TEATR POLSKI we WROCŁAWIU NA ROZDROŻU
Spirala błędów – tak mi się kojarzy kompletnie niepotrzebny spór wokół Teatru Polskiego we Wrocławiu. Spór spowodowany bezpośrednio przez nieprofesjonalnie zaplanowany konkurs, a wcześniej przez nieszczęsne zachowanie urzędników decydujących o losie TP. Przez dwa ostatnie lata przed wygaśnięciem kontraktu Krzysztofa Mieszkowskiego nie zrobili nic, by poprawić sytuację TP, nie kontrolowali jego finansów, wiedząc przecież - bo nikt na ten temat nie milczał - że dobrze nie jest. Swoją rolę odegrał też chyba nieszczęśliwy, niedyplomatyczny sposób dialogu z organizatorem ze strony poprzedniej dyrekcji teatru.
Jak powinno to się było wydarzyć?
Dyrektor Mieszkowski - gdy wiadomo było, że odejść będzie musiał - proponuje kandydata na swojego następcę lub kompetentni urzędnicy marszałkowskiego wydziału kultury znajdują odpowiednią osobę, która zadba o jakość artystyczną, ale też finanse instytucji. Nie przepróbowano bowiem wariantu być może idealnego w tym momencie biografii TP, czyli mianowania szefa naczelnego, który śmiałe (może nadto na te pieniądze) artystyczne ambicje Krzysztofa Mieszkowskiego zrównoważyłby trzeźwym, lecz nie tamującym rozwoju rachunkiem ekonomicznym. Przy ostrożnym naczelnym-ekonomiście pewnie nie powstałyby niesamowite, historyczne DZIADY-CAŁOŚĆ. Albo WYCINKA, objeżdżająca świat, otwierająca najważniejszy na świecie teatralny festiwal w Avignon.
Cezary Morawski – mam wrażenie – nie docenił i nie docenia miejsca, w jakim przyszło mu szefować teatrowi. Ktoś, kto ostatnio prawie wyłącznie reżyseruje koncerty i farsy i/lub w nich gra, to postać z innej scenicznej bajki. Nie na tu i nie na teraz. Ale się nie wycofał z wyścigu po dyrektorską tekę, chciał być następcą Rotbauma, Krasowskiego, Skuszanki, Grzegorzewskiego, Wekslera, Miśkiewicza, wreszcie Mieszkowskiego. Bez papierów na to. Morawski to raczej nie artysta, lecz rzemieślnik, a jego dyrektorskie zachowania budzą wątpliwości. W kontaktach z prasą bez rzecznika wydaje się bezradny, z rzecznikiem – niepoważny, w zetknięciu z materią – protestującą publicznością, niepokornymi aktorami – słabo sobie radzi.
Teatr Polski we Wrocławiu przeżywa(ł) artystyczny rozkwit. Nie dziwią więc protesty aktorów, zadziwiają akcje publiczności. To – na światową skalę – sprawa bez precedensu, by ująć się tak mocnym głosem za (także ich) teatrem.
Morawski znalazł się dziś w trudnej sytuacji, w której brnie jak umie. Pewnie się trochę czuje jak w oblężonej twierdzy, skoro jednak nie posłuchał apeli środowiska (także koleżanek i kolegów po fachu), ma to, co ma. Gęstą atmosferę w teatrze i na widowni. Ale - dopóki piłka w grze - ciągle jakąś szansę. Niestety, mówi do protestujących widzów: jeśli nie chcecie planowanego spektaklu w reżyserii Janusza Wiśniewskiego, nie przychodźcie. Smutne. Nie da się zebrać wokół teatru publiczności o różnych poglądach estetycznych? Nie wierzę. Ludzie, ciągle i mimo wszystko, potrafią ze sobą rozmawiać o teatrze. Choć jest to coraz trudniejsze. Ktoś tę rękę do dialogu mógłby wyciągnąć, zaprosić np. Instytut Teatralny, może ESK obsadzić w roli mediatora. To jest Teatr Polski we Wrocławiu, Europejskiej Stolicy Kultury nie wolno milczeć, kiedy dzieją się rzeczy przełomowe.
A Janusz Wiśniewski? Akurat to nazwisko i ten reżyser to nie obciach. Nie jest Wiśniewski Krystianem Lupą, daleko mu do twórczego rozkwitu, ale i nie jest nazwiskiem z łapanki. Coś interesującego mogłoby teoretycznie ze spotkania takiego zespołu aktorskiego z takim reżyserem wyniknąć. I być może nawet tak by się zdarzyło, gdyby Cezary Morawski szedł po dyrektorską buławę przejrzyście, jasno oznajmiając, z kim realnie będzie współpracował. Do dziś (rozpoczyna się trzeci miesiąc pracy nowego szefa) nie wiadomo, kiedy odbędzie się pierwsza premiera. Sąsiedzka Opera Wrocławska (też wystartowała 1 września pod nową wodzą) już rozwiesiła plakaty, dokładnie znamy plan na cały sezon i nawet dalej. Mimo że Ewa Michnik nie zostawiła następcy Marcinowi Nałęcz-Niesiołowskiemu kontraktów.
Wiesław Cichy czy Wojciech Ziemiański byliby doskonałymi Chorymi z urojenia czy Horodniczymi, ale czy oni mieliby ochotę dziś nimi zostać choćby u Wiśniewskiego właśnie? Na teraz wiemy, że aktorzy odchodzą z teatru. Ewa Skibińska, Małgorzata Gorol, Marcin Pempuś, wcześniej Bartosz Porczyk. I tak dalej. Na nich się nie skończy z pewnością. Kim wypełni Morawski wyrwę? Osobami z aplikacji spływających na ulicę Zapolskiej? Gwiazd tam raczej nie znajdziemy, talenty – być może, tylko kto je oszlifuje? Wychodzi na to, że dyrektor Cezary Morawski gasi światło (sic!). Za chwilę - bez nowości - będą problemy z repertuarem.
Porozumienie czyli Dobro wykuwa się często w sporze-dialogu, w rozmowie, życzliwym wytykaniu błędów, wskazywaniu dróg poprawy, w kompromisie. To nie jest zgniłe słowo. Jeśli milczymy albo okopujemy się na swoich pozycjach, wiedzmy, że prędzej niż później to, co nierozwiązane lub rozwiązane arbitralnie, siłowo, wróci z mocą dużo większą.
Co więc można zrobić? Usiąść do stołu i rozmawiać. Wszyscy zainteresowani ze wszystkimi zainteresowanymi. Większość, mniejszość zespołu TP, urzędnicy, publiczność, komentatorzy. I miasto. I ESK. To jedna z tych wspólnych spraw, które trzeba rozwiązać nie siłą, nie obojętnością, nie grą na przeczekanie. Jestem przekonany, że rozmowa zawsze pomaga, oczyszcza, rozjaśnia i rozpędza chmury nie tylko nad wrocławską kulturą. Tylko czy rozmowa jest jeszcze możliwa?
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
PS
Z ostatniej chwili, ze źródeł dobrze poinformowanych: pierwszym tytułem, jaki zamierza wystawić Teatr Polski pod nową dyrekcją ma być nie Molier, nie Gogol, lecz... Szekspir. MAKBET w reżyserii Janusza Wiśniewskiego.