Tuesday, January 29, 2013

ŻYCIE JEST SNEM (Wrocławski Teatr Współczesny)



Nie da się ukryć, że nowy rok i lata pracy Marka Fiedora na stanowisku dyrektora Wrocławskiego Teatru Współczesnego nie zaczynają się premierą znaczącą w dziejach tej zasłużonej sceny. Zdaje się, że artystyczna konieczność wpasowania się w terminy z łapanki wydzwonionych (znakomitych) reżyserów to nie był pomysł trafiony. Może jednak lepiej było samemu rozpocząć tym Kafkowskim ZAMKIEM niż wejść w sytuację hazardu i powierzyć wrocławski debiut Lechowi Raczakowi. No ale tyle wiemy po premierze, bo przecież Calderon, Raczak – to brzmiało naprawdę nieźle.

Nie jest źle, jest przyzwoicie, tak jak w ostatnich sezonach Krystyny Meissner, ale nie o to przecież w teatrze chodzi, choć, z drugiej strony, gdy obserwuję czasem miejską publiczność, miewam i w tym temacie wątpliwości. Współczesny to teatr przyjazny, trochę retro i widzowie wcale nie mają nic przeciwko, frekwencja dopisuje. Lecz z trzeciej strony, po tym kolejnym przyzwoitym, lajtowym przedstawieniu chęci do oklasków wystarczyło zaledwie na dwa tempa. Co się udało w życio-śnie Calderona-Raczaka, co nie?

Z pewnością na pierwszy rzut oka i ucha udała się scenografia i muzyka (Bohdana Cieślaka i Pawła Palucha) oraz choreografia Maćka Prusaka, a więc te mniej znaczące elementy teatralnej układanki. Tyle że scenografia, muzyka, sceniczny ruch powinny iść w parze z resztą, a tutaj cokolwiek się rozjeżdżają. Tekst Calderona w imitacji Rymkiewicza brzmi tradycyjnie, mimo interpretacyjnych wysiłków aktorów. Sloganowość fraz hiszpańskiego autora najmocniej wyczuć, słuchając finałowych tyrad Ireny Rybickiej (Śniąca/Duch Królowej), ale i wcześniej daje się we znaki. Na dylemacie życia czy snu ani nawet życia czy teatru (co sugeruje początek) daleko dziś nie zajedziemy, chociaż kiedy Krzysztof Zych zrzuca skórzaną kurtkę i schodzi do celi pod sceną, by stać się swoją postacią – Segismundem, przynajmniej się zaciekawiamy. No właśnie, czemu jednak Segismundem, nie Zygmuntem, który mógłby walnąć między oczy? Królem Polski jest Basilio (raz przejmujący Maciej Tomaszewski), księciem Moskwy Astolfo, szefem straży Clotaldo (dobry Krzysztof Kuliński), mściwą kobietą Rosaura, przybyła z… Rosji, nie Brazylii (ostra, zwracająca uwagę Anna Kieca). Coś tu po prostu nie gra. Niby tego Calderona uwspółcześniamy na przykład kostiumem, a tak naprawdę zostajemy w baroku. Krzysztof Boczkowski jest bardzo stylowym błaznem.

Mimo że spektakl ogląda się bez znużenia, jako klarowne odbicie klasycznego dramatu na temat władzy, iluzji, egzystencjalnej kruchości i umowności, a także milczenia Boga (niebem tu zwanego) i naszego kombinowania, co mniejszym złem, całość się nie klei. Jeśli stalowa konstrukcja komuś skojarzy się z kadłubem samolotu, zanurzonym w multimedialnych chmurach (mnie się skojarzyła), chyba nie chybi w kontekście rzędu zniczy, podwieszanych trumien, w tle majaczących stosunków polsko-rosyjskich? Motywy smoleńskiej katastrofy są zatem czytelne, lecz nic z nich nie wynika, żadna diagnoza, sugestia, podpowiedź.

Start Fiedorowi wyszedł zatem średnio, spektakl Lecha Raczaka ani nie poległ w teatralnej mgle (sic!), ani nie wybija się ponad to, co ostatnio przy Rzeźniczej oglądaliśmy. Tutejszym aktorom potrzeba iskry, czegoś innego, jakiegoś kompletnego odjazdu, może konwencji lub czystego dokumentu, by poczuli wenę zamiast powtarzać swoje miny i brzmienia. Osobiście, cieszę się z głównej roli Zycha, bo tkwi w nim potencjał na coś więcej niż epizody, jakich grał wiele (w „Zwycięstwie” był o niebo bardziej przekonujący od Eryka Lubosa). Daje radę, jak i całe ŻYCIE JEST SNEM, tyle że to trochę za mało, aby myśleć o następnej premierze Wrocławskiego Teatru Współczesnego ze spokojem.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
................................................

P. Calderon de la Barca ŻYCIE JEST SNEM, imitacja J.M. Rymkiewicz, reżyseria L. Raczak, Wrocławski Teatr Współczesny, 27.01.2013