Thursday, June 16, 2011
Katarzyna Grochola, Dorota Szelągowska MAKATKA
Wiele już widziałem, wiele czytałem i ten duet mamy i córeczki zupełnie mnie nie zdziwił. Zwłaszcza że Katarzyna Grochola tak naprawdę nigdy nie miała pomysłu na literaturę. Trafiła na jakąś czarną dziurę kobiecego pismactwa albo raczej kompletne zagubienie czytelniczek (połączone z importowaną z Zachodu modą na Bridget Jones) i poszło. Inteligentna kobieta o talencie przez malutkie t została najpopularniejszą polską autorką. Straszne, nie da się ukryć.
Najnowsza propozycja wydawnicza Grocholi to dialog z córką Dorotą (Szelągowską). Takie tam babskie gadanie. Ale też prawda, którą mimochodem i mając inne zamierzenie, wyjawia młoda: "W jej Królestwie Chaosu, gdzie miłościwie panuje od ponad pięćdziesięciu lat, wszystko wykonuje się naraz i bez żadnego planu" - tak pisze o życiu (więc i pisaniu) mamy Dorota. Hm, wszystko się zgadza. Ktoś przypomni: na początku był Chaos. A potem co? Grochola napisze arcydzieło, a Szelągowska zamiast projektować wnętrza i robić programy w telewizjach zacznie zdobywać literacki świat? Dajcie spokój. Pięćdziesiąt lat, setki tysięcy sprzedanych egzemplarzy, nie tylko śniadaniowa sława i taki tekst:
Informacja w dzisiejszym świecie ma to do siebie, że rozprzestrzenia się jak grypa w dziewiętnastym wieku. Jeśli kiedyś wpadł pies do studni, to wiedziała o tym sąsiadka, sąsiadka sąsiadki, wiedział jej mąż i znajomy męża (...). Dzisiaj tym się różni od wczoraj, że wystarczy kliknąć gdziekolwiek i informacja o psie w studni jest powielana w nieskończoność. Zanim pies szczeknie, już jest telewizja i filmuje. (...) I trzymają kciuki prezenterzy i dziennikarze — „trzymam kciuki” to ulubione powiedzenie w sprawie każdej: zdrowia, nowej ustawy, Obamy, Mubaraka, demokracji świeżutko rozkwitającej i Kubicy.
Niezły felietonik? Ciekawe, czy mielibyście ochotę to czytać, gdyby na okładce widniało inne nazwisko? Albo gdyby książkę wydała samodzielnie niejaka Dorota Szelągowska? Która miewa wnikliwe uwagi i wnioski:
Kiedy tak maszerujemy z Synem ramię w ramię, dochodzę do wniosku, że poniekąd jestem szefową wielkiej fabryki (...). Oczywiście, już od jakiegoś czasu on sam zarządza niektórymi sektorami, a moment, w którym całkowicie przejmie kierownictwo zbliża się wielkimi krokami. Mimo iż czasem jestem zmęczona, to trochę mi smutno z tego powodu.
Książki sklecone w taki sposób, z miniaturami pisanymi od września do września przez jedną i drugą na przemian, pojawiają się od czasu do czasu na rynku. Mieliśmy choćby duet Domagalik-Wiśniewski, też bohaterów prasy kobiecej. Tam nadzieją było męsko-żeńskie napięcie (niespełnione), tu uniwersalna (często dramatyczna) relacja matki z córką. Kasia z Dorotką pieką jednak literacki torcik (cytrynową tartę), według domowej receptury, przesłodzony, napompowany promocyjnym potencjałem i banalny jak teksty większości felietonistek kobiecych magazynów.
Mnie taki towar nie tylko drażni. Mogłyby sobie bowiem spijać własne słowa dwie urodziwe dziewczyny w wieku ciekawym, mogłyby sobie kupować te książki kobietki z towarzysko przyklejonym uśmiechem. Co mnie tam do ich wyrafinowanego poczucia humoru i istotności wynurzeń (mędrzec gadający o bólu z powodu problemów ludzkości działa podobnie). Drażni, bo na sposób telewizyjnego "Szkła kontaktowego" komentuje się tu fragmenty rzeczywistości bez próby wejścia pod powierzchnię. Remonty mieszkania i domu, pieskie psoty, nadzwyczajny Syn i Narzeczony, który jednak nie zdradza, wyjazdy do Zakopanego, no i mama-celebrytka, oznajmiająca pewnego dnia, że chce zatańczyć w telewizji jako gwiazda. A dla odmiany prawie całostronicowy (niestrawny) opis przyrody pióra Kasi. Wszystko i nic.
Mędrzec nie generuje niczego dla lansu i zarabiania, przynajmniej wierzy w swoją działalność, autorki tego zbioru zapisków nie mają takich ambicji. Grochola z Szelągowską wydają mi się zbyt inteligentne, by proponować "Makatkę" jako pełnowartościową literaturę o życiu, więc ich robótki ręczne są jedynie kontraktowym produktem zastępczym, który naiwna czytelniczka otrzymuje zamiast. I szybko się orientuje we własnej pomyłce. Jeśli ktoś lubi czytać o tym, co ktoś inny lubi, jakie ma preferencje, przygody, wspomnienia (zwyczajne, oczywiście), to proszę bardzo. Ale czy nie lepiej zanurzyć się we własne życie, swoje awantury, zapatrzeć na osobistą makatkę albo lodówkę z przyczepionymi tam zdjęciami-sentymentami?
Kiedy się czyta słowa "jestem już pewna, że życie polega na tym, by się cieszyć", można skrzywić usta w tyle szczerym, co krótkotrwałym porozumieniu. Cieszcie się i radujcie z powodu braku powodu. Z książki, której wyłącznym atutem jest szybkie dotarcie do końca i wyrzucenie jej z zajętej ciekawszymi sprawami pamięci.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
...................
Katarzyna Grochola, Dorota Szelągowska MAKATKA, Wydawnictwo Literackie, 2011