Thursday, March 24, 2011

Kożuchowska, Karolak, Adamczyk, czyli...

...CO ZA DUŻO, TO ZA DUŻO

"To film dla bezpruderyjnego widza, otwartego na nowe doznania. Historia bezrobotnej dziennikarki, która walczy z nadwagą i brakami na koncie skuteczniej niż Bridget Jones i choć o mężczyznach wie znacznie więcej niż wszystkie Lejdis razem wzięte, znalezienie tego właściwego będzie wymagało od niej nie lada wysiłku". To opis promujący premierę w polskim kinie rozrywkowym, "Wojnę żeńsko-męską". Nawiązano więc do ekranowych przebojów sprzed lat, zatytułowano podobnie do nagradzanej "Wojny polsko-ruskiej", bo może dobrze się skojarzy, wreszcie zatrudniono znakomitych aktorów: Sonię Bohosiewicz, Wojciecha Mecwaldowskiego, a na dokładkę m.in. Tomaszów Karolaka i Kota. Brawa za obsadową inwencję! Bohosiewicz i Mecwaldowski grają, na przykład, byłych małżonków w serialu "Usta, usta", Karolaka i Kota można by nazwać weteranami naszych filmów i seriali komediowych. Kiedy się nasi reżyserzy i producenci uprą na jeden kierunek, te same nazwiska, trudno ich od tego błyskotliwego pomysłu odwieść.

Mieliśmy sezony na Lindę-twardziela, Pazurę-komika, Zakościelnego-romantyka, teraz trwa kwadrans Piotra Adamczyka. To jemu trafiło się "Śniadanie do łóżka", to on uwikłał się w "Przepis na życie", to jego wymyślono do drugiej części "Och Karola", z wyrafinowanym poczuciem humoru obsadzając w tytułowej roli aktora (świetnego zresztą), który był już Karolem-papieżem. Gdyby spojrzeć na karierę Adamczyka całościowo, można by pewnie wysnuć wniosek o ucieczce od gęby roli, czy to Wojtyły, czy wcześniej Fryderyka Chopina. Taki trick. Tyle że ta kariera dryfuje teraz na mieliznę pop-masowych hitów, skąd bardzo trudno o kolejną zmianę kursu. Robert Więckiewicz? Występuje wprawdzie w rzeczach ambitniejszych, ale od "Różyczki" do "Zwerbowanej miłości" droga niedaleka, a to pewnie nie koniec obsadzania agenta jako agenta. Są jeszcze przykłady Jana Wieczorkowskiego czy Borysa Szyca, Mateusza Damięckiego, Rafała Królikowskiego.

Z kobietami identycznie. Jak tango, to tango. Oprócz Bohosiewicz na występy w polskich produkcjach mogą dziś liczyć Małgorzata Kożuchowska, Marta Żmuda-Trzebiatowska, Małgorzata Socha, Anna Mucha. I tak dalej. Na absolutną nowość rzadko kto dzisiaj postawi, realizując mainstreamowy tytuł. To oczywiście zrozumiałe, lecz potwornie nużące. Kożuchowska jest tu figurą wzorcową. Najpierw naprawdę udana kariera teatralna, potem dwa "Kilery", "Zróbmy sobie wnuka", no i serialowe portfolio: Hanka w wiadomo czym, "Nowa", "Rodzinka.pl", a i "Teraz albo nigdy" czy "Tylko miłość". W końcu: dlaczego nie? Skoro chcą, zapraszają, to trzeba wchodzić. Mimo ryzyka dewaluacji nazwiska, inflacji potrzeb, przyszłych wahań na giełdzie propozycji. No i zmęczenia materiału, czyli widza. Uwielbiam Danutę Stenkę, ale czy naprawdę muszą jej jeszcze instynktownie towarzyszyć właśnie Szymon Bobrowski i Paweł "Kusy" Królikowski? Wystarczy wcisnąć przycisk pilota, żeby ujrzeć te same twarze w rozmaitych konfiguracjach.

I właściwie nie wiadomo, kto winien. Aktor jest od grania. Jak powiedział Piotr Adamczyk przy okazji telewizyjnej dyskusji o polskim kinie: on wykonuje swój zawód. Producent musi zadbać o kasę, więc bierze sprawdzonych. W efekcie czasem trudno się połapać, kto jest kim w którym serialu czy filmie. A ponieważ na zdrowy rozsądek tzw. polskiego show-biznesu nie ma co czekać, może lepiej przełączyć się na inny odbiór? Czyli tam, gdzie Gregory House jest House'em, a nie w piątek dr. Burskim, w czwartek ojcem Mateuszem?
GRZEGORZ CHOJNOWSKI