Tuesday, February 7, 2012

CÓRKA ŹLE STRZEŻONA (Opera Wrocławska)




Po premierowym przedstawieniu „Córki źle strzeżonej” dyrektorka Opery Wrocławskiej Ewa Michnik zainspirowała publiczność do owacji na stojąco, zrywając się z miejsca po zapadnięciu kurtyny.  Oklaski były długie, szczere i zasłużone,  bo zespół, który dość rzadko tańczy pełnospektaklowe balety, sprawił się doskonale.

„Córka źle strzeżona” to najstarszy z baletowych tytułów istniejących w artystycznym obiegu, przebój kilkudziesięciu teatrów świata, zawsze chętnie wystawiany i oglądany, choć taka popularność może się wydawać zagadką. Na scenie widzimy przecież błahą historyjkę z wiejskiego życia (jest nawet taniec domowego drobiu, uprawa roli, żniwa, pojawia się traktor), a za fabułę wystarcza zabawa w kotka i myszkę z udziałem pary młodych ludzi (Lise i Colasa) oraz surowej matki dziewczyny, zwanej Wdową Simone. Seniorce podoba się zupełnie inny (bogatszy) absztyfikant, robi więc wszystko, by Lise się z ubogim ukochanym nie spotykała. Rzecz jasna na próżno.

Co zatem zdecydowało o zawrotnej, już ponad dwustuletniej karierze „Baletu słomy”, jak głosił afisz teatru w Bordeaux, gdzie „Córkę…” pokazano po raz pierwszy? Po pierwsze, swojego czasu to była inscenizacyjna rewolucja, bo wcześniej widzowie baletowych widowisk oglądali na scenie bogów i herosów, a nie zwykłych ludzi, po drugie, choreografowie musieli zadbać o taneczne popisy, mając tak wątłą opowieść. Po trzecie, publiczność po prostu uwielbia komedie, zwłaszcza te romantyczne.

Wrocławska „Córka źle strzeżona” jest propozycją familijną, uśmieje lub uśmiechnie się na niej każdy. Wraz z tancerzami włoski reżyser Giorgio Madia opowiada akcję arcyczytelnie, używając również pozabaletowych środków. Świetna Paulina Woś jako wdzięczna, rezolutna, momentami krnąbrna Lise sięga po pantomimę (i to nie tylko w należącej już do tradycji scenie marzeń), Anatoliy Ivanov (odrzucony narzeczony Alain) przypomina chwilami bohatera filmów Charliego Chaplina. Działają żelazne numery „Córki źle strzeżonej”, jak taniec ze wstążkami czy nieśmiertelnie komiczne pas Wdowy w drewniakach. Dariusz Raczycki (rolę Simone kreują zwykle mężczyźni) znakomicie radzi sobie w przerysowanej konwencji, z gracją targając olbrzymie sztuczne piersi. Pięknie się prezentuje słynna elsslerówka do nut wziętych z „Napoju miłosnego”, z rozczuleniem ogląda się pas de deux, nastawione bardziej na miłosną treść niż popisową formę. Czasem wręcz odnosimy wrażenie, że więcej w tej produkcji teatru niż baletu, co wcale nie pomniejsza przyjemności obserwowania rozerotyzowanej wiejskiej gromadki. Bywają układy pustawe i przez to absolutnie za długie, zwłaszcza scena pracy w polu, gdzie nie wypala koncept ze schowaniem nóg. To w końcu jest spektakl taneczny. Dlatego na pierwszy plan wysuwa się Łukasz Ożga w roli Colasa, bo on ma do zatańczenia najwięcej trudnych sekwencji. Młody solista pokazuje naprawdę dużą klasę i wysokie umiejętności.

Pochwalić trzeba cały zespół wrocławskiego baletu, z premiery na premierę coraz pewniejszy i bardziej wszechstronny w wypełnianiu scenicznych zadań. W „Córce źle strzeżonej” jest tempo, timing, pomysłowe wykorzystanie przestrzeni i niezaprzeczalny, nieodparty urok, poparty techniczną precyzją. No i urzekająca scenografia Kinsun Chana, utrzymana w pastelowo-szarych odcieniach w części pierwszej, słonecznie żółta po przerwie. Martwię się trochę, że to druga w serii (po „Romeo i Julii”) baletowa premiera bez tańca na pointach, lecz mam nadzieję, iż tancerze nie wychodzą z wprawy. Trzeba będzie przecież kiedyś zatańczyć we Wrocławiu „Giselle” czy „Esmeraldę”. Tymczasem, dla tych, co balet kochają i dla tych, którzy z tą sztuką niewiele mieli dotąd kontaktu, najnowsza inscenizacja „Córki źle strzeżonej” będzie przeżyciem relaksującym, odświeżającym, niezawodnie poprawiającym nastrój. Idźcie do opery! Na balet!
GRZEGORZ CHOJNOWSKI