Monday, April 7, 2014

STAND_UP WITKACY (Teatr Polski we Wrocławiu)


Ludwik Flaszen ponad pół wieku temu nazwał Witkacego "Szekspirem polskiej awangardy" i przez tę połowę wieku zdążyliśmy największego naszego ekscentryka nieźle poznać, a nawet znużyć się nim. Nie z tego chyba jednak powodu rzadko go ostatnio odkurzają reżyserzy teatralni. Zdaje się, że Witkacego dziś tak bardzo nie potrzebujemy, bo coś tu i teraz budujemy, narzekając - owszem - w końcu nie jest tak jak by się chciało, może nawet być powinno, ale też mamy świadomość czasu, którego to budowanie potrzebuje. A śmiechu i dystansu, ironii i żartu na co dzień nie brakuje, przeciwnie, bywa go nawet tak wiele jak pompy, powagi, gromkich (i okrągłych) słów. A zatem: raczej równowaga. Co Witkacy może nam nowego powiedzieć?

Oglądałem spektakl Wiesława Cichego nie jako propozycję społecznie krytyczną, ideologiczną, choć parę mocnych słów, gestów, min i cytatów się pojawiło. STAND_UP WITKACY okazał się bardzo zajmującą i atrakcyjną opowieścią o artyście w ogóle, gdzie twórczość mądrego wariata polskiej literatury posłużyła aktorowi do dialogu z samym sobą, przy pewnym udziale publiczności (proszę się nie obawiać - nikt nikogo nie wciąga na scenę ani nie każe nic podpisywać). Wiesław Cichy dobrze zna swojego autora, odczytuje jego prowokacje i miejsca serio, dlatego potrafi je jasno przekazać. Dzięki krótkiemu wykładowi każdy jest w stanie pojąć, o co chodzi z tą czystą formą. Uzbierane z różnych źródeł teksty Witkacego łatwe w lekturze nigdy nie były, chwyty inscenizacyjne również nie pomogą nam w percepcji wszystkiego, każdy weźmie, co zechce, co zapamięta, co wchłonie. Szkoda, że Teatr Polski nie zdecydował się na druk scenicznego tekstu w programie. Cichy raz po prostu mówi, raz pokazuje (prezentacja pawiej mody polskiej to najlepsza z ogranych już w naszych teatrach wstawek imitujących kolekcyjne wybiegi, jakie widziałem). Innym razem śpiewa (piosenki Witkacego ubarwiają widowisko, lecz - jak to piosenki Witkacego - genialne nie są). Całość zaplanowana w konwencji kabaretowego stand upu nie ma prawa znużyć, a Wiesław Cichy udowadnia, że one man show to gatunek, w którym potrafi doskonale się odnaleźć. W czym wspiera go świetna scenografia Małgorzaty Matery i partnerujący akompaniament Rafała Karasiewicza.

W niuansach i nieniuansach opowiada nam aktor przede wszystkim o mariażach czy też mezaliansach w ramach sztuki, kłopotach z jej uprawianiem i odbieraniem, co rzutuje na współżycie społeczne. Romansowanie z kulturą wysoką i niską, łączenie chłopa z księciem, artystą, filozofem, odruchów z myślą, przekleństwa z definicją miało dla Witkacego znaczenie fundamentalne i daje się to wyraźnie zauważyć w przedstawieniu Cichego. Niby up, ale z podkreślnikiem u dołu. Danton, a po kilku latach - dlaczego nie - Jerry Springer. W Witkacym przegląda się więc sam Wiesław Cichy jako artysta w trudnym i ciekawym czasie sztuk przyjemnych, nieprzyjemnych, niepożytecznych, lustrujących, ale też zobaczy się w takim portrecie i widz. Jest moment, gdy drażni nas odbity w scenograficznych lustrach reflektor. - Razi? - pyta aktor. - Razi - odpowiadamy. Siła tego rażenia zależy od podejścia i oczekiwań. Tę samą minę można nazwać tanim grepsem albo udaną ilustracją, mrugnięciem oka lub drganiem powieki. A Wiesław Cichy, wiernie podążając za Witkacym - i za współczesną kulturą - oferuje dwa w jednym: narkotyczny łyk i trzeźwą rozmowę.

Ja za takie przedsięwzięcie biję brawo, podobnie jak zadowolona publiczność wokół.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
............................................
STAND_UP WITKACY wg Stanisława Ignacego Witkiewicza, scenariusz i reż. Wiesław Cichy, Scena Kameralna Teatru Polskiego we Wrocławiu, 28.03.2014, parter, rząd 2, miejsce 1