Monday, September 29, 2014

Bohdan Zadura KROPKA NAD I


Pierwszy wiersz najnowszego tomu Bohdana Zadury mówi o tytułowej nieprzydatności autora do wielu zawodów, od strażaka po muzealnika. Każdy z nas ma taką listę. Ta książka mogłaby się za to nazywać PRZYDATNOŚĆ, bo dzięki poezji Zadury poezja współczesna ma szanse dotarcia do współczesnego czytelnika, nawet niekoniecznie pasjonującego się tym – co tu kryć – cokolwiek zepchniętym na margines rodzajem literackim. Zamiast tak lubianego przez jurorów nagród tzw. nowego języka mamy tu bowiem polszczyznę codzienną. Masakra, cycki, a nawet Twitter (i przymiotnik pierdolony) to nie są słowa obce autorowi KROPKI NAD I. W tej językowej zwykłości i potoczności podobny jest Zadura do Szymborskiej. Tytuł tomu też mi się skojarzył z Noblistkowym DWUKROPKIEM. Ale oczywiście różnica zasadnicza polega na perspektywie poetyckiego oglądu świata. Zadura w nim uczestniczy osobiście, Szymborska robiła to z rzadka.

Osobistość KROPKI NAD I najmocniej się realizuje, gdy poeta relacjonuje własny zawał i pobyt w szpitalu. Dwa właściwie poematy o tym właśnie wydarzeniu w życiorysie tworzą kulminację książki. Charakterystyczna dla pana Bohdana ironia zestawiona z poważną chorobą musi działać i działa na mnie (zdaje się, że ostatnia część tego zdania to mimowolny cytat z Kasi Kowalskiej). W „Pierwszym od 1963 roku wierszu bez papierosów” czytamy na przykład: „po pierwsze / ta okropna kobieta / Aneta Wiatr / która wiedziała / gdzie zadzwonić / i najpierw zadzwoniła / a dopiero później / z krzesła z którego spadłem / zdjęła poduszkę / zwinęła ją / i podłożyła mi / pod głowę”. Aneta Wiatr pojawi się jeszcze dwukrotnie jako ta, co wraz z doktorami i ratownikiem medycznym zapobiegła „odejściu [poety] w pełni władz umysłowych”, „w pracy / co zawsze jest bardziej chwalebne / a mniej krępujące / niż śmierć w jakimś łóżku”. Oczywiście Aneta Wiatr (świetna filolożka) okropna Zadurze nie jest, choć może i chciałby odejść w pracy, czyli nagle (jak każdy, jak Łomnicki, ale jeszcze nie teraz, panie Bohdanie). Okropna to jest praktyka prezenterów telewizyjnych, zapowiadających następną pozycję programową, przed którą trzeba wytrzymać długie bloki reklamowe. „dlaczego / w żywe oczy – pyta poeta i odpowiada: bo są władzą / nie szkodzi że czwartą”. A komentatorzy Eurosportu uprzedzają, że „teraz krótka przerwa reklamowa”...

Sportowych tematów w tomie Zadury zabraknąć nie może. Tutaj dość nawet frywolnie potraktowanych. Istnieje prawdopodobieństwo, że ktoś w dobie poprawności społecznej  zarzuci sześćdziesięcioparoletniemu autorowi przedmiotowe spojrzenie na tenisistki w utworze „Australian Open”. O przebijających przez sukienkę sutkach Any Ivanovic, nieprzebijających Agnieszki Radwańskiej (czyli „Polki, naszej Pisi” – od sympatii do jednej z partii politycznych) czy biuście Sereny Williams (zwłaszcza w jednym wierszu) wspominać dziś ryzykownie. Kto jednak zabroni pozawałowcowi, który w innym miejscu konstatuje: „Minister zdrowia pisze do mnie: / ‘Bądź mężczyzną!’ / Mam dużo szczęścia / wyobrażam sobie / jakbym się czuł / będąc ciotą / ale i tak pod siedemdziesiątkę / odczuwam to jako drwinę” („Korespondencja”). Taki ten Zadura po prostu jest: niby poważny szef miesięcznika literackiego, tłumacz węgierskiego PANA TADEUSZA (za chwilę wyjdzie), laureat tego i owego, lecz i niepoważny, częstujący świat i siebie obserwacją, która kłuje, a nie boli. Ciekawe zjawisko, prawda? Jeśli na chwilę znieczulająca moc dystansu znika (gdy mowa o przyjaciołach Ukraińcach walczących o kraj), zaraz zbalansuje ją tekst o lżejszym kalibrze.

Bardzo lubię wiersze Bohdana Zadury złożone w taką całość. Pod ich zwiewną koszulką czekają na odsłonięcie rzeczy ważne. Tak podane są lekkostrawne, co nie znaczy, że nie sycące.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.............................................
Bohdan Zadura KROPKA NAD I, Biuro Literackie, 2014

Friday, September 26, 2014

OGNISTY PTAK/CUDOWNY MANDARYN




Robert Bondara, choreograf najnowszej baletowej premiery Opery Wrocławskiej, pokazał talent. Tancerze wrocławskiego zespołu zaprezentowali się znakomicie. A jednak do pełni satysfakcji z zobaczenia składanego spektaklu trochę zabrakło.

Przede wszystkim zawiódł OGNISTY PTAK. Dzieło Strawińskiego w oryginalnej wersji libretta Fokina to baśń z ducha braci Grimm (choć ludowa rosyjska). Groza miesza się tam z miłością. Dzieje się w ogrodzie, jaskini, wśród postaci mamy dziewice, księżniczkę, maga Kościeja, młodego księcia, no i tytułowego ptaka. U Bondary widzimy szary, ponury szpital, w którym chłopiec kuruje się pod okiem pielęgniarki i nielubianego lekarza. Chłopiec czyta książkę, potem zasypia i śni sen o sobie nieco starszym, zakochanym w pielęgniarce. Doktor jest Kościejem czyhającym na życie pacjenta, dziewczyny trzyma nie w ogrodzie, lecz na szpitalnym oddziale. Taki pomysł inscenizacyjny sprawia, że ulatnia się całkowicie magiczność libretta, mimo wysiłków tancerek i tancerzy. Kilka ciekawych układów umyka uwadze, bo błahą obserwujemy historię. Słynny korowód w formie okładania się poduszkami przez dziewczęta dobry byłby tylko w przedstawieniu przedszkolnym.

Nie dla dzieci przeznaczona jest druga część wieczoru, czyli CUDOWNY MANDARYN Bartoka, więc właściwie tych widzów, którzy mogą mieć jakąś przyjemność z odbioru OGNISTEGO PTAKA, trzeba by w przerwie wypraszać z sali. MANDARYN bowiem to opowieść o przestępcach zwabiających przechodniów do mieszkania (wabi piękna kobieta), by okraść i pobić szukające erotycznych wrażeń ofiary. Ten odcinek spektaklu naprawdę zaciekawia, zarówno choreografią, wykonaniem (doskonali bez wyjątku soliści), jak fabułą, bo tkwi w niej tajemnica i siła, a przemoc styka się tu z pożądaniem. Doceniam również zamierzone zapewne sprytne zestawienie czerwonej plamy-rany Mandaryna z piórem ptaka z poprzedniej części, znajduję wcale nie wymuszone spojenia dwóch muzycznie klejących się świetnie baletów, ale na głębszą refleksję nie ma co liczyć. A było tak blisko. Gdyby kolorową baśniowość OGNISTEGO PTAKA (czyli cechę nieobecną w przedstawieniu) zestawić z miejskim realizmem CUDOWNEGO MANDARYNA (to się pokazać udaje), wyszłoby dzieło czytelnie mówiące o złych mocach uwalnianych i w świecie wyobraźni, i w życiu. Bondara wybrał estetyczną spójność i wybrał niemądrze, bo pozbawił publiczność radości oglądania. Rzuca to cień na jego wrocławski debiut, nie odbiera szansy na kolejną współpracę z operą przy Świdnickiej.

Niestety, sama opera zawiodła po raz kolejny, upierając się przy muzyce z płyty, taśmy (czy też może dziś z twardego dysku). Porządny teatr muzyczny powinien zawsze grać na żywo, i operę, i balet. Oszczędnościowe tłumaczenia działają pewnie na urzędników, widzowie muszą być rozczarowani. Znam takich, którzy słysząc, że nie będzie orkiestry, rezygnują z przyjścia. I bardzo dobrze ich rozumiem. Tym razem w dodatku oszczędzono na plakacie (patrz wyżej), skłaniając nie tylko mnie do przykrego wniosku: oj, nie przepada ktoś w Operze Wrocławskiej za baletem i chyba się cieszy, iż ta premiera w tym sezonie już za nami. Nieognista, lecz w drugiej części godna zainteresowania i oklasków.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.................................................

Igor Strawiński OGNISTY PTAK / Bela Bartok CUDOWNY MANDARYN, balet Opery Wrocławskiej, 13 września 2014, I balkon