Tuesday, November 25, 2014

NA MAŁYM SKWERKU


Tu foto w pełnej krasie: FOTO

Patrzę tak na to zdjęcie Mieczysława Michalaka z Gazety Wyborczej i nie przestaję się dziwić. Dyrektorzy miejskich teatrów popierają Rafała Dutkiewicza w drugiej turze wyborów. Dostałem mail z zaproszeniem na to spotkanie szefów z  mediami, ale – oczywiście – nie poszedłem. Bo kompletnie mnie nie obchodzi, co dyrektorzy teatrów mają do powiedzenia w tej sprawie. Niech sobie głosują, na kogo chcą. Sześciu wyborców pan prezydent już ma. O kolejnych szóstka wspaniałych (piszę to bez ironii) apelowała. Jak w nieustannej promocji mojego banku: poleć konto znajomym, dostaniesz zniżkę, premię, zapłacimy Twoje rachunki. Pan prezydent też wynagrodzi. Dołoży 200 tysięcy złotych na premierę, jego wydział kultury przyzna nagrodę, będzie chwalił i polecał.

Konrad Imiela wyjawił, że dyrektorzy mają obawy, czy wolność artystyczna za ewentualnych rządów Mirosławy Stachowiak-Różeckiej (PiS), nie ucierpi. Jej partia jaka jest – każdy widzi. Pokaz „Golgoty Picnic” oprotestowała – przypomina Krzysztof Mieszkowski, – więc wiadomo, kto nie może wygrać. I właśnie mając taką wiedzę, powinien – wraz z kolegami – po prostu pójść w niedzielę do swojej komisji wyborczej i wrzucić głos do urny. Tyle. Rafał Dutkiewicz bez zwycięstwa w pierwszej turze spanikował (przypomnijmy wynik po I turze: 42,37% : 25,80% dla... Dutkiewicza), pospraszał Urszulę Dudziak, Krzysztofa Maternę, Piotra Bikonta, Roberta Makłowicza i kto wie, kogo jeszcze, ale szefowie podległych mu lub będących jego urzędu beneficjentami instytucji nie powinni. Do Capitolu, Współczesnego, Polskiego, Ad Spectatores, do Lalek chodzą sympatycy różnych politycznych opcji. Tak jak wyborcy PO, a nawet Twojego Ruchu kibicują Agnieszce Radwańskiej.

Ta cała sytuacja przypomina, jak młodym jesteśmy ciągle krajem, jak niedojrzałym w czymś, co nazwałbym emocjonalną demokracją. I to zdjęcie zrobione właśnie przez Mieczysława Michalaka, fotoreportera z kilkudziesięcioletnim stażem, znakomitego, uważnego, doświadczonego obserwatora i świadka polskiej historii także politycznej i kulturalnej, zwyczajnie smuci. Tak jawny proprezydencki coming out musi skojarzyć się z PRL-em. Z tym, że wtedy najczęściej bywało tak, że nie było wyjścia. Dziś wyjść jest zawsze kilka, również ewakuacyjne. Podobne happeningi urządza się w momencie ostatecznym, bo tak na co dzień można się nadziać na przewrotny element charakteru Polaków i zwyczajnie stracić. Więc nawet jeśli ktoś dzwonił i sugerował, prosił lub błagał, trzeba było przeprosić i na skwer nie wychodzić, by na tle napisu TEATR robić CYRK.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI