Sunday, November 12, 2017

KRAKOWIACY I GÓRALE (Opera Wrocławska)


Dobrze się dzieje w teatrze, kiedy spektakl wytrąca nas z poczucia bezpieczeństwa. Jeśli to wytrącanie ma sens. We wrocławskich ‘Krakowiakach i góralach’ ma, choć pewnie znajdą się krytycy, którzy woleliby tę ramotkę z przyjemnymi melodiami odebrać bez goryczy. Sam byłem zagubiony po pierwszej części, nie bardzo wiedząc, jak to wszystko ugryźć. To, czyli konsekwentnie biało-czerwone, eklektyczne stroje krakowiaków, ciężką, dominującą scenografię, pracowicie przygotowane, ale jednak deklamacje pomiędzy śpiewami, no i zachowaną w tekście gwarę.

Zaintrygował mnie niepokój, obecny w tej błahej niby i znanej z wielu fabuł wojnie o Basię, co chce wyjść za mąż z miłości, nie przymusu i targu. Scena weselnego spotkania krakowiaków z góralami opowiedziała bowiem dramat kobiet w męskiej opresji. Lepiej od razu się poddać rączemu góralowi (i krakowiakowi), gdy ma on na pannę ochotę, niż bronić dostępu, marzyć o uczuciu i niezależnych decyzjach. Druga część spektaklu wzmacnia tę opowieść, podkreślając przemoc i oskarżając. Główną postacią staje się Dorota, żona młynarza, starszego od niej patriarchy, ta, która została żoną, bo musiała. Zdradza, bo nie kocha, także z zemsty, że oszukano jej młodość. A on ją za tę zdradę bije. Wyjdzie co prawda Młynarz na durnia, ale widz go w duchu słusznie skaże. Płynące z offu kwestie Fedr z dramatów Enquista, Eurypidesa, Racine’a (w wykonaniu Dagmary Mrowiec-Matuszak, Katarzyny Strączek, Janki Woźnickiej) wątpliwości nie zostawiają. Czy Bogusławski doceniłby taką interpretację? Jeśli był wielkim artystą - jak głosi historia – powinien.

Można się zżymać na to i owo, najbardziej na komunikacyjny chaos, bo często trudno zrozumieć i dosłyszeć teksty arii (trzeba spojrzeć na angielskie napisy, by zorientować się, o czym śpiewają, a w angielskich napisach w dodatku Stach jest... Stanleyem). Szkoda też, że za cicho wystartowała taśma z Fedrami, rozpraszając uwagę i efekt. Zrezygnowałbym z ostatniego słowa Doroty. Ostatnia scena działa mocno, nie wymaga dojaśnień, znakomitych aktorek Teatru Polskiego w dramacie przebić nie zdoła Jadwiga Postrożna. Której zresztą biłem silne brawa za w sumie przekonującą kreację i mistrzowski śpiew. Pomijając szczegóły, wykonawcy się bronią, tworząc - dzięki młodej reżyserce Barbarze Wiśniewskiej - sugestywny świat, ambitnie uniwersalizując klasyczną śpiewogrę, wydobywając nowy ton. Gubią się czasem, gdy mają podszyć ruchem i gestem momenty instrumentalne.

To ciekawe, że z jednej strony słucha się wrocławskich 'Krakowiaków...' z przyjemnością (Jan Stefani potrafił komponować melodie, Bogusławski pisać), ogląda bez znużenia (tempo narracji nie zwalnia), z drugiej - przekonuje ów uwierający niepokój, skryty pod skórą konwencji. To dużo. Wyróżnijmy jeszcze szczególnie Karolinę Filus w partii Basi (sopran z przyszłością!) i Łukasza Klimczaka jako studenta Bardosa (aktorski talent i mnóstwo wdzięku). No i powiedzmy wprost: cud to to nie jest, ale obejrzeć nie zaszkodzi, zarówno z poznawczego, jak i artystycznego powodu. A na kolejną realizację Barbary Wiśniewskiej czekam z prawdziwym zainteresowaniem. Mimo kompromisów, dbając o jakość swojego przedstawienia, pokazała jaki współczesny potencjał tkwi w 'Krakowiakach i góralach'. Obejrzani we Wrocławiu, w Dniu Niepodległości, podpowiadają jeszcze odważniejsze kierunki.

(0-6): 4

gch

Jan Stefani, Wojciech Bogusławski KRAKOWIACY I GÓRALE, reż. Barbara Wiśniewska, kier. muz. Adam Banaszak. Premiera w Operze Wrocławskiej 11.11.2017, parter, rząd VII, miejsce 8