Wednesday, October 28, 2015

Festiwal DIALOG 2015



Nie udało mi się zobaczyć trzech spektakli z zestawu przygotowanego tym razem po raz ostatni jednoosobowo przez Krystynę Meissner. To i tak, jak przypuszczam, niezły wynik, zwłaszcza że w stołeczno-europejskim Wrocławiu właśnie w październiku mamy bogactwo wyboru wydarzeń nie do ogarnięcia. Spektakle - jak to spektakle - jedne ciekawsze, inne mniej, dyskusyjne i do debaty, inspirujące, twórcze i odgrzewające, odtwarzające. Moja wielka trójka Dialogu nr 8 to: WYCINKA, SZEPTY I KRZYKI oraz DZIADY (które widziałem wcześniej w telewizyjnej realizacji). Zawiodły mnie więc międzynarodowe propozycje (łącznie z epigońskim finałowym duetem bergmanowsko-vanhovowskim, na co bardzo liczyłem po otwierających SZEPTACH), rozczarował i zmęczył nowy Warlikowski, zbyt już powtarzalny w formach i tematach.

Krystyna Meissner, wreszcie nagrodzona Złotym Medalem Gloria Artis, zawsze podkreśla, że najpierw ogląda przedstawienia, potem powstaje hasło imprezy (w tym roku znów prowokujące ŚWIAT BEZ BOGA, czyli Wartości). Nie przekonało mnie to hasło w kontekście obejrzanych spektakli, które też w większości nie robiły większego wrażenia. Nawet niemiecki, pomysłowy, ale przesadzony w długości WARUM, nie potrafił zdobyć mojego teatralnego serca. Nie uwiodły mnie piękne marionetki Romana Paski, nie wciągnął taneczny rytuał Lemiego Ponifasia. Bo nie zaoferowali mi ci artyści niczego nowego, nie przywieźli z daleka impulsu, jakiego nie znałem. Nie było na tym Dialogu nowego EXHIBIT B ani O TWARZY, nie było wizji na miarę TRAGEDII RZYMSKICH czy elektrycznych ROSJAN.

Na szczęście było to, co w Dialogu też mocno się liczy, może nawet najbardziej: prezentacja bardzo różnorodnego teatru i aktorzy na poziomie himalajsko-kosmicznym. I właśnie - jeśli coś z tego ósmego festiwalu zapamiętam - to ich, w teatrze chyba jednak najważniejszych.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI

Wednesday, October 21, 2015

TRZEJ MUSZKIETEROWIE (Teatr Muzyczny Capitol)


KRÓTKO 
Niedoskonały spektakl z doskonałym, mądrym pomysłem na nawet dzieło. Jest na to ciągle szansa.

Ale mała szansa, bo publiczność bardzo szybko wstaje z miejsc, by owacją w teatrze najcenniejszą docenić wysiłki aktorów i inscenizatorów. Ja bym zachęcał do powściągnięcia tej niezasłużonej nagrody i do oklasków, owszem, ale nie tak okazałych. 

ZARZUTY 
Capitolowi Muszkieterowie potrzebują jeszcze pracy. Idea jest znakomita, nie mogę jej zdradzić, choć pewnie zrobią to inni recenzenci. Proszę jednak pamiętać: to oni odebrali Wam największą przyjemność wieczoru. Kłopot polega na tym, że do błyskotliwego finałowego twistu - rodem z najlepszego kryminału lub wielkiej powieści - dochodzi po prawie cztery godziny trwającej serii czasem przyzwoitych, a czasem przezroczystych czy nawet kiczowatych scen niesklejonych w spójną całość. Domyślam się, o co chodziło reżyserowi i scenarzystom, lecz - moim zdaniem - nie wyszło. Bo wykonawcy deklamują kwestie na modłę teatru dla grzecznej młodzieży albo raczej seniorów, a widz taki jak ja przez tych ponad dwieście minut przeciera oczy, drapie uszy, łapie się za głowę i wzdycha (bezgłośnie), pytając w duchu: czy to możliwe, by aktorzy tego talentu, z ich doświadczeniem, po pracy z Dudą-Gracz i innymi, nie potrafili normalnie powiedzieć swoich dialogów, bez wygłaszania, bez wpadania w retro-teatrzyk? Czy to przypadkiem nie wina tekstu?

PO CO?
Po co ta konwencja komedii romantycznej? Po co sztuczność i kabaret? Po co dopowiedzenia? Czy kardynał musi dośpiewać "ja" do "Boga"? Żeby co? Nikt się nie dał nabrać? Właśnie trzeba było nas nabrać. Realistyczne miały być pojedynki (ten w scenie w La Rochelle wymknął się spod kontroli?), ale już nie dialogi? Aby osiągnąć zamierzony efekt, wystarczy wysłać kilka sygnałów, parę momentów wziąć w nawias, resztę robiąc nowocześnie, naturalnie, dramatycznie. Ja rozumiem, że - jak mówi Planchet pod koniec pierwszego aktu - te dworskie intrygi z diamentami to głupoty, ale jednak to z ich powodu Trzej muszkieterowie stali się jedną z najpopularniejszych historii w dziejach kultury. No chyba żeby zaryzykować i pójść w parodię na całość. Jeśli nie, bo może nie każdy kupi, to uważniej z proporcjami. Tymczasem oglądając część pierwszą, mamy dylemat: widzimy kpinę czy rzecz przestrzeloną. W drugiej przekonuje finał, do którego dojść trzeba po teatralnych wybojach.

TO, CO DOBRE
To przedstawienie należy do trojga aktorów: Mikołaja Woubisheta-Plancheta, imponującego jako narrator napędzany gniewem, oraz obdarzonej bardzo dobrym głosem i umiejętnościami dramatycznymi Aleksandry Adamskiej (Konstancja). No i Tomasza Leszczyńskiego w dwóch wcieleniach (Abramis-Felton). Wyróżniłbym jeszcze Ewelinę Adamską-Porczyk (siostrę Aleksandry) w roli Kitty, a potem żony Plancheta oraz wdzięcznego Macieja Musiałowskiego-Grimauda (laureata ostatniego PPA). I Marcina Januszkiewicza (nieoczywisty, choć przeszarżowany Książę Buckingham) oraz niezawodnego nie tylko w komicznym stylu Andrzeja Gałłę (Pan Bonacieux). Zwraca uwagę również Błażej Wójcik jako Richelieu. Jak widać, główni bohaterowie nie błyszczą.

ZASKOCZENIE
Muzyka. Bałem się tych Krzesimirowo-Dębskich melodii kameralnych, a tu brzmią zadziwiająco świeżo. Bronią się bezpretensjonalnością.

SCENY DO ZAPAMIĘTANIA
Występ włoskiego śpiewaka na balu u króla Ludwika - brawa za kunszt Tomasza Leszczyńskiego! W tych klimatach jest jedyny. I finał, który wywraca wszystko do góry nogami. A, i jeszcze zabawne smaczki: wyciąganie Portosa z wyra oraz pyszny szambelan Tomasza Sztonyka.

WAŻNE DETALE
Świetne kostiumy Anny Chadaj oraz momentami irytująca, ale absolutnie usprawiedliwiona scenografia Grzegorza Policińskiego, wymagająca znoju jej przesuwania (dlaczego, okazuje się na końcu). To samo dotyczy powtarzającego się wątku poniżania służących przez muszkieterów.

OCENA (0-6)
Tej wersji nie dam więcej niż 3+. Ale poprawka możliwa.

GRZEGORZ CHOJNOWSKI
...............................................
TRZEJ MUSZKIETEROWIE, wg A. Dumasa, scenariusz Konrad Imiela, Marek Kocot, reż. K. Imiela, Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu, 11.10.2015, rząd V, miejsce 13 

Sunday, October 4, 2015

MEDIA MEDEA (Teatr Polski we Wrocławiu)



JEDNYM ZDANIEM:
Udany, dobry, mocny spektakl o tym, że dzisiejsza Medea ma więcej powodów do zabicia swoich dzieci (albo ich nierodzenia) niż niegdysiejsza, a porzucony (tak, porzucony) Jazon ucieka w ideologiczny (prawicowy) odjazd.

WIĘCEJ:
Reinterpretowanie mitów ma swoje zalety i wady. Pozwala spojrzeć na zastane symbole i prawdy z nowej perspektywy, w nowym kontekście, okiem nowego człowieka, ale też budzi wątpliwość: bo jednak taki Eurypides pisał sztukę dla swoich współczesnych, więc można popełnić grzech nadużycia, co zdarza się twórcom często. Marzena Sadocha pisząc tekst do MEDIA MEDEI, przywiązała się nawet do legendy o tym, że to nie Medea zabiła, że została w to wrobiona, że była ofiarą, nie morderczynią. I akurat w takie rozważania bym dalej nie brnął, nie róbmy z Medei Niobe, bo jej historia przestanie fascynować. Ale reszta bardzo mi się klei. Sztuka Sadochy wprawiona znakomicie w sceniczny ruch przez Marcina Libera ma wszystko, czego potrzeba dobremu teatrowi: wciągające, hipnotyczne intro, treściwy środek (z mielizną, bo tak poetyckiemu tekstowi trudno sprostać niezmąconą percepcją) i poparty filmowym thrillerem finał w wersji strong. Może brakuje tu zdecydowanej dialogowości (obserwujemy w końcu losy trzech par), ale czy nie tak się dziś rozmawia? Społecznościowo-politycznym monologiem właśnie? I tzw. zwykli ludzie, i politycy chcą uznawania własnych racji, obawiając się niepewności dialogu. Czy nie tak toczy się choćby europejski spór o przyjmowanie uchodźców? Czy nie tak przeróżne środowiska próbują narzucić swój światopogląd? Taki świat nie ma sensu - zdaje się brzmieć echo scenicznych zdarzeń, Medea ma nie tylko prywatny powód do zemsty.

ARTYŚCI:
Scenografia Mirka Kaczmarka urzeka, aura muzyczna (Filip Kaniecki) idealnie charakteryzuje lub kontrapunktuje, zwracają uwagę kostiumy (Grupa Mixer), których znaczenie z pewnością doceniają aktorzy. A Marcin Pempuś - jak wiemy i widzimy znów - radzi sobie świetnie także bez kostiumu. Wideo Krzysztofa Skoniecznego i Jacqueline Sobiszewski zostaje przed oczami na długo. Aktorki i aktorzy - jak to w Polskim - bez zarzutu.

ROLA SPEKTAKLU:
Dla mnie Andrzej Kłak. Wybaczcie mi Medee i nie mścijcie się.

DETAL:
Język. Poetycka fraza faszerowana wtrąceniami: ja Medea/ katastrofę ubieram jak stanik/ codziennie w nowym to smutne rozmiarze.

SCENA SPEKTAKLU:
Dwie sceny: równoległa prezentacja trzech par na początku i finałowa mantra mścicielek połączona z wyświetlanym na ekranie morderstwem.

OCENA (0-6):
5

GRZEGORZ CHOJNOWSKI
...........................................
Marzena Sadocha MEDIA MEDEA, reż. M. Liber, Teatr Polski we Wrocławiu, Scena na Świebodzkim, 3.10.2015, rząd 3, miejsce 13