Proszę państwa, będzie wojna - tak brzmiał tytuł gali Przeglądu Piosenki Aktorskiej, przygotowanej w ubiegłym roku przez Monikę Strzępkę i Pawła Demirskiego. Wtedy chodziło o realne - jak nam się wydawało - widmo zbrojnego konfliktu na świecie. Dziś to widmo ciągle nam się śni, czyż nie?
Ale nie przypuszczaliśmy wtedy, że wojna stanie się doświadczeniem teatralno-społecznym. I że wejdzie w przestrzeń sceny, gdzie brzmiało wiele koncertów galowych PPA, czyli do Teatru Polskiego we Wrocławiu. Tak się dzieje, niestety. Trudno to dziś inaczej nazywać. Bitwy mają ostatnio miejsce co rusz.
Są protesty, akcje, dyrekcja wysyła zapytania o możliwość zwolnienia członków nieposłusznego jej związku zawodowego, związkowcy-aktorzy nie chcą z dyrekcją rozmawiać przy okrągłym stole radiowym.
Zaprosiliśmy do Radia Wrocław obie strony sporu, w studiu pojawili się dyrektor, przedstawiciel Urzędu Marszałkowskiego (tzw. organizator teatru), szef teatralnej Solidarności. Udział drugiej strony okazał się niemożliwy. - Nie będziemy rozmawiać w mediach - wyjaśniali związkowcy po naradzie. Szkoda. Konfrontacja poglądów (w audycji na żywo) byłaby szansą na może nie porozumienie, lecz przynajmniej nieeskalowanie konfliktu, początek rozmów, do jakich przez ponad dwa miesiące nie doszło. Osobiście, uważam, że to błąd strategiczny aktorów, pracowników z Inicjatywy Pracowniczej.
Ale też ogromne błędy popełnia dyrekcja. Zapytania o zwolnienia, lekceważenie protestów publiczności, ogłoszenie obsady planowanej premiery 'Makbeta' w niefortunnym czasie tuż przed rozpoczęciem spektaklu 'Wycinka', wreszcie komunikat ws. usunięcia z afisza 7 (słownie siedmiu) przedstawień. Jakiekolwiek kryteria - czy to ekonomiczne, czy praktyczne, czy popularnościowe - nie tłumaczą tak jawnie atakującego gestu. Bo co może nastąpić po nim? Równie mocna reakcja.
I nie jestem teraz pewien, która ze stron się w tych zmaganiach wykrwawi. Teoretycznie, siła - nazwijmy ją - militarna należy do władzy (dyrekcja, urząd), lecz w rzeczywistości? Czy gdyby aktorzy zdecydowali się na - na przykład - strajk (skoro protesty milczenia, wsparcie i apele środowiska nie mają dla dyrektora i marszałków znaczenia), tak łatwo przyszłoby komukolwiek z decydentów przejść nad tym do porządku dziennego? Może nawet wybrać telefon odpowiednich służb i wyrazić żądanie usunięcia protestujących z terenu teatru? Czy to jest metoda?
Wycinka siedmiu spektakli w jeden dzień to rzecz bezprecedensowa. Czy nie powinien się był znaleźć bardziej cywilizowany sposób na porządki w teatrze?
Ja bym na miejscu nowego dyrektora grał inną kartą. Napisałbym - na przykład - list-deklarację do Wrocławian z jasnym określeniem powodów i celów mojej obecności w teatrze, zorganizowałbym z własnej inicjatywy otwarte spotkanie, wytłumaczył intencje. Na miejscu artystów urządzających akcje buntu wobec sytuacji wokół Polskiego, odkleiłbym na moment tę taśmę z ust, porozmawiał, zapytał, podjął próbę nawiązania dialogu. Choćby za pośrednictwem radia, jeśli inaczej trudno. A na miejscu urzędników natychmiast zrobiłbym wszystko, by ugasić ogień. To właśnie do nich, do Was, należy ten obowiązek i ta odpowiedzialność.
Nie mam pojęcia, jak potoczy się to wszystko dalej, autentycznie się obawiam, że 'proszę państwa, będzie wojna', z której nikt nie wyjdzie cało. Najbardziej już traci teatr, miasto, sztuka, no i - najważniejsze - ludzie.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI