Tuesday, September 28, 2010

Mizuro, Ostaszewski KOGO KOCHAM, KOGO LUBIĘ

Jestem w stanie się założyć, może nie o palec, jak pewien wyrywny dziennikarz, że większość recenzji tej książki będzie się zaczynać od zdań w stylu "gdy krytycy literatury przechodzą na drugą stronę mocy, prawdopodobieństwo porażki wzrasta wprost proporcjonalnie do redukcji znamion energii sukcesu", co w wolnym tłumaczeniu na retorykę względnie zrozumiałą znaczy po prostu: "czy to możliwe, by krytyk literacki napisał porządny kryminał lub w ogóle porządną powieść?". Odpowiedź na tak postawione pytanie wbrew pozorom łatwa nie jest, bo wprawdzie wiadomo, iż krytyk zna wszystkie chwyty, umie twórczo stukać w klawisze laptopa, lecz ta preinstalowana świadomość może przeszkadzać. Niedawno mieliśmy w sumie dość udane wejście smoczkini Magdaleny Miecznickiej w świat ludzi piszących, sukcesy odnoszą Joanna Bator i Inga Iwasiów, teraz porwali się na własną prozę kolejni. Marta Mizuro, recenzentka i redaktorka przepoważnej "Odry" oraz Robert Ostaszewski, redaktor jeszcze bardziej niszowych pism "Fa-art" i "Dekada literacka", oboje laureaci nagrody im. Frydego, przyznawanej przez stowarzyszenie krytyki literackiej. W duecie, bo, jak objaśniał starszy pan, jeżeli robić coś, to nie indywidualnie. We dwoje łatwiej znieść klęskę, choć, z drugiej strony, trudniej skonsumować zwycięstwo. No i napisać zwartą opowieść sensacyjną.

Kryminał to gatunek piekielny, precyzyjny, nieznoszący amatorszczyzny, niezapewniający alibi, jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli literacki plan wypali niedoskonale. Poprzeczka została zatem wysoko zawieszona, zwłaszcza że "Mroczna seria", pod której auspicjami rzecz wydano, staje się powoli polską klasyką popularnej literatury sensacyjnej. Istnieją oczywiście poradniki pisania książek z dreszczykiem, zawierające szczegółowe reguły gry, ale w każdej sztuce, a nawet rzemiośle, liczy się to coś więcej. Najprościej to coś osiągnąć poprzez wymyślenie oryginalnych bohaterów i/lub niespotykanej dotąd (zbyt często) aury. Na przykład czasoprzestrzennej (jak u Marka Krajewskiego), na przykład obyczajowej (jak choćby u Szwedów). Mizuro z Ostaszewskim też tak właśnie próbują. Dodając do rezerwuaru środków powieściotwórczych aurę podtekstu kulturowego, no i zwykłego pastiszu.

"Po zmyciu sterty naczyń Gajewski mógł więc znów udać się do swojej samotni. Umościł się w fotelu i z lubością wgłębił w oglądanie obrazków z najnowszego numeru "GQ", edycja brytyjska, stwierdziwszy jednak, że Dylan Jones & S-ka wciąż nie lansują krawatów w bałwanki, przerzucił się na Memento Mori Iana Rankina. Odłożył książkę mniej więcej po czterdziestu stronach. -Taa - powiedział do siebie".

Trzeba przyznać, że odwagi autorom "Kogo kocham, kogo lubię" nie brakuje. Po czterdziestu stronach ich powieść też w końcu można odłożyć, skoro najważniejsza postać, nadkomisarz krakowskiej policji Jan Gajewski, okazuje się być modnisiem, znawcą perfum, mistrzem kulinariów, całkowicie spantoflarzałym w domu, z którego chętnie się wynosi, kiedy dzieci i żona brzmią zanadto dziecięco i małżeńsko. "Boże, niech kogoś zabiją, niech ktoś zadzwoni" - myśli sobie błagalnie pan Jan w takich momentach. I czasem zostaje wysłuchany. Czasem wyciąga go z domowego chaosu niejaki Marek Sroka, współpracownik, by nie używać dwuznacznego określenia partner, pozujący na macho, słuchający Rammsteinu, palacz mocnych, właściciel zdezelowanego volkswagena kobieciarz. Srokę i Gajewskiego uzupełnia młodsza aspirant Beata Źrenicka, "Pamela Anderson z trupiego patrolu", jak ją nazywa Marek. Sami Państwo widzą, że takiego zestawu poważnie traktować się nie da. Tak jak nie da się poważnie podejść do tej książki, dla której kryminalny gatunek i tak zwana intryga są zaledwie pretekstem. Do literackiej zabawy.

I tak tę powieść należy czytać. Nie chodzić po nitce do kłębka, nie śledzić zabójczych tropów, nie zgadywać, czemu zginęli Płatek czy Kotwicka. Wyjaśni się samo, przy okazji ironiczno-dowcipnej narracji, stąd i zowąd biorącej motywy i drobiazgi. "Stowarzyszenie sfrustrowanych policjantów", "Baby, ach te baby", "Brzydka ona, brzydki on" - tak zatytułowano trzy z piętnastu rozdziałów, Zadyma, Beniowski, Mleczko, Rabarbar - takie nazwiska nosi czterech z kilkudziesięciorga charakterów. "Kogo kocham, kogo lubię" - taki tytuł do prawdziwego kryminału też przecież nie przystaje. Książka duetu Mizuro-Ostaszewski bywa błyskotliwa, zwłaszcza w dziedzinie chichotu z naszej popkulturowej cywilizacji, i w tej, pojedynczej, dawce może być lekiem na zło telewizyjnych seriali sensacyjnych czy brutalnych literackich dreszczowców. Tylko po co wydawać ją w "Mrocznej serii"? Dla jaj?

A początkowe pytanie o to, czy krytycy literaccy potrafią być autorami? Odpowiedź zależy od konkretnych krytyków, i konkretnych autorów. Tutaj Mizuro-Ostaszewski (w skrócie MO) częściej pozostają krytykami niż zdobywają się na autorstwo. I może dobrze.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
...............................................
Marta Mizuro, Robert Ostaszewski KOGO KOCHAM, KOGO LUBIĘ, W.A.B., 2010