Saturday, October 16, 2010

Festiwal Opery Współczesnej (Opera Wrocławska)

Zgodnie z przyjętą niedawno zasadą ograniczonego dawania szansy nie dotrwałem do końca opery „La libertà chiama la libertà”, ostatniego odcinka trylogii Knapika/Fabre’a. Inscenizacja Michała Zadary znudziła mnie mocno. Może reżyser powinien był pomyśleć o narracyjnym streszczeniu poprzednich spektakli cyklu? Może coś by się rozjaśniło? Jeśli są tu jakieś zamysły, symbole, metafory, to kompletnie nieatrakcyjnie podane. Ciekawie wypadł tylko fragment z chórem w roli głównej, lecz już przejście w bardzo, bardzo konwencjonalnie zaprojektowany występ baletu zaczęło na mnie wpływać inspirująco. Do obojętności. Najlepiej zamknąć oczy, bo muzyka Eugeniusza Knapika jest wspaniała, chciałbym ją usłyszeć, w tym wykonaniu, pod batutą Jacka Kaspszyka, na płycie. Koniecznie bez tłumaczenia libretta Jana Fabre’a, który, jeśli wierzyć polskiemu przekładowi, sformułował kilka oczywistych pytań, zasygnalizował jakieś podstawowe problemy, wyrażając nadzieję, że publiczność poczuje emocjonalną wspólnotę. Nie poczuła, zwłaszcza że ostatnia przed antraktem scena dłuży się niemożliwie. Dwie w wyrafinowany sposób niepodobne do siebie bliźniaczki (chyba) coś tam próbują pokazać, a pierwszy męski solista wieczoru wspaniałym barytonem (Mariusz Godlewski) wyśpiewuje pseudopoetyckie frazy, pomagając sobie wyciągniętą do pustego gestu ręką. Kaman, jak mówi młodzież XXI wieku, uwolnić tego nieszczęsnego, monotonnie wymachującego skrzydłami gołębia z projekcji i rozejść się do prywatności! Niech żyje wolność!

A dwa tygodnie wcześniej byłem w tym samym gmachu przy Świdnickiej na operze-cudzie, fantastycznie zrealizowanych „Legendach o Maryi”, mało u nas znanego czeskiego kompozytora Bohuslava Martinů. W pomysłowej, wciągającej, bogatej inscenizacyjnie, ruchowo, głosowo, wizualnie wersji podpisanej przez Tomasza Szredera (kierownictwo muzyczne) i Jiřiego Heřmana, artystycznego szefa Teatru Narodowego w Pradze, mogli się popisać wszyscy wykonawcy. Zarówno soliści, jak doskonały chór (!) czy balet. Zauroczony rolami Anny Bernackiej, siłą i pięknem głosu Evgeniyi Kuznetsovej, a przede wszystkim kreacjami Anastazji Lipert, podziwiałem ideę całości i poszczególne odsłony, sprytnie nawiązujące do motywów wziętych z biblijnej przypowieści i ludowych legend. W epizodzie Kata baletowo błysnęła niezidentyfikowana jeszcze przeze mnie śliczna i utalentowana tancerka (obsada z 1 października). Odkrywać tak udanie wykorzystany potencjał literatury, muzyki, sztuki plastycznej i wokalnej to czysta przyjemność, niezapomniane przeżycie. Cztery wcielenia kobiecych wartości, postacie błądzące i odnajdujące drogę do prawdy, dobra działają w kontekście propozycji Fabre’a jak antidotum lub, używając muzycznej terminologii, kontrapunkt. Dla pozornie tylko błyskotliwej tezy o tym, że „zło jest źródłem wszelkiej przyjemności” (cytat zapamiętany z „La libertà chiama la libertà”). U Martinů liczy się człowiek stworzony, u Fabre’a człowiek sfabrykowany. Podobnie dzieje się w przypadku sztuki. Tam widzom towarzyszy zachwyt nad nieoderwanym od rzeczywistości artyzmem, tu zmęczenie sytuacją wypreparowaną w zaciszu indywidualisty. Postuluję, aby "Legendy o Maryi" grać tak często, jak to możliwe (dekoracje muszą co jakiś czas wędrować od Wrocławia do Pragi i z powrotem).

II Festiwal Opery Współczesnej skończył się zatem spektaklem nierównym, zaczął magicznie spełnionym. Pomiędzy widzieliśmy znane z desek wrocławskiego teatru uznane dzieła Szymanowskiego, Pendereckiego czy Prasquala, głośną warszawską „Zagładę domu Usherów” Glassa oraz znakomitą tegoroczną premierę „Matki czarnoskrzydłych snów” Hanny Kulenty w elektryzującej inscenizacji Eweliny Pietrowiak. Żałujcie ci, którzy nie uczestniczyliście. Z kronikarskiej uczciwości trzeba nadmienić, że przed premierą opery Eugeniusza Knapika rozdawano pracownikom opery dyplomy i medale. Zasłużone – OK, ale czyż nie lepszą okazją byłby specjalny koncert jubileuszowy sprzed miesiąca? Na ewentualną przyszłość warto zapamiętać, że kiedy przypina się ordery w imieniu prezydenta Rzeczpospolitej, świadkowie muszą stać. A gdy nagroda pochodzi od ministra to już możemy wygodnie pozostać w pozycji siedzącej. Tak zwany protokół. Nic jednak nie przebije zachowania prezydenta Wrocławia, Rafała Dutkiewicza, przed polską prapremierą „Legend o Maryi”. Pan prezydent bowiem najpierw z luzackim uśmiechem machał ze sceny do orkiestry, domagając się odmachiwania, a zaraz potem głaskał po głowie siedzącego tuż przed kurtyną aktora-narratora spektaklu. Niby dowcipnie mówił przy tym: „Proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze!”. Takim zachowaniem wysyła się wyraźny sygnał. Że teatr to rzecz niepoważna, podatna na niewyszukany żart. A przecież jest odwrotnie!
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
II Festiwal Opery Współczesnej, Wrocław, 2010