Wednesday, December 26, 2007

Książki 2007

Sporządzając listę ważnych książek 2007, każdy rządzi się we własnej książkowej Rzeczpospolitej, przypominając sobie tegoroczne lektury. Tworząc swoje kryterium.

Na rezultaty literackich konkursów czy rankingi sprzedaży zwracam ostrożną uwagę. To, co nagrodzone i to, co obliczone na popularność, już zostało wyróżnione, nie potrzebuje dodatkowej oceny. W przestrzeni wydawniczej istnieją również dzieła z datą publikacji związane tylko formalnie. W wielu zestawieniach nie zobaczymy zapewne Szymborskiej z „Miłością szczęśliwą”, ponieważ nie jest to rzecz nowa, tylko składanka miłosnych wierszy noblistki. Ale czyta się jak osobna całość, ma wzięcie teraz, wróżę temu zbiorowi wieloletnie powodzenie. To jedna z absolutnych ponadczasówek, których w 2007 nie wydano znowu tak wiele. Za podobny hit, choć z innej kategorii, uznałbym album „W kręgu arcydzieł. Zbiory sztuki w Polsce”. Gdyby więc brać pod uwagę po prostu dobre książki wydane w mijającym roku, trzeba by ułożyć listę o rozmiarach książki, ograniczam się zatem do skromnego przeglądu niewykorzystanych szans, co nijak nie może oddać bogactwa naszego rynku wydawniczego.

Z czołowej kilkunastki pisarzy poczytnych z równoczesnymi ambicjami artystycznymi nowe propozycje zaoferowali Olga Tokarczuk i Andrzej Stasiuk. Nie dorównali swym najlepszym osiągnięciom, ale utrzymali poziom, potwierdzili kierunek osobistej drogi literackiej. Tokarczuk traktuje literaturę i świat czasem nazbyt poważnie, jej pisanie straciło oddech świeżości, nie zajmuje, jak zajmowało, sprawia wrażenie zatrzymanego w wędrówce do „właściwego czasu i właściwego miejsca”, jak brzmią ostatnie słowa „Biegunów”. Jestem pewien, że w końcu się uda. Przy lekturze „Dojczlandu” Stasiuka uwierała mnie wątpliwość, czy nie został wydany głównie po to, by utrzymać kontakt z niemieckim rynkiem. Mimo iż wpisuje się w dotychczasowy profil autora-obserwatora, nie porywa, jak niegdysiejsze „Dukle” czy „Babadagi”. Pewnie z powodu tematu. O Niemczech i Niemcach nawet Stasiuk nie wymyślił nic nowego. Za to w kategorii „wydawca roku” Stasiukowe „Czarne” zasłużyło na zwycięstwo, nie tylko biorąc pod uwagę liczbę nagród i nominacji. W Polsce 2007 ciągle byliśmy ciekawi prowincji, przez którą zawsze najnaturalniej obserwować życie. Na przykład „Sprzedana muzyka” Bieńkowskiego to książka prawdziwie urzekająca, wesoło ocalająca kawałek świata i dyskretnie ten odchodzący w przeszłość fragment współczesności opłakująca.

Pojawiły się także próby uchwycenia charakteru polskiej rzeczywistości. Wszystkie niedoskonałe. „Nagrobek z lastryko” Krzysztofa Vargi był dziełu najbliższy, skrócony mógłby powalczyć o miano powieści definiującej autentycznie nieznośną lekkość naszego bytu. Michał Witkowski w „Barbarze Radziwiłłównej” wprawdzie zanurzył się w PRL, lecz z ambicjami opisania antyfenomenu Polski teraz (w odróżnieniu od fenomenu „Teraz Polski”). Poległ, bo zaufał swojemu filologicznemu temperamentowi. Efekt: kolejna książka-ciekawostka i nic więcej. Tak samo przekombinował Paweł Huelle przy okazji „Ostatniej wieczerzy”, lokalnej sensacji na ćwierć fajerki.

Nie rozpieszczali nas w tym roku poeci z Ewą Lipską na czele. Młodych nie widać, pokolenie średnie zbierało zasłużone laury za tomy opublikowane w 2006. Za to Dorota Siwicka odgrzała Mickiewicza, pytając wieszcza o dzisiejsze czasy i nowego człowieka. Po co nam rozwój techniki, feminizacja świata, po co inni ludzie w cywilizacji mediów, no i „skąd wyszła wiewiórka”? Z odpowiedziami w zbiorze esejów „Zapytaj Mickiewicza” bywa różnie, lecz trzeba przyznać: pomysł-rewelacja. Zwrócić się do mistrza i wierzyć, że odpowie. Zawsze, niezależnie od roku podatkowego czy wydawniczego. Najlepsza rada? Humor! Rozumiany jako „reakcja na opresję”, „dzielność ja”, „sztuka egzystowania”, „zadanie duchowe”. Na rok następny.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI

Sunday, December 23, 2007

CZEŚĆ STARENIA! O Zbyszku Cybulskim

Księga wspomnień o Zbigniewie Cybulskim już raz została w Polsce wydana, w 1994 roku. O najmagiczniejszym polskim aktorze mówili bliscy, przyjaciele, znajomi. Teraz, w 80. rocznicę urodzin Cybulskiego, zdecydowano się na kolejną, uzupełnioną publikację. Wzbogaconą m.in. o relację ciotecznego brata, Wojciecha Jaruzelskiego. Wspomnień jest 47, każde dodaje do wizerunku aktora coś ciekawego, znaczący szczegół, podsumowującą lub tylko charakteryzującą anegdotę. Jako zbiór raczej sentymentalnych tekstów książka sprawdza się znakomicie, zwłaszcza gdy wpadnie w ręce kogoś, kto o Cybulskim trochę wie. Układają się te kawałki w historię osobowości człowieka bardziej życiowego niż mogłoby się zdawać.

Agnieszka Osiecka winiła polskich filmowców za to, że nikt nie zaproponował Cybulskiemu roli, która wytrzymałaby zestawienie z Maćkiem Chełmickim z “Popiołu i diamentu”. “Dźwigał legendę jak wielki, straszny garb” – pisze poetka, spoglądając na zdjęcie aktora bez okularów. – “Różni ludzie wołali do niego: “Ty, Maciek!”, albo “Ty, Zbyszek, napij się z nami piwka” (...). Ludzie widzieli w nim bohatera, nadzieję. Spodziewali się po nim czegoś niezwykłego”. Z uwag osób dorastających razem z Cybulskim wynika, że wzorowy harcerz, drużynowy, lider Szóstej Dzierżoniowskiej, mógł być idealnym idolem młodej publiczności. To jego energia napędzała gdański Bim-bom i następne przedsięwzięcia artystyczne. Do roli przewodnika był przygotowany. Potrzebował tylko poważnych propozycji, których od pewnego momentu nie dostawał. Daniel Olbrychski pisze, że taka degradacja pozycji wiele Cybulskiego kosztowała. Dopiero po śmierci pojawiła się spóźniona świadomość niewykorzystania może największego talentu w dziejach naszego kina.

Wesołych chwil znajdziemy w tych opowieściach mnóstwo. Z wymianą mistyfikacji organizowanych przez Bogumiła Kobielę lub Zbigniewa Cybulskiego, by żyło się intensywniej. W latach 50. Kobiela zaaranżował przyjacielowi w radiu wywiad. Cybulskiego wypytywano o aktualną sytuację polityczną, czyli coś, o czym nie miał pojęcia, a musiał się starać jakoś wybrnąć. Wtedy od każdego oczekiwano ideowych deklaracji. Kiedy po pewnym czasie okazało się, iż wywiad jest dowcipem, “Zbyszek postanowił wziąć odwet” – wspomina Mieczysław Kochanowski. Odwet był srogi, kobieciarz Kobiela został zaproszony przez atrakcyjną dziewczynę do jej mieszkania, gdzie zamiast upojnej nocy, na Bobka czekali mężczyźni w rzeźnickich fartuchach. Cybulski wymyślił ten numer w okresie, gdy po Wybrzeżu krążyły wiadomości o okrutnej bandzie, która porywa ludzi, by robić z nich mięso. I tak dalej.

Cybulskiego opisują także Jacek Fedorowicz, Janusz Majewski, Jerzy Stefan Stawiński, Elżbieta Kępińska, Beata Tyszkiewicz, Lucyna Winnicka i wiele innych postaci barwnego życia w szarym PRL-u. Książkę kończy tekst Andrzeja Wajdy, pełen anegdot, lecz i analiz aktorskiej metody “pierwszego w powojennym kinie polskim aktora całkowicie oryginalnego”. Dobrze, że te wspomnienia wznowiono, dokładając fotografie bohatera i przedmiotów z nim związanych, nie zapominając o kalendarium biografii. Można bowiem w kółko powtarzać: “dziś prawdziwych Cybulskich już nie ma”, lepiej przeczytać, dlaczego.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
..................................................................................
CZEŚĆ STARENIA! Wspomnienia o Zbyszku Cybulskim, zebrała i oprac. Mariola Pryzwan, PIW, 2007

Saturday, December 15, 2007

W KRĘGU ARCYDZIEŁ. Zbiory sztuki w Polsce

Niewątpliwie największą zaletą tej wyjątkowej książki są możliwości, jakie otwiera. Pierwsza: możliwość podróży w czasie i przestrzeni, by odkryć dzieła w takim nagromadzeniu nie do zobaczenia. Mimo osiągnięć techniki, mimo okiełznania dystansu, brakuje nam zawsze i czasu, i środków na podobną ekspedycję po polskich perłach sztuki. Nie mielibyśmy także sposobności wynajęcia równie kompetentnych przewodników. Druga możliwość wiąże się z ewentualną realizacją szalonego pomysłu, aby jednak tych prawie 300 cudów ujrzeć osobiście, bezpośrednio, w przeróżnych zakątkach kraju. Byłaby to zatem wyprawa obliczona na lata, za każdym razem znajdowalibyśmy siebie w odmiennym punkcie życia, więc i przeżywania sztuki.

Odkładając marzenia na bok, gdy się czyta niniejszy album, musi nas dopaść refleksja na temat przemijania, a raczej nieprzemijalności przedmiotów, pielęgnowanych przez pokolenia dla pokoleń. Los obrazu, fresku czy rzeźby zależy od tysiąca okoliczności, ale też idzie o wpływ na miliony umysłów i wyobraźni. El Greco z muzeum w Siedlcach, Leonardo z kolekcji Czartoryskich przy muzeum krakowskim, nagrobek dłuta Pampaloniego ze skromnego kościoła parafialnego w Opinogórze oraz wiele innych starannie wybranych i przedstawionych prac twórców epok minionych i współczesnej. Każdy z egzemplarzy został tu opatrzony stosownym komentarzem, zawierającym uwagi o formie i kontekście powstania. Fascynująca bywa historia poszczególnych przedmiotów, nie zawsze pewna lub poznana.

Jak sugeruje tytuł, w albumie „W kręgu arcydzieł. Zbiory sztuki w Polsce” znalazły się dzieła niekoniecznie o narodowym rodowodzie. Autorzy postawili sobie zadanie zaprezentowania polskiego stanu posiadania w dziedzinie sztuki, w dzisiejszych granicach. Wrażenie jest porywające, choć z pewnością nie wszystko udało się pokazać, zwłaszcza gdy chodzi o zbiory prywatne. Współczesna sztuka ma swoją szczupłą reprezentację, ze słynnym obozem z klocków Lego Libery czy „Łaźnią” Kozyry . Oprócz malarstwa i rzeźby urzekające są pamiątki: historyczne (jak Szczerbiec królewski czy korona odkryta zaledwie 20 lat temu w Środzie Śląskiej), czysto ozdobne (jak fajansowy komplet wazonów z Wilanowa), użytkowe (siodło po kasztelanie Szembeku). Oczywiście, nie pominięto zasobów związanych z kultem religijnym. Zarówno mecenat kościelny, jak świecki działały w dawnej Polsce, ocalając od zapomnienia wspaniałości rodzimych i zagranicznych artystów i rzemieślników.

Profesor Anna Lewicka-Morawska, redaktorka albumu, tłumaczy się we wstępie z terminu „arcydzieło”, zwracając uwagę na jego problematyczny relatywizm. Ostrożnie szacuje, że tych absolutnych jest w książce „kilka czy kilkanaście”, pozostałe nazywając „pięknymi i przejmującymi”. W czasach recenzenckiej przesady ostrożność w temacie arcydzieła rzeczywiście nie zaszkodzi, skoro np. artykuł o budowie stadionu narodowego zatytułowano w poczytnej gazecie „Polski nie stać na arcydzieło”. Na szczęście jubileuszowa książka Arkad potwierdza, że stać, i to na niejedno, co dla naszego pokolenia powinno znaczyć i dumę, i odpowiedzialność.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
…………………………………………………
W KRĘGU ARCYDZIEŁ. ZBIORY SZTUKI W POLSCE, red. Anna Lewicka-Morawska, Arkady, 2007

Friday, December 14, 2007

D.J. Taylor ORWELL 1903-1950

Jedna z byłych przyjaciółek Orwella, poetka Stevie Smith, gorzko scharakteryzowała pisarza: gdyby dożył 1984 roku i przekonał się, że jego wizja się nie spełniła, byłby z pewnością bardzo rozczarowany. Smith też lat 80. nie doczekała, więc nie miała świadomości profetycznych walorów powieści najtrafniej tłumaczącej XX wiek. Takim mianem okrzyknięto "Rok 1984" w plebiscycie brytyjskiego dziennika "The Guardian". Zagadka, czy to Orwell był takim genialnym prorokiem, czy powojenna cywilizacja wykorzystała jego sposób opisania rzeczywistości do przewidzenia, pozostaje bez rozwiązania.

D.J. Taylor, autor wydanej po polsku biografii Goerge'a Orwella, próbuje odpowiedzieć na inne wielkie pytanie o osobowość, ukształtowaną przez życie i marzenia oraz dzieła, które zostawił. W rozdziale na temat twarzy Orwella zestawia ją z opisami fizjonomii bohaterów książek Brytyjczyka, pozwala sobie na osobisty komentarz. "Zmiany jakie zaszły na twarzy Orwella - od dzieciństwa do okresu młodzieńczego - są doprawdy zdumiewające - wyznaje Taylor. - Mając czterdzieści dwa lata, wygląda na każdy wiek od pięćdziesiątki do siedemdziesięciu pięciu lat, promieniuje potęgą i tajemniczym spokojem". Osobistość uwag jest wartością książki Taylora. Dzięki swobodnej formie tekstu pełnego dygresji przyglądamy się Orwellowi, a raczej Ericowi Blairowi, jak naprawdę się nazywał, od strony dotąd nieznanej. Kronikarz próbuje dotrzeć w rejony niedostępne biografiście, lecz otwarte przed dociekliwym filologiem. W krótkim fragmencie zatytułowanym "Sen Orwella" Taylor idzie na całość, przechodząc na drugą stronę lustra. Ponieważ jednak rzetelnie relacjonuje również biograficzne fakty, nie ma zgrzytu. Zdaje się zresztą, że w przypadku Orwella-Blaira takie podejście do materii ma szczególny sens. W końcu autor "Folwarku zwierzęcego" nie cenił biografii jako gatunku, wiedział, iż zdarzenia, które widać, wcale nie muszą znaczyć tego, co się na ogół wydaje.

Nie jestem za to przekonany, czy słusznie o przełomowym okresie wojny domowej w Hiszpanii nie pisze się w tej książce wiele. Nie każdy czytelnik Taylora sięgał po Orwellowski esej autobiograficzny "W hołdzie Katalonii". A to właśnie na Półwyspie Iberyjskim, stykając się z realiami totalitarnej ideologii, Eric Blair przeżył olśnienio-rozczarowanie. Owocem tego impulsu stały się literackie arcydzieła i najgłębsze przekonanie o utopijności komunizmu jako systemu wprowadzanemu w życie przez nieodpowiednich ludzi. Do śmierci był Orwell krytykiem Stalina, czemu dawał dobitny wyraz w publicystyce. Od początku zwracał uwagę na polityczny dramat sytuacji Powstania Warszawskiego, apelując do brytyjskich władz o pomoc dla Polski, o przeciwwagę dla proradzieckiego nurtu. Bezskutecznie.

"Rok 1984" oficjalnie ukazał się u nas dopiero w 1988 roku, 38 lat po śmierci chorego na płuca autora. Ale ta jedna z najważniejszych powieści wszech czasów nigdy nie straciła na aktualności, bo każda wybitna literatura niesie wymiar przypowieści. Przestroga Orwella będzie towarzyszyć pojęciu władzy w tzw. ponowoczesnym świecie zawsze, więc postać Orwella poznać warto od każdej możliwej strony. D.J. Taylor przygotował obszerną próbę biografii, dodatkowo polski tłumacz, Bartłomiej Zborski, opatrzył przekład interesującymi przypisami i anegdotycznym suplementem. I Taylora, i Zborskiego radzę czytać z dystansem w miejscach, gdzie mówią od siebie. Jednocześnie polecam te zdania czytać z uwagą i polemiczną ochotą. Jest więc w tej książce więcej niż się zazwyczaj w biografii umieszcza. Jedyna szkoda: nie ma indeksu osób.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
......................................................................
D.J. Taylor ORWELL 1903-1950, przeł. B. Zborski, Twój Styl, 2007

Monday, December 3, 2007

Martin Pollack ŚMIERĆ W BUNKRZE

Martin jedzie wraz z żoną do bunkra, w którym przed laty znaleziono zwłoki jego ojca, esesmana. Z pewnością nie jest jedynym takim potomkiem, skoro w okolicy (przełęcz Brenner) podobnych bunkrów stoi kilkadziesiąt. Chce się dowiedzieć czegoś więcej, wreszcie dojrzał do wyprawy po wiadomości z dawnego świata, rzutujące na tożsamość aktualnego. „Dr Gerhard Bast: sturmbannführer SS, urodzony 12 stycznia 1911 roku w Gottschee w Jugosławii, zameldowany w Amstetten w Dolnej Austrii. Policja federalna w Linzu poszukiwała go jako zbrodniarza wojennego, ponieważ przez dłuższy czas kierował tamtejszym gestapo. Mój ojciec”. W lapidarnej nocie i jeszcze krótszym komentarzu znaleźć można wszystko, o czym ta książka mówi. W chwili śmierci Basta jego syn nie miał jeszcze trzech lat, wszystko, co może powiedzieć o ojcu zawiera się w tym suchym komunikacie i pozornie chłodnym komentarzu: „Mój ojciec”, zbrodniarz jednej z największych wojennych tragedii w historii.

Andrzejowi Wajdzie nakręcenie filmu o dramacie ojca - ofiary tamtych czasów zajęło prawie całe twórcze życie. Austriacki pisarz, publicysta, tłumacz Kapuścińskiego, publicznie zmierzył się z przeszłością wcześniej od polskiego reżysera. Zrobił to też inaczej. Jego ojciec nie został bohaterem dziejów, lecz tych dziejów niesławnym oprawcą, potępionym za swoje czyny i skazanym. Mimo że sam umarł od kuli, jak Jakub Wajda, śmierć niemieckiego oficera wydaje się sprawiedliwa. Sturmbannführer Bast strzelał do Słowaków, brał udział w paleniu Żydów, popełnił przestępstwa przeciw ludzkości i człowiekowi. Pollack nie ma wątpliwości: ojciec wiedział, godził się, był wykonawcą i wyznawcą nazistowskiej doktryny. Syn przez lata o nic nie pytał, nic mu nie mówiono, nosił nazwisko ojczyma. Ale musiał przyjść czas, gdy w końcu padło pytanie o ojca i siebie samego, o austriacko-niemiecko-europejską historię, o ludzką mentalność w warunkach kryzysu wartości.

Znane jest Freudowskie twierdzenie o konieczności symbolicznego zabicia ojca przez syna, by wejść w dorosłość. Pollack, zresztą tak jak Wajda, musi ożywić ojca i pamięć o nim, by odpowiedzieć na pytanie „dlaczego?”, nie poprzestając na bezrefleksyjnym: bo taki był dziejowy moment, egzystencjalna konieczność. Za emocjonalnie obojętnym stylem relacji z dziennikarskiego śledztwa kryją się oczywiste rzeczywiste uczucia dojrzałego mężczyzny opowiadającego własną przypowieść. To, że on miał ojca-nazistę, to wynik dość złożonej społecznej drogi, której początek autor datuje na wiek XIX. Wściekły, metodyczny antysemityzm i antyhumanizm Rzeszy trafił na podatny grunt w okresie chaosu ekonomii i ideologii, ale źródeł zła w człowieku należy szukać i wcześniej, i zawsze. Bo nienawiść nie skończyła się wraz ze śmiercią kanclerza w berlińskim bunkrze, ani dr. Basta w tyrolskim. Nienawiść w ogóle nie zależy od geografii.

Martin Pollack podjął próbę przekazania czytelnikom wiedzy ciągle nie do końca przyswojonej. W wywiadach powtarza, że zwłaszcza w Austrii zbyt rzadko i za mało mówi się o tamtych czasach, wielu Austriaków myśli, że nie ponoszą winy. Ja bym chciał, aby jego książkę przeczytali także ci, dla których dziedzictwo dziadka z Wehrmachtu miewa tak „kluczowe znaczenie” w określonych okolicznościach. Chciałbym, by była to lektura ze zrozumieniem. Lecz odmiennie od wnuka owego kaszubskiego dziadka trudniej mi w pewne cuda uwierzyć.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
…………………………………………………………
Martin Pollack ŚMIERĆ W BUNKRZE. OPOWIEŚĆ O MOIM OJCU, przeł. A. Kopacki, Czarne 2006