Tuesday, January 8, 2013

APOGEA I KURIOZA 2012, cz.I

10 zadziwień, 10 rozczarowań, bez numerów porządkowych. To jak zwykle przegląd bardzo osobisty, niekompletny, wrocławski, ale jednak... A że miejsc jest po 10, wiadomo, iż nie wszyscy się zmieścili.

APOGEUM 2012

Ewa Skibińska. To jedna z najważniejszych, bo najbardziej twórczych, gotowych na wszystko, a przy tym zachowujących zdrowy rozsądek życiowy artystek polskiego teatru. Jej Dora ze spektaklu HANS, DORA I WILK w Teatrze Polskim to postać z pogranicza postaci i aktorki, która ją gra, z pogranicza epok, ktoś, kto fascynuje i bawi, daje do myślenia, przynosi ukojenie. Wielka rola! To czas Skibińskiej. A że jej nie zauważono w teatralnych rankingach 2012, to Kuriozum przez wielkie K.
    
Justyna Szafran (jako Matka w JA, PIOTR RIVIERE...) oraz JA, PIOTR RIVIERE... w Teatrze Muzycznym Capitol). Spektakl-marzenie w reżyserii Agaty Dudy-Gracz. Pisałem już po premierze, że tkwi w nim „wielka inscenizacyjna siła, przypominająca najlepsze chwile polskiego teatru”. Kilka osób się uśmiechało dziwnie, słysząc moje słowa, a jeden z sympatycznych znawców polskiego teatru rzucił, że dla niego miejscami nudnawe. Ja obstaję przy swoim. Mamy do czynienia z przedstawieniem wspaniałym, do zanotowania w tzw. annałach. A rola Justyny Szafran, ciągle przecudnie się rozwijającej z aktorki śpiewającej w aktorkę-aktorkę naprawdę niezwykła. Niby prosta baba z francuskiej wsi, a w wykonaniu Szafran dużo, dużo więcej. I subtelniej.   

Sebastian Majewski. Reżyser ŚWIADECTW WZLOTU I UPADKU ANTKA KOCHANKA oraz były już szef artystyczny Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu. Dzięki niemu grupa studentów wrocławskiej PWST zagrała nie spektakl dyplomowy, lecz coś, co będzie ich wizytówką i zostanie w biografii na zawsze. Majewski jako reżyser i autor tekstu o meandrach polskiej historii (i jej recepcji) dał tej grupie szansę, a młodzież wykorzystała ją absolutnie. Z takim graniem, takim spektaklem można spokojnie pokazać się na każdym festiwalu, każdej zawodowej scenie, co się stało właśnie w Wałbrzychu, gdzie ANTEK KOCHANEK wszedł na stały afisz, podróżując przy tym jako jedno z przedstawień rewelacyjnego i niezbędnego projektu Teatr Polska, w ramach którego prezentowano spektakle w małych miejscowościach, pozbawionych stałej sceny. 

Jan Klata. Niezmiennie w formie. Wraz z Sebastianem Majewskim obejmują od stycznia Stary Teatr w Krakowie i musi być rewolucja. We Wrocławiu Klata pokazał dwie rzeczy dla siebie niekoniecznie oczywiste, czyli Szekspirowskiego TYTUSA ANDRONIKUSA w dwujęzycznej koprodukcji z Niemcami oraz polską wersję Westendowego przeboju JERRY SPRINGER – THE OPERA. No i wygrał dwa razy. Może nie tak spektakularnie jak mu się to w życiu zdarzało, ale, jak mówią sprawozdawcy sportowi, bezapelacyjnie. Klata potrafi być poetycki, co pokazał TYTUS, i rozrywkowy, czego dowiódł JERRY. Jaki jeszcze potrafi być Jan Klata? Oto jest pytanie na 2013 i kolejne lata.

TO I OWO, czyli nowy Tadeusz Różewicz. Swoją najnowszą książką Wielki Mistrz kontynuuje pełną ironii i autoironii konwencję KUP KOTA W WORKU, tyle że lepiej. Nie miksuje wierszy świetlnie od siebie stylistycznie oddalonych, nie udaje Greka. Nawet w dowcipie bywa głęboki, jak przy okazji ławeczkowego testamentu, czyli serii poleceń, czego na ławce z jego rzeźbą robić się nie powinno. Może to ja dojrzałem do Różewiczowskich humorów, może w TO I OWO lepiej to wszystko skonstruowane, ułożone, może po prostu ciekawsze. No i prawie pozbawione wierszy z szuflady. Prawie, bo ten o relacji z Miłoszem mógłby nie wychylić wersu z zamknięcia. ‘Godzi się bowiem / „klasykowi” (mistrzu, mistrzu) / wysłać do redakcji / cały wiersz / porażający / a nie jakiś / głodny kawałek”.   

Marzena Diakun. Dziewczyna (tak, dziewczyna), przed którą przyszłość, o jakiej dziś pewnie się muzykologom nie śni. Zdobyła II nagrodę w prestiżowym konkursie dyrygenckim im. Fitelberga i zaczyna podboje. Lubi prowadzić orkiestrę bez rozłożonej partytury, ale nie na pokaz, lecz wtedy, gdy jest pewna każdej nuty. Ma charyzmę i delikatność, poczucie humoru i stanowczość, tzw. męski dryl i tzw. kobiecy wdzięk. W marcu wystąpi w Filharmonii Wrocławskiej, dyrygując najprawdopodobniej utworami Sibeliusa. Rezerwujcie bilety, za kilka lat wejściówka na jej koncert może być nieosiągalna.

Galeria Sztuki Europejskiej w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Tych pięć czy sześć sal wygospodarowanych na II piętrze to pełna cudów podróż w czasie. Przekracza się próg galerii i wędruje od późnego średniowiecza do początków XX wieku, za przewodników mając wybitnych malarzy i ich wyjątkowe bez wyjątku dzieła. Jedyny istniejący w polskich kolekcjach obraz Wasyla Kandinsky'ego oraz ponad 200 innych dzieł, m.in. Pietera Brueghela Młodszego czy Giovanniego Santi (ojca Rafaela). Nieograne na arenie sztuki obrazy z artystycznej ekstraklasy.

Muzeum Współczesne. Konsekwencja, godna podziwu aktywność i pomysł na ważne wrocławskie miejsce, do którego zaprasza arcydzieło Stanisława Dróżdża (BYŁO, JEST, BĘDZIE), to najpoważniejsze atuty ekipy pod wodzą Doroty Monkiewicz. Niemal codziennie w bunkrze przy Placu Strzegomskim dzieje się coś, na co warto zwrócić uwagę. Nie tylko wystawy, choć w roku 2012 przebojami były właśnie one: GDZIE JEST PERMAFO?, PEŁNIA SZTUCZNA, a przede wszystkim  MIT I MELANCHOLIA. To niepowtarzalne okazje do spotkania z najnowszą polską sztuką, z której większa część z pewnością przejdzie do historii, ale, co ważniejsze, mówi o naszym teraz.  

Helios Nowe Horyzonty. Śmiały plan Romana Gutka, by do przestrzeni skojarzonej z symbolem komercji i masowości, czyli do multipleksu, wprowadzić na stałe repertuar ambitny, często niszowy, niehollywoodzki. Bez popcornu (niestety, nie bez reklam) można o dowolnej porze, obejrzeć na ekranie kino dotąd dostępne jedynie na festiwalach, i to przy dużym szczęściu i niezłym refleksie w grze zwanej rezerwacją wejściówek. Dla kogoś, kto nie daje rady boksofisowym kitom, ale też dla tych, co wyrośli z Almodovara i znudzili się Woodym Allenem, Nowe Horyzonty wydają się propozycją idealną. Żeby tylko znaleźć na nie należny im czas w nowym roku!

Filharmonia Wrocławska. Przyznaję, że z graniczną niecierpliwością czekam na Narodowe Forum Muzyki, bo Sali Filharmonii Wrocławskiej nie lubię. Choruję tu na klaustrofobię, więc rzadko bywam.  Na szczęście instytucja, kierowana przez człowieka-wizjonera, Andrzeja Kosendiaka, wydaje też płyty. Coraz więcej i ciągle znakomite. Trudno się nie zachwycić siłą ELIASZA Mendelssohna pod dyrekcją Paula McCreesha, nie zaciekawić dorobkiem mniej znanego Grzegorza Gerwazego Gorczyckiego, nie sposób oderwać się od Mozartowskich arii w wykonaniu Olgi Pasiecznik i jedynej w Polsce orkiestry grającej na instrumentach z epoki, czyli Wrocławskiej Orkiestry Barokowej. Jest jeszcze  Chór Filharmonii Wrocławskiej w nagraniu z Bobem Chilcottem czy Vivaldi i Piazzola w wersji orkiestry Leopoldinum i Christiana Danowicza. A na nowy rok morze kolejnych zapowiedzi.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI