podobną pasją. Na szczęście wiemy, że co specjalista, to diagnoza, więc może jednak delikwent przeżyje. Skoro udało się przez 1041 lat, damy radę i teraz. Zbierając zewsząd odpowiedzi na odwieczne pytanie: co z tą, viagra mać, Polską?
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
………………………………………………………………………………
Janusz Korwin-Mikke KTO TU DYMI?, NERWY PUŚCIŁY CZYLI KUPA WARIATÓW, WOLNOŚĆ DO TRZYMANIA ZA MORDĘ. Rafał Ziemkiewicz VIAGRA MAĆ, Red Horse, 2007

Saturday, September 1, 2007

Michał Witkowski BARBARA RADZIWIŁŁÓWNA Z JAWORZNA-SZCZAKOWEJ

Po poprzedniej książce Michała Witkowskiego spodziewałem się tej następnej napisanej właśnie w takim stylu jak „Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej”. W klasycznej „Fototapecie”, zbiorze sentymentalno-oceniających opowiadań, doszedł do głosu osobisty pisarz w Witkowskim, pisarz-niegej, z uniwersalnej epoki literackiej. Ta nowa książka, też zbiór opowiadań, poukładanych w pamiętnik pewnego Ślązaka (oczywiście Huberta), przypomina o Witkowskim-etnografie. Jego „Lubiewo”, zapis peerelowskich anegdot z życia ciot, przyniósł mu w końcu rozgłos i pieniądze, więc nic dziwnego, że nastąpił powrót. Mamy zatem tzw. postmodernistyczną pozycję z tzw. ambicjami dekonstrukcyjnymi. Sam autor poleca czytać tę rzecz z lotu ptaka, jako przypowieść, nie biografię.

To dobra rada, bo na poziomie biografii jest nudno. Poznajemy imającego się różnych ciemnych interesów nieciekawego człowieczka, który przez lata 80. i 90. dwudziestego wieku stara się przejść tak fartownie, jak tylko się da. Prowadzi lombard, fast-food, kino-wideo, handluje, kradnie, bawi się, no i baja. O mamusi, co „zasłynęła tym, że prawdopodobnie miała stosunek seksualny z samym Wampirem z Zagłębia”, o własnych przygodach i gadżetach. Buty Relax, zegarek elektroniczny z kalkulatorem, fiat maluch, „Koko-dżambo z każdej budy z kasetami dochodzi. Hej, dziewczyno, oo, spójrz na misia, aa!”. Jak zwykle u Witkowskiego znaleźć można sporo celnych obserwacji i komentarzy („na prognozę pogody zaprasza szampon przeciwłupieżowy”). Wyznanie bohatera Huberta, zwanego Barbarą Radziwiłłówną (od noszenia pereł w wieprznym środowisku) brzmi egzotycznie, ale marginalnie, po kilkunastu historyjkach ani zachwyca, ani nie zachwyca. Przelewa się, mimo szansy na przełom w części o licheńskiej pielgrzymce. Do czego więc prowadzi ten jeszcze jeden w polskiej literaturze potok słów pozbawionych anachronicznego dla wielu naszych pisarzy piękna dialogu czy opisu?

Do niczego, choć przez moment wydaje się, że jest w tym jakiś wyższy autorski zamysł. Może zresztą i jest, tylko nieczytelny w powodzi błyskotliwego miejscami wodolejstwa pomieszanych rejestrów stylistycznych i obowiązkowych cytatów – symboli kulturowej ponowoczesności. Hubert leci Kantem („niebo z kometą nade mną, mokre ubranie na mnie”), Sturm und Drangiem, doskonale deklinuje („w jakiejś wiosze koło Nowej Rudy jest cegielnia”). Nie ma co, stara polonistka, miłośniczka „Anny Kareniny” czegoś go nauczyła. Kantu literackiego się nie doszukujmy, jest za to słynna postmodernistyczna łatwizna. Czytamy niby-spowiedź bohatera, lecz prześwieca przez nią typowy oświeceniowy autor, raz po raz ujawniający swą obecność. Niekoniecznie poprzez mrugnięcie erudycją. Anegdotę o lokalnym szejku Amalu z dygresją na temat serialu „Powrót do Edenu” wieńczy uwaga: „ale to już się do tych ksiąg nie przynależy”. Takie zabiegi mają przypominać o tym drugim dnie „Barbary…”, tyle że to dno trąci bagatelą, faramuszką. Że nasza współczesność to nie to, co było? Że zamiast smaku luksusu znamy mdlący odór zapiekanki, Matka Boska bywa figurką lalki, arystokracja na wysypisku, powieść się skończyła, kultura pękła, człowiek samotny, „futro jest puste”? Taką wiedzę już posiedliśmy, przejedliśmy albo dążymy do tego, by ją zwrócić. A książka Witkowskiego ani nam pomaga, ani przeszkadza.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
…………………………………………………………
Michał Witkowski BARBARA RADZIWIŁŁÓWNA Z JAWORZNA-SZCZAKOWEJ, W.A.B., 2007