Saturday, November 20, 2010

Magdalena Samozwaniec MOJA SIOSTRA POETKA

Do twórczości Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej trzeba mieć zapewne jakąś kobiecą słabość, aby polubić, nawet pokochać, wiersze, do których zawsze pasowało mi określenie: panieńskie. A przecież ich autorka przeżyła 49 lat (i trzy małżeństwa), do końca pisząc. W tym roku minęła 65. rocznica śmierci Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i przy tej okazji pojawiła się książka wyjątkowa. To tom wierszy Lilki, jak poetka nazwała siebie samą w dzieciństwie, wybranych przez jej młodszą siostrę Magdalenę Samozwaniec, też literatkę. Co, zdaje się, dziś trzeba przypominać, bo młodsze pokolenia pewnych nazwisk już nie kojarzą. Z własnej winy, zaniechania, lecz również z grzechów uproszczonej edukacji, popkulturowego zainteresowania tym, co teraz. Więdnie nam i poezja jako rodzaj sztuki, bo czasy mamy niepoetyckie. Więc taka książka jak ta jest dzisiaj samotnym kwiatem wśród trawy, pożółkłym liściem na pustym drzewie, używając języka wyobraźni Jasnorzewskiej. Czytelnikowi pozwala powrócić do tekstów może kiedyś niedocenionych.

„Jestem sama. / Babcia mi na imię - / czuję się jako czarna plama / na tęczowym świata kilimie” („Starość”). Albo: „Podaj mi płaszcz --- deszcz pada... / koniec z pogodą, niestety... / To nie deszcz? nie, to łzy spadły / z jakiejś dalekiej planety...” („Łzy”). Nietrudno takie zbyt łatwo zrymowane wiersze wyśmiać. Gdyby ktoś przyszedł z nimi do jakiegoś literackiego biura, zostałby pogoniony brakiem odpowiedzi. Ale twórczość Lilki nie jest jednak tak oczywista. Bo pod powierzchnią gładkiej frazy, pełnej zresztą bezpretensjonalnego wdzięku, tkwi i całościowe spojrzenie na świat, wszechświat, i ogólnoludzka prawda, która bywa najprostsza z możliwych. Że marzymy o wielkiej miłości, jak marzyła Jasnorzewska od lat najmłodszych, że podobnie jak ona boimy się starości, zauważamy piękno przyrody, że żal nam dziecka w nas samych, co „płacze nocami w kominie, że je zapomniano, zgubiono, / że miejsce jego zajęła jakaś niedobra kobieta...” („Ja”). „Najwyższym złem” była dla poetki wojna, która zmusiła ją do emigracji, skąd pisała listy choćby do męża Stefana. Umieszczała tam również swoje wojenne wiersze, jak ten z października 1942: „Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani, / śpiewał żołnierz, aż kulą w łeb trafiony urwał. / Pozwólcie mi błąd jeden sprostować, kochani: / Przede wszystkim nie pani żadna, ale k...”.

Rafał Podraza, edytor książki powstałej dzięki odnalezieniu listu Magdaleny Samozwaniec do kuzynki Anny Kruczkiewicz, pisze, iż ta „powszechnie aprobowana” poezja „do dziś wcale się nie zestarzała”. Zestarzała, w wielu elementach, w wielu tekstach. Ale ta wiekowość bywa także siłą, zwłaszcza w tak spójnym, stylowym opracowaniu i wydaniu. Oprócz wierszy są tu ilustracje, zdjęcia, reprodukcje ze zbiorów prywatnych i muzealnych. Jasnorzewska patrzy na nas z fotografii wykonanej w Świnoujściu w 1901 roku, z innej, pochodzącej z próby „Baby-dziwo” z roku 1938 czy z portretów namalowanych przez ojca Wojciecha Kossaka oraz Stanisława Ignacego Witkiewicza, męża stryjecznej siostry Jadwigi Unrug (jej poświęciła Lilka wiersz „Bal”). Na dołączonej płycie Samozwaniec deklamuje osiem wierszy, a całość otwiera znakomity, osobisty esej Magdaleny na temat Marii, przygotowany kiedyś dla „Przekroju” i z nieznanych przyczyn tam nieopublikowany. „Moja siostra poetka” to literacko-graficzne wspomnienie po jednej z najważniejszych postaci polskiej liryki XX wieku, no i po poezji, której już nie ma. Wiersze-róże (np. „Kto chce bym go kochała”) sąsiadują z wierszami-bławatkami, tworząc bukiet momentami tylko uroczy, chwilami przejmujący.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
Magdalena Samozwaniec, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska MOJA SIOSTRA POETKA, PIW, 2010