Monday, October 22, 2007

Gonzalo T. Ballester KRONIKA ZADZIWIONEGO KRÓLA

Lubię hiszpańskojęzyczną literaturę za tempo, cielesność i tę mądrą naiwność, z jaką bohaterowie doświadczają świata. No i za mrok, który czai się tam, dokąd słowo z założenia tylko zmierza. U Gonzala Torrente Ballestera, uznanego laureata prestiżowej nagrody Cervantesa, mamy to wszystko. Temat niby błahy, a podstawowy, gonitwę wydarzeń, choć właściwie dzieje się niewiele, rząd postaci potraktowanych z autorską sprawiedliwością. Ballester jest w tekście władcą absolutnym, co oznacza zarówno narracyjną biegłość, jak pozostawienie czytelnikowi pola do namysłu i domysłu. W chwili wydania „Kroniki…” był mężczyzną 79-letnim, bardziej być może wzdychającym do starych jurnych czasów, niż praktykującym odwieczne ludzkie zajęcie. To ciekawe, że właśnie artyści tamtej kultury piszą o tych sprawach najczęściej, także w sile wieku. I dobrze, bo na przykład młodzi Polacy zazwyczaj myślą o sprawach w ich mniemaniu wagi ważniejszej.

Ale „Kronika zadziwionego króla” nie jest żadną pornografią. Opis sceny erotycznej znajdziemy jeden, smakowity, chociaż zajście ma miejsce w klasztorze, w przytomnej obecności wyjątkowo ponurego dewota, przy wtórze psalmujących zakonnic. Książka Ballestera została osnuta wokół zachcianki młodego króla Filipa, który zapragnął lub zechciał (różnica niebagatelna) zobaczyć swoją małżonkę bez koszuli, nawet jeśli wcześniej bywała dość wysoko podciągnięta. Swój zamiar powziął po wyprawie na dziwki, nieodwracalnie zaniepokojony pięknem kobiecego ciała. Wydawałoby się, że rzecz jest z gatunku tych prostych. Wejść, rozebrać, ujrzeć, zwyciężyć. Ale tam, gdzie moc równą królewskiej dzierży sama inkwizycja, łatwych rozwiązań szukać trzeba z kandelabrem w dłoni i oczami naokoło nasłuchującej szczurzych kroków głowy.

Jeśli król spełni swoje żądanie, to popełni grzech, twierdzi wpływowy kapucyn Villaescusa, a wtedy Bóg ukarze Hiszpanię za uczynki rozochoconego młodzieńca. Bitwę z Niderlandami wojsko niechybnie przegra, flotę zaatakują angielscy korsarze. Więc nie wolno dopuścić do miłosnej schadzki króla z królową, zamykając możliwe przejścia w imię ochrony wiary i ojczyzny. Z czym sobie jednak Filip nie radzi, tam anioł (lub demon) pomoże, z wielką pomocą bardziej od młokosa doświadczonych przyjaciół. Przy okazji czytania tej kilka godzin zajmującej powieści o błyskotliwych dialogach i oszczędnie znaczących uwagach narratora, przypomną się i „Dekameron”, i „Niebezpieczne związki”, nawet „Mistrz i Małgorzata”.

Najlepiej książkę Ballestera pochłaniać dla rozrywki, jak literackie ciasto z bitą śmietaną. Jeśli ktoś zechce, poszuka w niej kawałków gorzkiej czekolady i kropli soku z rajskiego owocu. Zmaganie złego i dobrego, nierozstrzygnięte oczywiście, choć z hollywoodzkim wskazaniem na końcu i poetycko-fizyczną puentą, podpowiada taki kierunek. Dla mnie „Kronika zadziwionego króla” jest radą starego pisarza, z dystansu obserwującego intrygę życia, w którym już nie uczestniczy. Żeby, dopóki się da i więcej niż umiarkowanie, korzystać z ziemskich uroków, czasami przypominając sobie o wolności ptaka, co wleciał do ludzkiego mieszkania i z lękiem stara się znaleźć drogę powrotu. Że warto przycinać knot naszej świecy, jak to robi anielski hrabia Andrada podczas posiedzenia Świętego Oficjum. Niech świeci pełnym blaskiem zamiast tlić się niepewnym płomieniem. A jeśli idzie o wybór między obrazem z brzydkimi nagimi kobietami, czyli stylem flamandzkim, a włoską szkołą malowania pięknych nagich kobiet, wybór pozostawiam każdemu z osobna. Chyba tak chce autor. Byleby tylko były to kobiety nagie i wtedy, „kiedy czas po temu”.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
……………………………………………………
Gonzago Torrente Ballester KRONIKA ZADZIWIONEGO KRÓLA, przeł. W. Charchalis, ZYSK i SKA, 2007