Mieszane mam
uczucia po obejrzeniu „Otella”, najnowszej inscenizacji Michała Znanieckiego w
Operze Wrocławskiej. Zaskoczyła mnie jej tradycyjność i teatralność.
Znanieckiego-reżysera znam głównie od dynamicznej strony, tutaj przeważał
majestat opery. Przed takim pomnikiem nie dane mi było tym razem ugiąć kolan.
Wolę myśleć
o tytułowym czarnoskórym wodzu jak o odmieńcu, kimś, kto jako Inny musi
przetrwać w pozornie przyjaznym otoczeniu, więc kiedy wydaje mu się, że traci
miłość ukochanej, jedynej osoby, której ufa, której może okazać słabość, wali mu się cały
świat. I spektakl Znanieckiego odrobinę do takiej refleksji zachęca, zbyt
jednak subtelnie i za późno. Bo przedtem stosuje się tu nawet łopatologię w
postaci rzuconych na dekoracje splątanych napisów z imieniem Cassia, żeby wyrazić obsesję bohatera na punkcie domniemanego kochanka żony. Przez
większą część przedstawienia jest zatem Otello raczej beznadziejnie zazdrosnym
idiotą, niewartą współczucia ofiarą intryg Jagona. A Jago, w zamyśle
Znanieckiego wcielenie przeznaczenia, zdał mi się nie Mefistofelesem, lecz kimś
w rodzaju Alexis Carrington z telewizyjnego wzorca wciskania widzom kitu. Może
winą za takie wrażenie powinienem obarczyć Bogusława Szynalskiego (Jagona
właśnie). Tym razem doświadczony baryton wyraźnie odstawał wokalnie od scenicznego partnera.
Emocje
poczułem dopiero patrząc i słuchając długiego finału, pięknie wyśpiewanego
przez Aleksandrę Makowską, która po antrakcie zastąpiła niedysponowaną Annę
Lichorowicz w roli Desdemony. Trudno się wchodzi w premierę z marszu, po
błyskawicznym rozśpiewaniu, zwłaszcza że partia żony Otella do łatwych nie
należy, a drugi akt i aria o wierzbie wraz z następującą po niej modlitwą i
umieraniem to wręcz wyzwanie. Makowska pokazała klasę, ale i Lichorowicz miała
w pierwszej odsłonie chwile znakomite, choćby w czułym miłosnym dialogu z
mężem. Nie mógł się nie podobać Sergey Nayda (Otello), rosyjski tenor
potrafiący połączyć tony liryczne z bohaterską mocą głosu. Swoje, jak zwykle,
wykonał chór, od ładnych kilkunastu premier niemal bezbłędny (przygotowanie Anny Grabowskiej-Borys), oraz twórczo
zdyscyplinowana orkiestra pod batutą Ewy Michnik.
Dla Michała Znanieckiego wrocławski „Otello” 2012 jest
czwartą realizacją Verdiowskiego dzieła w błyskotliwej, trwającej już
dwie dekady karierze. Nie dziwię się powrotom do tej akurat opery, bo to materiał
prawdziwie pociągający dla ambitnego artysty. Jak sprawić, by jednowątkowa sztuka
o obłąkańczej zazdrości pewnego Maura (Murzynem zwanego w libretcie) trafiła do cokolwiek zblazowanych mieszkańców
XXI wieku? Inaczej dziś przecież wyglądają relacje międzypłciowe i społeczne. Wyjęta
z kwestii Desdemony fraza ON ŻYŁ DLA SŁAWY, JA DLA MIŁOŚCI trąci archaiczną książkową
pompą, z kolei zdanie opisujące końcowy efekt tego życia, czyli na przykład UDUSIŁ
Z ZAZDROŚCI PODUSZKĄ byłoby pewnie nie najgorszym tytułem na trzecią stronę
tabloidu, nic więcej. Znaniecki (inscenizator i scenograf) wraz z reżyserem
światła Bogumiłem Palewiczem wykreowali ciekawą plastycznie i nazbyt oczywistą
symbolicznie rzeczywistość, dając się wykazać solistom, wierząc w siłę muzyki
włoskiego króla teatru muzycznego. Dla mnie to trochę za mało. Pełnej
satysfakcji Państwu nie gwarantuję, lecz za stracony wieczoru z „Otellem” też
nie uważam.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................
Giuseppe
Verdi OTELLO, libretto wg Szekspira Arrigo Boito, reż. M. Znaniecki, kier. muz.
E. Michnik, Opera Wrocławska, 15 kwietnia 2012