Wednesday, May 2, 2007

Umberto Eco O BIBLIOTECE

Umberto Eco nie polubiłby wrocławskiej biblioteki uniwersyteckiej, w której nie da się pochodzić między półkami, a kserokopię potrzebnego fragmentu można zrobić w czytelni za 40 groszy od strony, czyli za 4 razy więcej niż na mieście. Umberto Eco uwielbia biblioteki uniwersytetów w Yale i Toronto. Za dowolność międzypółkowania, za tanie ksero, możliwość wyniesienia książki na zewnątrz, za część restauracyjną, no i, najważniejsze, za dopółnocne godziny otwarcia. A wszystko po to, by ułatwiać dostęp do lektury, nie odwrotnie.

W polskich bibliotekach przeważnie bywa właśnie odwrotnie. Sam kontakt z panią z czytelni potrafi stać się przeszkodą nie do pokonania na drodze do zdobycia dzieła, które wzbogaci naszą osobowość. U nas panuje jeszcze podejście elitarne. Na salony sztuki słowa trzeba zasłużyć, pokorą głównie, cierpliwością, wyrzeczeniem. Tu się nie ułatwia życia, lecz stawia wymagania. Miejsce rzeczowego uśmiechu zajmuje grymas obojętności. Nie zawsze i nie wszędzie, ale nikogo taka sytuacja nie omija. W efekcie nierzadko odnosimy wrażenie, że to my jesteśmy dla książek, a powinno być inaczej. Pewien naukowiec polecał swoim doktorantom: złóżcie rewers, idźcie na kawę albo na trawę, wróćcie kiedy się wam zachce, sprawcie, by książka na was czekała, a nie wy na książkę. Tej radzie autor “Wahadła Foucalta” z pewnością by przyklasnął.

Jego odczyt wygłoszony podczas jubileuszu Biblioteki Miejskiej w Mediolanie to dyskretny i uprzejmy apel do bibliotekarzy, więc dla nich to pozycja obowiązkowa. Wcale nie naiwna w swoich postulatach wolności w udostępnianiu zbiorów. Eco ma świadomość ludzkiej nieuczciwości, przytacza przykłady niecnych złodziejstw księgarniano-bibliotecznych, uważa jednak, że ograniczanie jest bardziej szkodliwe od otwarcia. Posługuje się trudnym do obalenia modelem znanym z ekonomii, świętokradczo porównuje dużą bibliotekę do supermarketu. Przyznaje, iż w supermarkecie więcej się kradnie niż w sklepie kolonialnym, ale zaraz pyta retorycznie, gdzie są większe obroty. I podsumowuje: “Jeśli w miejsce problemów dochodowości gospodarczej podstawimy problemy dochodowości kulturalnej, kosztów i zysków społecznych, to samo zagadnienie staje przed bibliotekami: czy narażać się na większe niebezpieczeństwo, jeśli chodzi o chronienie książek, ale mieć wszystkie społeczne korzyści płynące z ich obiegu?”.

Pierwszoplanową propozycją zawartą w tej cienkiej książeczce jest zamienienie instytucji w praktyce nieprzyjaznej w radosną przestrzeń zbliżającą do mądrości tomów i niewykluczającą codziennych przyjemności. Zagubić się w labiryncie wiedzy łatwo, ale też znalezienie nitki wyjścia przy pomocy Ariadny pracującej w bibliotece nie musi być rzadkością. Trzeba do tego ludzkiego podejścia, a i konieczna jest decyzja systemu, czyli ciągle człowieka, stojącego za pojęciową abstrakcją. Eco chciałby, by zwyciężył ideał udostępniania, w ideał chronienia nie wierzy, bo obwarowywanie jest prostym sposobem na samotność. Samotność biblioteki byłaby pogrzebem kultury.

Niestety, czytając dziewiętnastopunktowy wzorzec złej biblioteki, od którego profesor Eco zaczyna, widzimy miejsce najzupełniej realne. Autor nazywa je “ogromnym koszmarem”, “totalną zmorą”, ucieka do Yale lub Toronto. My mamy tylko marzenie.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
....................................................................................
Umberto Eco O BIBLIOTECE, przeł. A. Szymanowski, Świat Książki, 2007