Wednesday, September 24, 2008

Zachar Prilepin SAŃKJA

Takich książek się w Polsce teraz nie pisze, a może tylko nie wydaje. U nas króluje światopoglądowy mainstream. Zająknie się czasem Ziemkiewicz lub inny prawicowy publicysta o potrzebie zmiany, o grzechach polactwa, urojonych lub nie, ale siły impulsu w tym nie ma, zaledwie siła dyskusji. I dobrze. Bo to znaczy, że nie mamy również problemów z narodową tożsamością. Interesuje nas Euro 2012 i euro w 2011. Zdrowy kraj, choć niekoniecznie zdrowa literatura.

Ale takie książki, jak „Sańkja” Zachara Prilepina kiedyś się u nas pisało i czytało. Tuż po odzyskaniu niepodległości. Pod piórem świetnych autorów trwała wartka wymiana wizji Polski przyszłości. Żeromski do dziś pozostał na liście lektur szkolnych, choć pewnie nie na długo. Prilepin do przedmaturalnych analiz w rosyjskich liceach pewnie nie trafi, lecz jego ideowy bildungsroman mógłby namieszać w gorących głowach postpionierskiej młodzieży. Nie tylko dlatego, że pisarz otwarcie wyraża swoje radykalne poglądy (na co dzień należy do partii narodowo-bolszewickiej). „Sańkja” to po prostu dobrze skrojona powieść, w której narrator i bohaterowie władają ekspresyjnym językiem, nieprzegadanym dialogiem, skrótowym opisem, prawdziwie wyrażając zwykłe ludzkie uczucia.

Główna postać, młody mężczyzna z Bogiem, ojcem, matką i ojczyzną jako pierwszorzędnymi wartościami, uważa aktualny polityczno-społeczny porządek w Rosji za zdradę. Nie chce się pogodzić z kapitalizmem i globalizmem, z dyktatem ropy i interesu, z upadkiem imperium. Wychowany w rodzinie bez mężczyzn sam stara się mężczyzną stać, wybierając rewolucję za drogę dla siebie i do siebie. Chce Rosji nowej, czyli starej, gdzie każdy znał swoje miejsce, gdzie była jakaś sprawiedliwość i nadzieja. Teraz panuje niezgoda, dynamicznie przedstawiona w otwierającej scenie mityngu opozycji. Tu Sasza jest jeszcze jednym z uczestników, częścią tłumu, udziela się w walce, pragnie miłości, zuchwały chłopak szukający własnego miejsca na placu i w życiu. Na końcu będzie kimś ważniejszym i mądrzejszym o świadomość tej małej rewolucji, która się dzieje, lecz może nic nie zmienić. Może być tak jak przekonuje umiarkowany w poglądach Bezlietow: „dajcie ludziom pożyć spokojnie w ich kątach. (...) zaproponujcie taką możliwość: do-żyć spo-koj-nie do końca”. Dla Bezlietowa, przypominającego trochę Szymona Gajowca, wywrotowa działalność młodych ma wymiar estetyczny, jest do tolerowania dopóki nie zostanie przekroczona granica przemocy. Sasza i jego koledzy uważają, że tę granicę przekroczyć trzeba, by ich kraj nie przeobraził się w wymarły ląd „zasiedlony Chińczykami i Czeczenami”. Bezlietow próbuje uspokajać: „w dzisiejszych czasach rosyjskość nie jest własnością wszystkich. (…) Ona kryje się jeszcze w konkretnych ludziach jako całkiem określony duchowy porządek i, Bóg da, pozostanie w nich jakiś czas”. Sasza chce Bogu pomóc, wbrew przestrogom Bezlietowa wskrzesić biesy, wstrząsnąć narodem, zamiast pielęgnować „ubogiego ducha” jednostki wyzwolić dawną potęgę całości.

Czy jednak może tego dokonać młodzieniec, którego narrator w drugim zdaniu powieści portretuje jako kogoś, kto spogląda pod nogi oczami zmęczonymi „patrzeniem na czerwone płachty i szare mundury”, który ma w domu zatroskaną matkę, który milknie, gdy babcia ironicznie pyta, czy był na grobie ojca i czy ten ojciec przypadkiem nie wstał? Ta sama babcia ciągle woła na niego „Sańkja” i nie przypadkiem Prilepin tak tytułuje swą książkę. Wie, że naiwność sprawdza się na chwilę, na literaturę, lecz niewiele jej w realnym życiu. Sasza też będzie wiedział, choć nie wiadomo, czy się z tą świadomością pogodzi. Naprawdę dobra powieść o Rosji i o człowieku.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
………………………………………………………………………….
Zachar Prilepin SAŃKJA, przeł. K. Wańczyk, Czarne, 2008

Wednesday, September 17, 2008

Bohdan Zadura WSZYSTKO

Nie przepadam za polską poezją współczesną. Uważam, że wcale nie jest taka wspaniała, jak się o niej mówi w literackich kręgach. Dla mnie dolega jej to samo, co większości naszych artystycznych dziedzin: nieoryginalność i ultra obawa przed czymś innym niż kurs na mistrzów. Może należałoby się zwrócić w stronę jakichś gatunkowych korzeni, by wreszcie opuścić strefę stagnacji?

Ale najnowsza książka Bohdana Zadury podoba mi się bardzo, mimo początkowego dystansu. Lepiej ją czytać niewyrywkowo, bo układa się w atrakcyjną i znaczącą, kształtną całość. Zadurze wolno „Wszystko” (tak zatytułowana jest książka) i umiejętnie z tego korzysta, portretując siebie, innych (Innego) i sytuacje (Sytuacje) z ironią i powagą. Używa formy klasycznej, korzysta z formuły aforystycznej i w końcu wypełnia zasadę umieszczoną w ostatnim tekście zbioru: „takie proste, tak późno/ nie żeby się podobały/ ale żeby ktoś coś z nich miał”. Potrafi nawet przyznać, że przekonanie o wyższości wiersza nad widokiem zgrabnych pośladków jest błędne, a przynajmniej należy do grzechów, z których się wyrasta. Starzenie się to zresztą jeden z wyrazistych wątków tego tomu. Nie dojrzewanie, lecz właśnie starzenie (co różni mistrza młodego od starego). Zadura rzeczywiście wyrósł z pewnych życiowych rytuałów (jak „erekcja o świcie”), jednakże poetycko ma jeszcze wiele do powiedzenia.

Jego „Wszystko” to zabranie głosu w sprawach ważnych, bez chowania pióra w piasek wieloznaczności i sztuczności, bez lęku o odsłonięcie, bez pomocy zmyśleń, tworów pośrednich, bez awersji do sentymentu. Zadura trochę tu wspomina także swoją przeszłość, więcej wypomina polskiej rzeczywistości. Lubi wychwytywać paradoksy, wierzy, iż poprzez ujawnienie nonsensu ciągle można zbliżyć się do tego czegoś, dla czego chce mu się pisać. Nie używam słowa prawda, bo „słowa jak zawsze się zużywają”, jak pisze autor, bo prawda jest połowiczna, bo przedziwnie i często niegodnie zmienia się kontekst. Na przykład w aforyzmie tytułowanym dedykacją „Archiwistom w gazowych maseczkach i gumowych rękawiczkach” Zadura kłuje: „każda praca jest dobra/ jeśli nie hańbi”. Takich gier z utartą frazeologią znajdziemy tutaj sporo. Są wymierzone przeciw, są polityczne, publiczne, ale i prywatne. Podobnie z pozostałymi, już pełnowymiarowymi, tekstami. Nie zawsze panuje w nich ironia, nie na każdej stronie liryzm ustępuje publicystyce. Autor nie zapomina o poezji. Jeśli przekracza jej granice, to zaraz wraca w poetycki obręb, przypominając zaskoczonemu czytelnikowi, o co w tym „Wszystkim” chodzi.

Bo nie chodzi o uzmysłowienie wyborcom, że nie muszą zaciskać zębów i głosować, gdy nie czują sensu wyboru, nie chodzi o Lecha Kaczyńskiego, Henryka Jabłońskiego, Polskę Ludową i Polskę ludyczną. Nie o to, co się traci w życiu, nie o to, co się zyskuje. Bo taki bilans jakoś zawsze wychodzi na zero, jak pisał inny klasyk, bo „próżny trud/ lek/ przed śmiercią”, a „starsi faceci/ w tym smutnym kraju/ małą Laudację/ ciągle pukają”, bo „wszystko się plącze” w powikłaniu. Idzie o to, jak wolno mi zgadywać po lekturze nowej książki Bohdana Zadury, by niebezrefleksyjnie być tak długo, jak się da. Nie na siłę, nie bezsilnie, nie tylko teraz, nie tylko tam, niekoniecznie na gapę, nie codziennie serio. Bo życie i tak dzieje się tu, gdzie my się dziejemy, po tej samej stronie ulicy, w tym samym pomieszczeniu, kraju, epoce, w tym, nie innym, ciele. Choć nam wydaje się, że jest odwrotnie.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
………………………………………………….
Bohdan Zadura WSZYSTKO, Biuro Literackie, 2008

Thursday, September 11, 2008

Orhan Pamuk STAMBUŁ

„Stambuł. Wspomnienia i miasto” to gawęda o rodzinnym miejscu Pamuka, zaplanowana jako eseizująca autobiografia z udziałem innych ważnych dla pisarza osób. Spojrzenie na miasto piękne i brzydkie, bliskie i dalekie z dystansu autora, który czuje, że zbyt bezpośredni styl byłby nie na miejscu, gdy akurat mnie wydaje się odwrotnie. Bo gdyby nie ta pisarska rezerwa poznalibyśmy może Pamuka od innej, bardziej ekstremalnej strony. A tak utrzymujemy się w tych samych stanach średnich i nawet o samej historycznej metropolii nie dowiadujemy się specjalnie fascynujących detali.

Owszem, ciekawi mnie na przykład opis stambulskich pożarów, a zwłaszcza wyznania autora o przyjemności, jaką jego pokolenie „czerpało z widoku płomieni trawiących miasto”, uczucia wynikającego z poczucia winy, z jakim „czekaliśmy, aby jak najprędzej zniknęły ostatnie ślady gigantycznej cywilizacji i kultury, na której spadek nie zasłużyliśmy, ponieważ woleliśmy stać się wtórną, nieciekawą i mizerną kopią zachodniego świata”. Ale kiedy Pamuk opowiada o notatkach różnych wędrowców na temat swojego miasta, moja uwaga się kończy. Nie interesuje mnie opinia Gautiera, ani jego paroles o dostrzeganiu „melancholijnego piękna w zaniedbanym i smutnym krajobrazie”, czy doświadczanie „romantycznej ekscytacji na widok ruin greckiego i rzymskiego imperium”. Może dlatego pozostaję głuchy na podobne dygresje, że nie jestem Turkiem, nie znam Stambułu, nie byłem, nie widziałem, nie zwyciężyłem.

To, co zdaje się w Stambule wspominanym i prezentowanym przez Pamuka najważniejsze, to styk kultur, spotkanie dziejów kształtujących cywilizację, poczucie utraty, ale przecież również zupełnie współczesna nadzieja na nową, młodą, świeżą Turcję unijnoeuropejską. Tej ostatniej nie za wiele w tej książce, bo i natura biografii i autobiografii jest inna. Ale w czytelniku z obcego środkowo-wschodnio-europejskiego kraju wrażenie braku jakiejś istotnej emocji rodzi się podczas przebywania zbyt długo w mgle przeszłości. Choćby i arcyerudycyjnej, umiarkowanie anegdotycznej, felietonowej, za rzadko osobistej. Za to wtedy, gdy Pamuk zahacza o własne dzieciństwo, z którego wyniósł późniejszą potrzebę pisania, naprawdę zaciekawia. Ostatni rozdział książki „Rozmowa z matką: cierpliwość, ostrożność i sztuka” to majstersztyk, skonstruowany jak najwspanialszy moment kulminacyjny bestsellerowej powieści. Szkoda tylko, że czytając tę książkę, trzeba się do takich punktów dokopywać przez ruinę melancholii i encyklopedycznych wycieczek.

Wyobrażam sobie, iż podróżnik przygotowujący się do pobytu w Stambule mógłby z opowieści Pamuka wiele się nauczyć o mieście spomiędzy snu historii i jawy teraźniejszości. Mógłby nawet poczuć dumę z powodu celu podróży, wyboru tak bogato opisanej i obfotografowanej metropolii, którą poznał wcześniej okiem sławnego pisarza, władającego długą, tradycyjną frazą. Ale wiem też, że kiedy się jedzie do nowego miejsca, człowiek miewa dynamiczne oczekiwania i gdzie mu wtedy w głowie literacki przewodnik. Jeśli więc czytać „Stambuł” to dla Orhana Pamuka, co jak zwykle nie musi być tylko czytelniczą ucztą.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
……………………………………………………………..
Orhan Pamuk STAMBUŁ. WSPOMNIENIA I MIASTO, przeł. A. Polat. Wydawnictwo Literackie, 2008

Thursday, September 4, 2008

Tadeusz Różewicz KUP KOTA W WORKU

znam człowieka, mężczyznę w po-średnim wieku, który – mężczyzna, nie wiek – nie przepada za Różewicza Tadeusza poezjom/poezją (niepotrzebne skreślić). ceni za to różewiczowskie dramaty i mówi – cytuję z wyobraźni – kartoteka pułapki starej kobiety w białym małżeństwie na czworakach więcej dla mnie znaczy niż nożyk profesora szarej strefy.

ja mu na to, że akurat się nie zna, choć szanuję jego opinię, bo jak tu nie szanować w dzisiejszych czasach (ja panu nie przerywałem). bo ja według mnie zgodnie z moim własnym sum-mieniem uwielbiam Różewicza lirycznego. tego co w czasopiśmie marki ‘płomyk’ wygrywał plebejscyty na poetę roku, wiersz roku, idola pokolenia, które przeminie (a nasze nie, póki my żyjemy). były takie czasy.

teraz żyjemy w szkle kompaktowym i Tadeusz laureatus Różewicz pisze felietony nie wiersze, do szuflady, do ‘przeglądu’, do słuchania na nielicznych wieczorach ał-torskich, do uśmiechu, do nietzschego. fryderyka, silesiusa, telekamery.

POETA WRACA PO LATACH DO PARODII
POETA W SANATORIUM
KOT W WORKU
DZIADEK W KORKU

już widzę te recenzje

albo albo: poeta jak zegarmistrz chirurg snajper uderza w to, co we współczesnej kulturze najcenniejsze, precyzyjnym cięciem obnaża powierzchowność i upadek świata Herrych Potterów, włatcuf duszyczek, dyrektorów banków, donaldóf tóskóf. to się może pojawić. w jednej czy drugiej gazecie. będzie o odtrutce na te ciężkie czasy i o geniuszu genialnego Tadeusza. będzie, bo być musi. i jeszcze zachwyt, że taki dowcipny, pełen autoirrronii, i, że oprócz malowania wierszem, potrafi pisać rysunki. KUP KOTA W WORKU nie będziesz żałował naprawdę warto.

jest już ciemno myślę sobie czym jest piękno

najnowszej poezji Tadeusza Różewicza i sobie odpowiadam, że już nie tym samym, co w okresie lirycznym ani nawet dramatycznym. wprost komentowanie rzeczywistości, stawianie pod ścianą kropki, parapoetycki kolaż stolarz. sto lat niech nam taki Różewicz żyje, niech zbiera te strzępy absurdów, ogląda czyta spaceruje, nasłuchuje i cytuje, niech obraz słodkiego miłego pożycia rujnuje, bo czasem po prostu jeszcze do licha daje radę. bo czasem spod tego twórczego ogona trafia się „normalny poeta”…”odaliska Ingres’a”…”niebieska linia”. no a czasem no cóż trzeba to ogłosić wychodzą „kichnięcia” i „kluski”. jak to w sztambuchu.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
…………………………………………
Tadeusz Różewicz KUP KOTA W WORKU, Biuro Literackie, 2008