Od lat 1990. słyszałem o Karolu Maliszewskim tę legendę, wg której tylko on jeden kontrolował życie poetyckie w naszym lesie stu tysięcy i więcej poetów oraz naszej kompletnej poetyckiej pustyni czytelniczej. Sam Maliszewski na pewno by się od takiej legendy uchylił. Ale rzeczywiście, krytyk literacki, poeta, prozaik, nauczyciel dawał świadectwo (i ciągle je daje) na temat poezji i poetów, a tym, co jeszcze cudem wierzą w przyszłość przed wierszem, daje nadzieję na zauważenie. Chociaż, jak przyznaje na stronach swej najnowszej książki, coraz mniej mu się mieści w pojęciu poezji.
„Zainteresował go trzymany przeze mnie tomik wierszy. Nigdy o takim autorze nie słyszał. Przysiadł się. Zacząłem mu czytać. Zdziwił się, że to w naszych czasach uchodzi za poezję. Zaczęliśmy dyskutować, szukając ponadczasowej zasady regulującej poziom poetyckości w utworze. Potem pokłóciliśmy się trochę. Jego worek z napisem „poezja” był bardziej szczelny i nieprzenikniony. Oburzył się i odszedł. Za chwilę wrócił z dwiema butelkami piwa”.
Tak w Biłgoraju rozmawiają dwaj jurorzy konkursu poetyckiego, by potem wraz z Zosią i Bożenką wydać werdykt, który prawie nikomu się nie spodoba, i rzucić do pijanego księgowego: „-Na konto! Dobrze je, gnoje, znacie. Jurorowałem tu w zeszłym roku”. Ta książka pełna jest podobnego autodystansu, ironii lustrującej niepowagę zjawisk, zdradzającej tytułowy koszmar minionego, trwającego i zbliżającego się. Ministerstwo kultury równa się tutaj ministerstwu propagandy. Sajgon to noworudzka dzielnica, lecz także forma nibypowieści Maliszewskiego, format życia opisywanych bohaterów, formuła siedemset jeden, z kierowcami bez szans na lepszy silnik w bolidzie z poprzedniej epoki, fajterami spod knajpy i bramy.
„Wiem, co mówię, bo sam jestem ogarnięty manią tego miejsca, a miałem tyle okazji, żeby stąd wyjechać. Nie da rady, moja panno, coś trzyma za gardło, albo jak chcesz, za jaja. I nie puszcza”.
Stażystka relacjonuje w ten sposób prawdę zasłyszaną od szkolnego opiekuna, miejscowego literata. I trudno nie czytać „Sajgonu” jako duchowej biografii autora, który w szkole uczył długo, dziś zresztą robi to nadal, tyle że w szkole wyższej i trochę dalej od Sajgonu. Mieszkając w Nowej Rudzie. I kiedy Maliszewski pisze o „postępującej sajgonizacji”, przytacza zabawne (i nie) anegdoty z lokalnego życia literackiego, raz po raz poddając w wątpliwość stan i sens literatury, podważając porządek czasu (ale nie przestrzeni), czuje się w jego prozie siłę dziennika. Tym razem dziennikiem się nie zadowala, prezentując środowiskową galerię typów zindywizualizowanych: nauczycieli (jak Teodor Szeremeta, matematyk, który pisze, więc ma wyższą świadomość) i uczniów (np. Klaudyny, „dziecka Europy in spe, a jakże, tyle że z Sajgonu”).
Książka Maliszewskiego zaczyna się od cytatu z Josepha Wittiga, urodzonego koło Nowej Rudy księdza, profesora teologii, ekskomunikowanego w latach 1920. za zbyt postępowe poglądy. Wittig uważał swą małą kłodzką ojczyznę za „krainę cudów, krainę Boga”, gdzie ukryta jest „szczególna tajemnica”. W „Sajgonie” Karola Maliszewskiego największa tajemnica wiąże się wcale nie z fascynacją miejscem i człowiekiem, lecz z literaturą, którą niemiłosiernie autor tu okpiwa, lecz również składa jej jedyny w swoim rodzaju hołd. Osobisty i wspólnotowy, erotyczny i egotyczny, fragmentaryczny i ogarniający. Tę książkę piszą wszyscy jego bohaterowie, zastani w życiu pełnym literatury, w Sajgonie, czyli wszędzie.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
............................................................
Karol Maliszewski SAJGON, Biuro Literackie, 2009