Arcyciekawy jest najnowszy numer „Notatnika Teatralnego”. A właściwie trzy numery połączone w grubą książkę o młodych (no, powiedzmy, że młodych), około trzydziestoletnich polskich reżyserach i reżyserkach teatralnych. Trzeba przyznać, iż redakcja pisma umie wokół tematu przygotować wielogłosową debatę. Notatnikowcy pokazali już nieraz, że próby zgłębiania, wyjaśniania, opisywania rozmaitych zjawisk w teatrze, to ich żywioł. W przypadku grupy „sceptyków teatralnych”, jak nazywa tę grupę artystów Paweł Sztarbowski w wielce pożytecznym tekście definiującym, „Notatnik” jest osobiście zaangażowany, co nadaje wydawnictwu wigor i wagę manifestu. Wszak w Teatrze Polskim we Wrocławiu, któremu szefuje Krzysztof Mieszkowski, równolegle naczelny i twórca najciekawszego polskiego pisma o teatrze, prawie wszyscy wzięci na warsztat reżyserzy już za jego kadencji pracowali lub za chwilę będą pracować. Marzena Sadocha, sekretarz redakcji, też współpracowała (jako dramaturg) z paroma osobami z prezentowanego zestawu. Stąd pewnie wyraźnie przychylne, a nawet entuzjastyczne podejście do „siedmiu wspaniałych” (tak ich tutaj nazywają). Warto jednak zaznaczyć, że redakcja dokłada starań, by było obiektywnie, zamieszczając kontrapunkty, na przykład recenzje nieprzychylne spektaklom młodych artystów (moje recenzje poniżej).
Wspomniany już Sztarbowski zwraca uwagę na wspólną cechę tego teatru: szukanie języka, który byłby adekwatny przy mówieniu o współczesności, oraz wątpliwość dotycząca samego teatru jako medium do przekazywania przesłania. „Teatr, zdaniem tych reżyserów, może opowiadać jedynie o teatrze”, co staje się „punktem wyjścia do rozmowy o ideach związanych z życiem społecznym” – przekonuje Sztarbowski. – „Dlatego istotą najnowszego teatru nie są chwyty teatralne, ale pokazywanie tych chwytów od środka, obnażanie ich pustki, wybebeszanie”. Nie wszyscy autorzy „Notatnika” zachwycają się „młodymi zdolnymi”. Też zaciekawiona Joanna Derkaczew wytyka im „wygłup”, „uleganie wpływom”, niespójną stylistykę, eseistyczność spektakli. Ja bym dodał nieufność wobec klasyki albo tylko chęć przerabiania jej na siłę na własny model, i przez to lekceważenie nie tylko źródłowego tekstu, lecz także oczekiwań publiczności. Nie zawsze i nie wszędzie, ale zbyt często.
Każdy z bohaterów najnowszego „Notatnika Teatralnego” ma w numerze swoją sekcję: wywiad, teksty na jego/jej temat, rozmowy ze współpracownikami, artystyczny biogram i wybór recenzji. Tworzy to bardzo wciągającą serię portretów-przybliżeń. Po przeczytaniu zostaje i wiedza, i pojęcie o indywidualnych drogach Michała Borczucha, Natalii Korczakowskiej, Agnieszki Olsten, Moniki Pęcikiewicz, Wiktora Rubina, Moniki Strzępki, Michała Zadary. Nie dałbym głowy, czy jest wśród nich nowy mistrz, na miarę Krystiana Lupy, z którym wywiad stał się już wspaniałą notatnikową tradycją. Ale to, że przy trafnie spostrzeżonych przez Sztarbowskiego i Derkaczew podobieństwach między siedmiorgiem, idą własną twórczą ścieżką, wydaje mi się dzisiaj pewne. To zbyt mocne osobowości, by zostać w szufladzie „sceptyków” czy „interfejsiarzy”.
Z notatnikowego zestawu pokoleniowego nie widziałem tylko sztuki zrobionej przez Michała Borczucha. Widziałem za to przedstawienia pozostałej szóstki, raz udane, znakomite nawet, innym razem przekombinowane, niedokombinowane, słabe. Gdybym miał się opowiedzieć po czyjejś stronie, bo strony istnieją w dzisiejszym teatrze, wybrałbym nieortodoksyjną pozycję Jana Englerta. Jako szef Teatru Narodowego nie waha się zapraszać młodych reżyserów, mimo iż sam przygotowuje klasyczne inscenizacje, a w wywiadzie zamieszczonym również w najnowszym „Notatniku” brzmi zaskakująco rozsądnie, wchodząc w skórę młodszych kolegów: „ Wiemy, że jesteśmy świetni, lecz jak rozrobić glinę, żeby coś wyrzeźbić, tego już nie wiemy. Ciągle nas wszyscy nie doceniają, a my jesteśmy genialni. Prawda jest taka, że publiczność tęskni za porządkiem”. W czasach intelektualno-popkulturalnego pogubienia potrzeba zwłaszcza teatru, który byłby nie szkolnym obrazem, krytyką tego bałaganu, ale dojrzałą propozycją oparcia i odparcia, światłem, nie ciemnością. Od trzydziesto(kilku)latków trzeba takiego teatru się domagać. To dla nich (i dla nas, widzów) ta chwila, kiedy świeżość emocjonalno-warsztatowa może się spotkać z dojrzałością. Potem będzie coraz trudniej, choć zdarzają się wyjątki.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
……………………………………………………………
NOTATNIK TEATRALNY, nr 49-51/2008