Saturday, April 2, 2011
POŻEGNANIE JESIENI
Widać po tym spektaklu pracę, jaką musieli wykonać realizatorzy. Od teatralnie czytelnej adaptacji (Tomasza Kireńczuka i Piotra Siekluckiego), poprzez baletowy ruch (szczególne brawa dla Marty Malikowskiej-Szymkiewicz i Michała Szweda) do pomysłów na postacie (wyróżniam Dariusza Maja, ale pozostali też na pochwały zasługują). Momentami myślałem nawet, że witkacowski styl powinien odpowiadać dzisiejszej młodości, bo potrafi skrywać poważny stan pod powierzchnią automatycznych pokazowych gestów i ról. Momentami wydawało mi się, iż tego Witkacego napisał Gombrowicz; pojedynek Tempego z Wyprztykiem (Michnika z Dziwiszem?) przypomina starcie Miętusa z Syfonem.
Błazeńska nuta i przeciągnięte tonacje poszczególnych charakterów ładnie to wrocławskie "Pożegnanie jesieni" otwierają. Od razu wiadomo, kto kogo gra. Hela (znakomita Szymkiewicz) jest nienasyconą seks-maszyną, Atanazy pięknym młodzieńcem szukającym wrażeń, książę Prepudrech (bardzo sugestywny Krzysztof Zych) zblazo-zafascynowanym absztyfikantem. Dwoistość osobowości ujawnia się trochę później, gdy na scenie pojawia się Łochojski (Krzysztof Boczkowski), zaczyna mówić Zosia (Aleksandra Dytko - odkrycie wieczoru). Dla mnie to jednak trochę za mało, żeby opowiedzieć o współczesnej Polsce, czego najwyraźniej chcą autorzy pierwszej teatralnej adaptacji dość szeroko zakrojonej powieści Witkacego.
Chwile na niby nie mają równoważnej kontry w minutach poważnych. Boczkowski doskonale wypada w klimatach groteskowych, niełatwo uwierzyć w autentyczność miłości jego bohatera. Szwedowi brakuje decyzji, kim Bazakbal ma być naprawdę: jakimś śmiesznym fircykiem czy eroto-dekadentem. Może o to chodziło, by pokazać postawy niedookreślone, niewiedzące, błądzące we mgle, raz takie, raz takie, bez zwycięskiego koloru (jedyny Sempe - Piotr Łukaszczyk nie wychodzi z gniewnej roli). Może dlatego tych wypowiedzianych na serio kilka finałowych słów Bolesława Abarta (Starca Pierwszego) i społecznie oskarżające hasła na koszulkach nie chwytają ani za gardło, ani za umysł.
Ja ze Sceny na Strychu wyszedłem bezrefleksyjnie, nie znajdując w przedstawieniu zrobionym według tekstu Witkacego (choć w mocno zmienionym kształcie) niczego nowego, żadnej olśniewającej kwestii w sprawie naszych wojen polsko-polskich. Nie udało mi się również powziąć przekonania o pozostawaniu człowieka we władzy płci, chuci, instynktu. Pewnie dlatego, że akurat ten wątek już w latach 20. ubiegłego wieku trącił myszką. A chór starców (Abart, Zdzisław Kuźniar, Maciej Tomaszewski), raz na wózkach, raz obok wózków, zamiast wygłosić przekonujący komentarz na temat przemijania, po prostu dygresyjnie prowadzi narrację. No tak, kolejne zagubione pokolenia bawią się w doktora, w uczucia, a i tak wiadomo, jak się to wszystko skończy. Niewiele jak na współczesny teatr.
Powiodło się natomiast coś, co do tego teatru powinno być znaczącym, lecz jednak tylko dodatkiem. Zestaw scen komicznych z pewnością się publiczności spodoba. Oprócz podszytego politycznym szyderstwem pojedynku poety z księdzem warto zwrócić uwagę na powalający zbiorowy country-dance i drobiazgi: gdy Prepudrech krzyczy imię swej kochanki z głową w jej pachwinach, gdy goście wychodzą na papierosa (bo w lokalu palić nie wolno). Nagrody domaga się niezwyczajna w teatrze dramatycznym choreografia Mikołaja Mikołajczyka!
Wrocławskie "Pożegnanie jesieni" ogląda się z przyjemnością, ale bez satysfakcji. Z sympatią dla scenicznych rozwiązań, ale także z rozczarowaniem z powodu ich prostoty. Zbyt dosłowne "I Want to Break Free" Queenów, zanadto oczywiste disco-polo mogą śmieszyć, wdzięcznie wykonane, mogą również zbić z tropu. Ile tu spektaklu, ile kabaretu? Takie, w sumie bardzo witkacowskie, pytanie brzmi echem jeszcze trzy godziny po wyjściu z teatru.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
PS
I jeszcze jedno: nieszczęsny numer ze skakanką. Na miejscu aktora bym odmówił, na miejscu producenta (dyrektora) też wiedziałbym, co zrobić na generalnej. Takie rzeczy wszędzie, tylko nie w zawodowym teatrze.
.................................................
POŻEGNANIE JESIENI wg Witkacego, reż. P. Sieklucki, dramaturgia: T. Kireńczuk, Wrocławski Teatr Współczesny, 2 kwietnia 2011