Sunday, January 30, 2011
JOANNA D'ARC (Opera Wrocławska)
Debiutująca na wrocławskiej scenie „Joanna d’Arc” to spektakl udany dzięki geniuszowi Giuseppe Verdiego, interpretacyjnej odwadze Natashy Ursuliak i, przede wszystkim, talentowi Anny Lichorowicz.
Pierwszego bohatera przedstawiać nie trzeba. „Giovanna d’Arco” jest siódmą operą włoskiego mistrza, melodyjną, choć dramatyczną, powstałą także z fascynacji utworami Donizettiego. Oryginalnie libretto Temistokla Solery oparte było na sztuce Fryderyka Schillera i opowiadało historię walecznej i religijnej prostej dziewczyny, która uratowała Francję przed Anglikami, wprowadziła na tron zakochanego w niej Karola VII i którą ojciec podejrzewał o konszachty z szatanem, knując przeciw córce spisek. Więc inaczej niż w historii, ale zgodnie z duchem romantycznej epoki, co naprawdę piękna muzyka Verdiego trafnie podkreśla. We Wrocławiu orkiestra pod energiczną batutą Ewy Michnik akompaniuje chwilami błyskotliwie, jedynie w uwerturze zbyt nieśmiało. A w pierwszej scenie chyba trochę za szybko, bo chór i tenor mają kłopot z dotrzymaniem tempa.
Dla Natashy Ursuliak, reżyserki przedstawienia, „Joanna d’Arc” to właściwie debiut w poważnym repertuarze. Dotąd wiele asystowała, przygotowywała lżejsze tytuły, również dla dzieci, za chwilę w Lipsku wystawi „Księżniczkę cyrkówkę” Kalmana. Do mniej znanego dzieła Verdiego podeszła bez kompleksów, znacznie przeredagowując niewiarygodne, jej zdaniem, libretto. W wizji Ursuliak (i współpracującej z nią jako dramaturg Annie-Laure Drüner) Joanna i Carlo wychowują się razem, a Giacomo nie jest ojcem, lecz księdzem (równie podejrzliwym, rzecz dzieje się w końcu w czasach inkwizycji). Ona chce wolności, również własnej, życiowego sukcesu, jak byśmy powiedzieli dzisiaj, cokolwiek feministycznie pragnie walki i uznania. Słaby, ciągle porozumiewający się z zausznikiem Carlo jej nie obchodzi, ale pomagając jemu, pomaga ojczyźnie, wypełnia wolę Boga i znajduje osobiste spełnienie. Ksiądz Giacomo, kreowany na podobieństwo kardynała Richelieu, sam pożąda władzy, dla której zrobi wszystko, włącznie z zabójstwem. Logicznie to wygląda na papierze, prawie logicznie wypada na scenie. Prawie, bo wykonawcy śpiewają słowa Solery. Zatem kiedy Giacomo na początku drugiego aktu żali się, że pokładał w córce nadzieje, by to ona zamknęła mu oczy na łożu śmierci, jednak czujemy konsternację. Coś nie pasuje. Może warto by w zmianach pójść jeszcze dalej, czyli odrobinę poprawić niektóre wersy albo z tej arii po prostu zrezygnować?
Siedmiominutową uwerturę poświęca Natasha Ursuliak na przedstawienie idylliczno-dramatycznego obrazu dzieciństwa Joanny i Carla. Giacomo jest tu surowym księdzem-nauczycielem. Po scenie pląsają dzieci. Potem widzimy już Carla dorosłego (niezły Nikolay Dorozhkin) i dorosłą Joannę. Ksiądz pozostaje taki sam, ani na jotę niepostarzony. W tej roli występuje pięknie śpiewający i aktorsko przeciętny tu Mariusz Godlewski, za młody, by mu wiek miał pomagać wraz z żarliwością, jak stoi w libretcie. Dubluje go w obsadzie Bogusław Szynalski, więc jeśli trafią Państwo na niego, nie będzie problemu z identyfikacją. Znaczący drobiazg - jednym przeszkadza, innym nie. Ale poza tym wrocławska „Joanna d’Arc” to spektakl wart obejrzenia, bo cudownie zaśpiewany i zagrany przez Annę Lichorowicz. Zarówno w momentach dramatycznych, jak i lirycznych wspaniały głos młodej śpiewaczki (sopran d’agilita) sprawdza się doskonale. Między mocą i kolaraturą rozgrywa się autentyczna artystyczna magia, którą wzbudziła Natasha Ursuliak, a solistka z ochotą podjęła. Dzięki Lichorowicz zapomina się o statyczności scenicznych obrazów, nieco przytłaczającej scenografii (Claudii Weinhart) i słabej, śladowej choreografii (nie wiadomo kogo). Niepotrzebne są tylko zabawy z mieczem, wprowadzają niezamierzony komizm, podobnie jak krótka, symboliczna sekwencja walk bitewnych. Popracowałbym jeszcze nad sceną, kiedy śpiąca Joanna słyszy głosy. Ciekawa gra światłem bardzo by pomogła.
Austriacka reżyserka ostatecznie wygrywa finałem. Płynnie przechodzi od śmierci Joanny do jej nieśmiertelności, ubierając chór we współczesne stroje, dając śpiewakom aparaty fotograficzne do ręki, przenosząc akcję w nasze czasy, gdy kult świętej Dziewicy Orleańskiej trwa (brawa dla idealnie nieruchomej, żywej Joanny z cokołu!). Ten ostatni fragment dodaje do całości cudzysłów, który można by zresztą otworzyć wcześniej, już w uwerturze. Bo poprzez taki (przedni!) pomysł wszelkie wątpliwości i umowności zostają rozwiane, a spektakl zyskuje wymiar uniwersalny.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
Giuseppe Verdi GIOVANNA D’ARCO, reż. N. Ursuliak, kier. muz. E. Michnik, Opera Wrocławska, 29 stycznia 2011