Saturday, October 14, 2017

FIDELIO (Opera Wrocławska)


Nie wiem, czy łatwo to zrozumieć w czasach wszędobylskiego internetowego hejtu, ale wyznam, że wyrażenie drastycznej opinii o dziele artystycznym łatwym zadaniem nie jest. Ocenia się czyjąś, często pełną wysiłku i poświęceń, pracę. Kiedy byłem bardzo młody i wiadomo jaki, zżymałem się na deklaracje starszych recenzentów: ja już nie piszę recenzji ze złych spektakli, szkoda czasu, zwracam uwagę tylko na te dobre. Wtedy twierdziłem, iż to nieuczciwe wobec czytelników/odbiorców, zwłaszcza gdy recenzent wie, że stale go czytają. I ciągle nie zmieniam zdania, choć krytykowanie (w negatywnym tego słowa znaczeniu) przychodzi mi coraz trudniej. Dziś już doskonale rozumiem ludzkie słabości i przyznaję każdemu prawo do błędu. No ale, jak mus, to mus.

Nie widziałem osobiście w Operze Wrocławskiej dziwniejszej inscenizacji niż 'Fidelio', podpisany przez słoweńskiego reżysera Rocca. Jego 'Fidelio' to rzecz - nawet dosłownie - przestrzelona. Pogubi się w scenicznych wydarzeniach każdy, tzw. konia z rzędem temu/tej, kto się zorientuje, w kim zakochała się Marzelina, kto tu jest Fideliem, co robi w więzieniu Leonora, jakim cudem osadzony na głodówce i pragnieniówce wygląda lepiej niż gubernator i jakąż to mocą trupy ożywają. Fabuła nie klei się, pauzy quasi napięcia irytują, a wybrane do przedstawienia listy Beethovena straszą autorską grafomanią (można znaleźć w internecie). OK, niech kochankowie mówią do siebie te banały i niech pozostaną objęte tajemnicą korespondencji. Nawet jeśli przeczytacie przed pójściem do opery libretto, nic to nie da. Jeden marny pomysł na dodanie postaci dublującej, towarzyszącej Leonorze i leżymy. Wszystko odtąd jest symboliczne, umowne, wszystko jest sennym majakiem. Owszem, za pomocą poetyki snu łatwo wytłumaczyć fabularne niezborności, lecz najpierw trzeba tę poetykę kupić. Mnie się nie udało, widzę raczej kolejną niepotrzebną próbę poprawiania libretta (w epoce Beethovena poprawiano je dwukrotnie), może niezbyt kunsztownego, ale przynajmniej pasującego do muzyki. Śmiesznie podrygujących (ciężko uwierzyć w pracę choreografa Gregora Lustka) chórzystów w pieśni finałowej (w śpiewie chór jak zwykle bezbłędny) i uwierającą marmurowość scen usprawiedliwić nie sposób. Karolina Micuła robi co może, by się jako Anioł obronić i broni się szczęściem i siłą własnego talentu.

No chyba, że tak miało być. Ułożyć najstatyczniejsze obrazy ze statycznych, porozstawiać po prostu śpiewaków po scenie, niech śpiewają. Czasem przyświecić (i przeświecić niezłą scenografię) innym kolorem. Po co? Żeby skupić się na muzyce i głosach. Bo te są przednie. Wprawdzie premierowa obsada to efemeryda (Sandra Trattnigg, Peter Wedd, Saša Čano), ale znamy wrocławskich śpiewaków, wiemy, na co ich stać (Maria Rozynek-Banaszak i Jacek Jaskuła już o tym przypomnieli). Z tak dynamicznie grającą orkiestrą (pod kierownictwem Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego) i na tzw. zwykłych spektaklach będzie czego posłuchać. Okazuje się bowiem, że 'Fidelio' to rzeczywiście muzycznie dzieło niedoceniane. Kwartety, tercety, duety, momenty chóralne potrafią dostarczyć melomańskiej przyjemności. Pod jednym wszakże warunkiem: trzeba zamknąć oczy. Gdyby istniała w operze funkcja producenta spektaklu, kogoś, kto po pierwszej generalnej decyduje o losie przedstawienia, taki ktoś powinien wstrzymać premierę tego 'Fidelia', powiedzieć stanowczo: albo pracujemy dalej, albo wystawiamy wersję koncertową.

Ponieważ do opery chodzę po to, by nie tylko posłuchać: (0-6) > 2 (dla samej muzyki byłoby 5)

gch
...
L.van Beethoven FIDELIO, reż. Rocc, kier. muz. Marcin Nałęcz-Niesiołowski, premiera w Operze Wrocławskiej, 14X2017, balkon 1, rząd I, miejsce 9