Czytanie księgi Tadeusza Lubelskiego zacząłem od końca, ale to, co najlepsze znajduje się wcześniej. Wiadomo, że najtrudniej opisać historię najnowszą, zwłaszcza z profesorskiego punktu widzenia. Zwłaszcza biorąc pod uwagę popowy kierunek naszej dzisiejszej kinematografii. O komediach romantycznych, królujących na polskich ekranach w dekadzie otwierającej nowy wiek, Lubelski nie ma, rzecz jasna, dobrego zdania i zamiast wymieniać tytuły kasowych przebojów jednego sezonu woli pisać o podobnym gatunkowo a ambitniejszym kinie, o „Długim weekendzie”, „Statystach” czy „Aniele w Krakowie”. „Wprawdzie akurat nie te filmy były faworytami publiczności, ale tym gorzej dla publiczności” – konkluduje autor „Historii kina polskiego”, ustawiając się w roli nie do końca bezstronnego obserwatora. Ale to dobrze! Lepiej bowiem czytać relację-komentarz fachowca zaangażowanego i oceniającego, niż nudzić się przy lekturze czystego sprawozdania z dziejów może nie wielkiej, lecz fascynującej kinematografii. To, iż jest w tej książce miejsce na dygresyjną narrację, czyni z niej coś więcej niż tylko podręcznik, poszerzając możliwą grupę czytelników.
Mimo żywego zainteresowania polskim kinem, o tysiącu spraw podjętych tutaj przez Tadeusza Lubelskiego nie miałem pojęcia. Że, na przykład, symptomatycznie, bo prowincjonalnie, spóźniliśmy się jako kraj z prezentacją możliwości epokowego wynalazku, jakim szybko stał się kinematograf. Pierwszy zestaw dwunastu krótkometrażówek pokazano w krakowskim teatrze w listopadzie 1896 roku, a więc w niespełna rok po paryskim debiucie Lumierów. Podobne opóźnienie spotkało też w Polsce film dźwiękowy, tym razem głównie z powodu wysokich cen aparatury. O przedwojennym kinie pisze autor niewiele, mieszcząc rozważania pod tytułem „Krzywe zwierciadło polskiej mentalności” na 34 stronach. Trochę mało jak na tak barwny i wbrew pozorom niejednorodny okres lat 30. Właściwie wszystkie ważne leksykograficznie sprawy są, ale brakuje ujęcia ducha tej epoki (co autor nadrabia z nawiązką, prezentując kino PRL-u). Mimo zanadto skrótowego podejścia, wyłuskujemy nieliczne anegdoty, które miały nam prawo umknąć z powodu ciągle jeszcze nielicznych opracowań historii polskiej kinematografii, dostępnych na rynku. Okazuje się, iż nawet przed wojną filmowcy zmagali się z ingerencją cenzury, jak choćby Lejtes przy okazji „Róży” wg Żeromskiego. „Nie wierzyłem własnym uszom – opowiadał późniejszy Polak w Hollywood. – Zagroziłem, że film ten spalę na podwórzu MSW, siedziby cenzury. Odpowiedziano mi, że w zamian mogę dostać bilet do Berezy Kartuskiej”. Ten wyjątek pochodzi zresztą z monografii Jacka Cybusza, cytowanej tu podobnie jak setki innych publikacji i recenzji, zebranych z naukową skrupulatnością i publicystycznym zamiarem.
Najciekawiej robi się, gdy Lubelski zabiera się za szkołę polską i nurty późniejsze. Czuć bowiem prawdziwą fascynację autora i próbami, i błędami twórców oraz niezaprzeczalnymi osiągnięciami polskiego kina tamtych czasów, nie tylko biograficznie mu najbliższych. Możemy więc poczytać o ludziach i ich dziełach, a najbardziej zajmujące są konteksty, raz po raz przywoływane i komentowane przez Lubelskiego celnym zdaniem lub tylko frazą, często tak znaczące, że pozostawiane bez odautorskich uwag (jak rzucona na przypisowym marginesie anegdota Głowackiego na temat popularności „Rejsu” i reakcji odpowiedniej komórki partyjnej). Czytając uważnie lub nawet w mniejszym skupieniu, niemal na każdej stronie trafimy na interesujący i jeśli nie powszechnie nieznany, to przynajmniej niezwyczajnie podany fragment na temat. Temat kina, które, jeśli się obejrzeć za dzisiejszym afiszem i porównywać, było sztuką, nie tylko filmem. Sztuką, która potrafiła zmieniać, wartościować, inspirować, bawić, zapadać w pamięć i historię. Dziw bierze, że kinematografia otwierająca i zamykająca festiwal w Cannes w 1965 roku (Wajda na start, Kawalerowicz na koniec) miewała kompleksy wobec Czechów, jak wspomina cytowany na kolejnym marginesie Bolesław Michałek.
„Historia kina polskiego” opowiedziana przez Tadeusza Lubelskiego to opracowanie naznaczone wiedzą i osobowością autora, jednego z najwybitniejszych dziś znawców dziedziny, ale i zbiór głosów innych osób tego filmowego komediodramatu. Dlatego warto ją czytać i oglądać (bo jest ilustrowana zdjęciami i fotosami) zarówno od strony pierwszej do ostatniej, jak i wybiórczo, korzystając z indeksu. Jest już wspomniana Szumowska i jej „33 sceny z życia”, z oczywistych względów nie ma „Tataraku”, filmu, który być może (premiera w kwietniu) dopowie niezaskakujące postscriptum. Że ciągle najmłodszym polskim filmowcem jest Andrzej Wajda. Odpowiedź na pytanie, dlaczego, znajduje się w tej książce.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
………………………………………………………………
Tadeusz Lubelski HISTORIA KINA POLSKIEGO, Videograf II, 2009
PS
O dziwnych losach okładki można poczytać tutaj: http://faghag.blox.pl/2009/01/Cos-z-ta-okladka-jest-nie-tak.html