Jestem zdania, że nie potrzeba w Polsce tylu czasopism artystyczno-literackich, ile się wydaje. I nie chodzi mi o finanse, choć to z pewnością także ważna sprawa, lecz o realną potrzebę czytelników, których coraz mniej. Kto ma dziś czas czytać (i pieniądze, by kupować) choćby kilka tytułów? Może zainteresowany emeryt na emeryturze (w odróżnieniu od emeryta pracującego), ale i on (ona) też pewnie niekoniecznie. Z kurczącego się, ciągle jednak pokaźnego, zbioru czasopism podejmujących tematy sztuk przeróżnych, głównie literackich, niełatwo wybrać coś, co rzeczywiście warto przynajmniej wnikliwie przeglądać regularnie lub nie. Na szczęście jest Odra.
Mam znajomych, którzy na wydawany od ponad pięćdziesięciu lat we Wrocławiu miesięcznik patrzą krzywo. Że forma nieatrakcyjna, czerń i biel bez innych kolorów, że pismo trąci myszką, że kiedyś to pewnie taka lektura miała sens, ale teraz to ja ledwo jakiś tygodnik plus porcję niusów z sieciowego portalu przełykam. Takie czasy. Gdy jednak opowiadam o tym, co w tej niby leciwej a zasłużonej Odrze znalazło się ostatnio, deklarują chęć kontaktu. Bo w lutowym, na przykład, numerze już z okładki patrzy Witold Gombrowicz, a z wnętrza pisze, w niepublikowanych wcześniej listach, do Litki, czyli Alicji de Barcza, przyjaciółki z przedwojennych stołecznych salonów, później – jak on – emigrantki, tyle że północnoamerykańskiej. Mało tę epistolarną aktywność pisarza znamy, więc za okraszony wywiadem z Ritą Gombrowicz pomysł prezentacji choć fragmentu trzeba redakcji pozazdrościć. Wychodzi z autora w tych kilku listach człowiek trzeźwo myślący o sobie i ludziach, ten ironista, jakiego pełno w dzienniku, ale też wcale męski uwodziciel, choć, niestety, z brakami w portfelu. „Wobec dolarów jestem zupełnie bezsilny” – tłumaczy się Witoldo z przyjęcia od Alicji znalezionego w kopercie ze Stanów banknotu z prezydentem Hamiltonem.
Miesiąc temu, w styczniowej Odrze, można było się natknąć na nowe (najnowsze?) wiersze Tadeusza Różewicza, kiedyś stałego na łamach bywalca, a w zawsze interesującej sekcji recenzyjnej Cezary Rosiński rozprawił się jeszcze mocniej ode mnie z powieściowymi kotami Doroty Masłowskiej („horrorem czytelniczym” tu nazwanymi). Co nie znaczy, iż z opiniami Odrowców zgadzać się należy, recenzenci i felietoniści potrafią czasem zdziwić własnym zdaniem i hipotezą. Osobiście uważam, że miesiąc bez celnie dowcipnego Stanu Przejściowego Mariusza Urbanka czy chwili w Poczekalni Urszuli Kozioł byłby miesiącem uboższym. Nie czytam za to artykułów socjologicznych i ekonomicznych, rozmów politykujących (nawet z Władysławem Frasyniukiem czy Pawłem Kowalem), we wrocławskim magazynie szukam tego, czego nie znajdę gdzie indziej. Jak esej Eryka Ostrowskiego o Charlotcie Brontë, przedstawiający alternatywną wersję autorstwa książek brytyjskich sióstr. Kto naprawdę napisał WICHROWE WZGÓRZA i wszystkie inne? Odpowiedź w październikowym, 605., numerze. Takie odkrycia bywają niemal w każdym wydaniu Odry. Rok temu pojawił się tutaj ostatni, jak się potem okazało, wydrukowany za życia wiersz Wisławy Szymborskiej, o której luksemburski poeta Lambert Schlechter wspomina w swoim wierszu, zamieszczonym w numerze lutowym (przekład Urszuli Kozioł): „rozpocząć dzień z wierszem / Wisławy Szymborskiej (…) / to będzie dzień jak żaden inny”. Bardzo ciekawie zapowiada się ankieta na temat polskiej poezji pierwszej dekady XXI wieku, a w marcu między innymi: publikacja fragmentu najnowszej powieści Olgi Tokarczuk FRANK i rozmowa Stanisława Obirka z Zygmuntem Baumanem o religii i literatach.
Warto więc do Odry zaglądać, żeby czegoś rzeczywiście istotnego nie przegapić.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
……………………………………..
ODRA – miesięcznik, red. nacz. Mieczysław Orski, OKiS we Wrocławiu i Instytut Książki