Saturday, September 1, 2007

Michał Witkowski BARBARA RADZIWIŁŁÓWNA Z JAWORZNA-SZCZAKOWEJ

Po poprzedniej książce Michała Witkowskiego spodziewałem się tej następnej napisanej właśnie w takim stylu jak „Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej”. W klasycznej „Fototapecie”, zbiorze sentymentalno-oceniających opowiadań, doszedł do głosu osobisty pisarz w Witkowskim, pisarz-niegej, z uniwersalnej epoki literackiej. Ta nowa książka, też zbiór opowiadań, poukładanych w pamiętnik pewnego Ślązaka (oczywiście Huberta), przypomina o Witkowskim-etnografie. Jego „Lubiewo”, zapis peerelowskich anegdot z życia ciot, przyniósł mu w końcu rozgłos i pieniądze, więc nic dziwnego, że nastąpił powrót. Mamy zatem tzw. postmodernistyczną pozycję z tzw. ambicjami dekonstrukcyjnymi. Sam autor poleca czytać tę rzecz z lotu ptaka, jako przypowieść, nie biografię.

To dobra rada, bo na poziomie biografii jest nudno. Poznajemy imającego się różnych ciemnych interesów nieciekawego człowieczka, który przez lata 80. i 90. dwudziestego wieku stara się przejść tak fartownie, jak tylko się da. Prowadzi lombard, fast-food, kino-wideo, handluje, kradnie, bawi się, no i baja. O mamusi, co „zasłynęła tym, że prawdopodobnie miała stosunek seksualny z samym Wampirem z Zagłębia”, o własnych przygodach i gadżetach. Buty Relax, zegarek elektroniczny z kalkulatorem, fiat maluch, „Koko-dżambo z każdej budy z kasetami dochodzi. Hej, dziewczyno, oo, spójrz na misia, aa!”. Jak zwykle u Witkowskiego znaleźć można sporo celnych obserwacji i komentarzy („na prognozę pogody zaprasza szampon przeciwłupieżowy”). Wyznanie bohatera Huberta, zwanego Barbarą Radziwiłłówną (od noszenia pereł w wieprznym środowisku) brzmi egzotycznie, ale marginalnie, po kilkunastu historyjkach ani zachwyca, ani nie zachwyca. Przelewa się, mimo szansy na przełom w części o licheńskiej pielgrzymce. Do czego więc prowadzi ten jeszcze jeden w polskiej literaturze potok słów pozbawionych anachronicznego dla wielu naszych pisarzy piękna dialogu czy opisu?

Do niczego, choć przez moment wydaje się, że jest w tym jakiś wyższy autorski zamysł. Może zresztą i jest, tylko nieczytelny w powodzi błyskotliwego miejscami wodolejstwa pomieszanych rejestrów stylistycznych i obowiązkowych cytatów – symboli kulturowej ponowoczesności. Hubert leci Kantem („niebo z kometą nade mną, mokre ubranie na mnie”), Sturm und Drangiem, doskonale deklinuje („w jakiejś wiosze koło Nowej Rudy jest cegielnia”). Nie ma co, stara polonistka, miłośniczka „Anny Kareniny” czegoś go nauczyła. Kantu literackiego się nie doszukujmy, jest za to słynna postmodernistyczna łatwizna. Czytamy niby-spowiedź bohatera, lecz prześwieca przez nią typowy oświeceniowy autor, raz po raz ujawniający swą obecność. Niekoniecznie poprzez mrugnięcie erudycją. Anegdotę o lokalnym szejku Amalu z dygresją na temat serialu „Powrót do Edenu” wieńczy uwaga: „ale to już się do tych ksiąg nie przynależy”. Takie zabiegi mają przypominać o tym drugim dnie „Barbary…”, tyle że to dno trąci bagatelą, faramuszką. Że nasza współczesność to nie to, co było? Że zamiast smaku luksusu znamy mdlący odór zapiekanki, Matka Boska bywa figurką lalki, arystokracja na wysypisku, powieść się skończyła, kultura pękła, człowiek samotny, „futro jest puste”? Taką wiedzę już posiedliśmy, przejedliśmy albo dążymy do tego, by ją zwrócić. A książka Witkowskiego ani nam pomaga, ani przeszkadza.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
…………………………………………………………
Michał Witkowski BARBARA RADZIWIŁŁÓWNA Z JAWORZNA-SZCZAKOWEJ, W.A.B., 2007