Saturday, February 29, 2020

ŻEGLARZ (Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu)

popiersie Jerzego Szaniawskiego przy wejściu do teatru

Z gracją i lekkością, wręcz śpiewająco, mierzą się wałbrzyscy artyści z tekstem swojego patrona Jerzego Szaniawskiego. Trochę się uśmiechając, wchodząc w dygresje i wycieczki na tematy 'Żeglarzem' zainspirowane. Choćby: sposób interpretacji sztuki. Znacie te tyrady o dziełach, które coś głębokiego wyrażają, będąc kulą z kamienia lub czarnym kwadratem na białym tle. Genialne, za pierwszym razem. Jak pisuar Duchampa i utwór bez muzyki Cage'a. W 'Żeglarzu' chodzi przede wszystkim o potrzebę prawdy i istnienie mitu, a raczej odwrotnie: istnienie prawdy i potrzebę mitu, co jest zagadnieniem ponadczasowym, aktualnym i w 1925 (kiedy Szaniawski ten dramat napisał), i w 1955 (kiedy debiutował nim Konrad Swinarski w Kaliszu), i w 2020, gdy debiutuje w teatrze instytucjonalnym Wojtek Rodak. Ale robienie spektaklu koturnowo poważnego młodych dziś (może nigdy?) nie interesuje, więc i Rodak wraz z zespołem realizatorów rozgrywają rzecz po swojemu-młodemu. Stawianie pomników i fałszowanie lub podrasowywanie biografii to problem wybrzmiewający tutaj, lecz chyba najciekawiej to brzmienie odbija się w naszych własnych lustrach. Bo przebranie wszystkich postaci w barwne (świetne!, Marty Szypulskiej) kostiumy sugeruje od razu, że właściwie wszyscy sobie stawiamy pomniczki, chcąc być bohaterami choć we własnym domu. A najlepiej zażyć jakiejś wersji sławy publicznie.

Wojtek Rodak i dramaturżka Marcelina Obarska mówią tym spektaklem wyraźnie, choć nie wprost, jakiego teatru nie będą robić. Bo mogliby na przykład wpleść tu wątek Wałęsy, któremu odbierają tam i ówdzie tytuły, czy upadku niegdysiejszych legend w zderzeniu z przemijaniem, kłopotami finansowymi, polityką, życiem. Ale oni dają do zrozumienia jasno: nas to nie interesuje. Te wasze swary, pomniki, pamiątki, jakie to ma znaczenie? Znaczenie może i ma, i w końcu się jakoś każdy z tym pewnie zgodzi (z wiekiem), lecz konstatacja słuszna. Czy się Państwo rzeczywiście interesują, kto stoi na tych licznych pomnikach i kim są patroni Waszych ulic? W niemieckim mieście Schwedt nad Odrą przejeżdżam czasem ulicą Juliana Marchlewskiego. U nas nie do pomyślenia, a tam to po prostu ulica (w Warszawie aleję Marchlewskiego zmieniliśmy na Jana Pawła II, w Rzeszowie na płk. Lisa-Kuli, we Wrocławiu na mjr. Jana Piwnika-Ponurego). A czy z Bierutowem nie kojarzy się raczej towarzysz Bolesław, a nie wiek XVIII, gdy ta nazwa pojawiła się w dokumentach? No cóż, więcej w naszej codzienności zajmuje przepis na zupę tajską i zakupy w Lidlu. Stety, niestety. To już od nas zależy.

Na taką diagnozę nie ma się co oburzać, tylko się wokół rozejrzeć. I konsekwencją takiego spojrzenia już teatralnego jest również ów lekki (ale daleki od zgrywy) ton przedstawienia oraz brak spektakularnych ról. Bo jak by one tu mogły zagrać? Jedynie fałszywie. Dlatego wyróżniam cały zespół, łącznie z autorem instalacji (Przemek Branas) i autorami ceramicznych rzeźb powstałych na warsztatach. Wałbrzyski 'Żeglarz' to inteligentny, zgrabny spektakl, dający nieco wytchnienia, dystansu, przypominający o zdrowym rozsądku w podejściu do spraw ważnych, lecz czy najważniejszych? Nikt stąd nie wyjdzie obrażony ani dotknięty. Może z pewnym niedosytem. Bo mając tak fantastycznych aktorów (Karolina Bruchnicka, Joanna Łaganowska, Irena Sierakowska, Rafał Kosowski, Czesław Skwarek, Ryszard Węgrzyn), będąc debiutantem, warto by było pozwolić sobie na większe artystyczne szaleństwo, odważniejszy estetyczny, sytuacyjny odjazd. Może następnym razem?

[0-6] 4,5
GCH
...
rząd I, Scena Kameralna, 29.02.2020
http://teatr.walbrzych.pl/spektakle/spektakle-na-afiszu/zeglarz/

Tuesday, February 11, 2020

INNI LUDZIE (Teatr AST)


Kolejny udany dyplom wrocławskiej AST, choć tym razem nie bez ale. Ale nie chodzi o wykonawców, na pewno też nie o adaptatora. Z odbiorem twórczości Doroty Masłowskiej mam pewien kłopot od lat, a teraz mi się on pogłębia nie tylko w lekturze czy słuchaniu/oglądaniu jej teledysków, także poprzez teatr. Jakkolwiek bowiem inscenizacja Macieja Stuhra jest rozrywkowa i dynamiczna, dają aktorski popis młodzi i młode (choć nad nutą słowa trzeba jeszcze popracować), to jest we mnie rozdźwięk. Nie czuję w języku 'Innych ludzi' literatury, raczej echo, tekst pełen pop-cytatów, muzę złożoną z sampli. Przy czym: nie ma nic złego w literackim felietonizmie autorki, często bywa i błyskotliwy lingwistycznie, i celny w obserwacji, ale jeśli coś udaje coś... Zawsze mam z tym problem. Bo nie jest to ani współczesny hip-hop, ani tuwimowski poemat. Pytanie zasadnicze, dla kogo i do kogo adresowana ta hybryda. Tamci nie zrozumieją, ci się pośmieją (czy też porechoczą), jeszcze inni zlekceważą. A, no i są też tacy, co twierdzą, że autorka genialnie czuje ojczyznę polszczyznę.

Jeśli idzie o przedstawienie, to kilka osób wyszło w przerwie. I nie sądzę, by zrobili to z powodu spektaklu. Spektakl bowiem jest atrakcyjny, czytelny, o Polsce. Może za czytelny nawet i zbyt dosłowny czasem w obrazie. Biało-czerwone krzesło w centrum scenografii trąci przesadą, arabscy terroryści w autobusie kabaretem pod tzw. publiczkę. Jednakże sporo tu scen ciekawych, jak mocny finał złożony z obrazoburczo zmiksowanej muzyki (mieszają się m.in. hymny Polski i Niemiec: 'Jeszcze Polska nie zginęła-Deutschland uber alles') czy Jezus biorący na plecy nie krzyż, a kobietę-lalkę. Stuhr z naddatkiem komentuje masłowską rzeczywistość. Lecz czekam na propozycje. Co, jeśli nie tak mamy się prowadzić jak Maciek i Iwona? Kto i dlaczego ma pokochać Kamila, skoro ten w swojej agresywności, prostactwie, skrajności nie da się lubić? To wina matki i domu? Konsumpcyjny styl życia, rosmany, aldi, tesko i lidle? Tam też da się kupić sałatę, pomidory, chleb, krem do rąk. Nie całym złem politycy, nie wszyscy politycy, podobnie jak nie wszystek nauczycieli. I tak dalej.

W tytule książki Masłowskiej i spektaklu Stuhra wcale się nie ukrywa ta przewrotna sugestia, że inni to my, lecz gdy świat i ludzi opowiada się takimi postaciami, takim językiem, łatwo te zamierzoną ironię odironicznić, odcedzić niejednoznaczność. Tak się tu dzieje. Słuszne ocalenie wyrażone w 'ona wciąż należy do siebie' umyka i ginie pod naporem licznych gier frazeologicznych i scenicznych. Zresztą i ta fraza brzmi oczywistością, jak większość wersów i sytuacji. Szczęśliwie ratuje te treści rytm teatralnej akcji, wkomponowanej w bardzo dobrą scenografię Mateusza Stępniaka, ubranej w także jego autorstwa efektowne (gdy trzeba) kostiumy, no i role: drugoplanowe (Agata Harat, Anastazja Małocha, Paulina Krupa, Paweł Wydrzyński) i te z pierwszego planu (zwłaszcza na początku Iwona Dominiki Zdzienickiej, wiarygodna kreacja i bity Adama Rosy jako Kamila). Przez spektakl przewija się muzyczny motyw z 'Nie pytaj o Polskę' Ciechowskiego (muzyka nieźle zaplanowana przez Michała Gorczycę), lecz z pytania, które - rzecz jasna - sobie zadajemy nie wynika wiele poza tym, co już wiemy, setki razy zaobserwowaliśmy. Natomiast jeżeli ktoś by zapytał, czy będzie z Macieja Stuhra reżyser teatralny, bez wahania odpowiadam: już jest.

[0-6] 4
GCH
...
10 lutego 2020, rząd 3, miejsce 4, Duża Scena Teatru AST we Wrocławiu