Sunday, April 5, 2009

SAMSON I DALILA (Opera Wrocławska)

Ciekawe, że najnowsza premiera wrocławskiej opery, „Samson i Dalila”, miała dotąd tylko dwie realizacje w powojennej Polsce, w Operze Bałtyckiej i Operze Wrocławskiej (tuż przed objęciem dyrekcji przez Ewę Michnik). Oczekiwanie było zatem długie, ale w pełni zaspokojone. Bo ta trzecia inscenizacja, autorstwa Michała Znanieckiego, wyprodukowana wraz z teatrami Bolonii, Liège i Triestu, pokazuje dzieło Camille’a Saint-Saënsa wyjątkowo pięknie.

Piękno ma tutaj dwie główne twarze: Samsona, lidera podbitego przez pogańskich najeźdźców narodu Izraela, oraz Dalilę, Filistynkę, która odwraca wolnościowy bunt Izraelitów, zwabiając przywódcę w zasadzkę. To opowieść o konflikcie dwóch odmiennych światów religijnych i obyczajowych, dających się czasem pogodzić w literaturze poprzez miłość młodych kochanków. Samson jest Romeem, Dalila Julią, lecz między nimi nie ma miłości niezabarwionej innymi emocjami. Oprócz wypełnienia misji kontrrewolucyjnej Dalila mści się za odrzucone wcześniej uczucie, gdy Samson walkę o sprawy narodowe przedłożył nad osobiste. Ona staje się femme fatale, on męczennikiem, który do końca wini się za męską słabość. Znaniecki zaprezentował to starcie z dramatyczną przenikliwością. Odwrócił klasyczną szekspirowską scenę balkonową, wgrywając w poetyckie libretto Lemaire’a głębszy ton. To drugi akt tego przedstawienia decyduje o jego uniwersalnej wartości, akt bolesnego unaocznienia ludzkiej zdrady, okrutnego kłamstwa na temat miłości. Sztuka zwykle stara się miłość ocalać, widząc w niej ocalającą siłę, tym razem kuszenie Samsona kieruje się przeciw miłości. Słynne „Dalila, Dalila, je t’aime!” brzmi u Znanieckiego jak wyrok, ale Samson nie wzbudza jeszcze żalu, a czyn Dalili już przestaje budzić zrozumienie.

Przydałoby się temu spektaklowi mocniejsze otwarcie. Nie każdego bowiem bez reszty zachwyca eklektyczna muzyka Saint-Saënsa. Akt pierwszy rozwija się powoli, napięcia pozostają w stanach średnich. Może dlatego, że wizyjnie pomyślana scena bitwy nie ma tempa. Może dlatego, że Steven Harrison (Samson) ma głos bardziej liryczny niż heroiczny, co wprawdzie nadrabia niezłym aktorstwem, lecz czegoś jednak brakuje. Bardziej przekonująco wypada w pierwszej części Abimelech Zbigniewa Kryczki. Mistrzowską klasę prezentuje chór, rozwiązania baletowe muszą się podobać, tak jak pomysłowa realizacja świateł, surowa scenografia i kontrastujące kostiumy Izraelitów i Filistynów. Po przerwie zaczyna być już tylko znakomicie. Duety zachwycają nie tylko wokalnie, Harrison też lepiej daje sobie radę z taką materią.

Pierwszoplanową postacią jest Dalila w doskonałej interpretacji Edyty Kulczak, na co dzień śpiewaczki nowojorskiej Met. Kulczak śpiewa tak jakby mezzosopranowe evergreeny Saint-Saënsa zostały napisane właśnie dla niej, przyciąga uwagę ruchem, gestem i spojrzeniem. Bezbłędnie partneruje jej świetny Mariusz Godlewski (Arcykapłan). Inscenizacyjny rozmach Znanieckiego ujawnia się w pełni podczas trzeciego aktu, kiedy obserwujemy rewelacyjnie zaplanowaną i zagraną scenę mordu połączonego z bachanaliami. To baletowo-muzyczne dzieło w dziele (choreografia Aline Nari, kierownictwo muzyczne Chikary Imamury), no i prawdziwy popis możliwości reżysera.

Aktualny sezon Opery Wrocławskiej to absolutny sukces, dzięki któremu właśnie Wrocław trzeba dziś uznać za miejsce numer jeden w polskiej przestrzeni operowej. Na Dolnym Śląsku opera Ewy Michnik jest teraz teatrem najlepszym, miejscem, gdzie dzieją się rzeczy najciekawsze, dla wszystkich. Organizatorzy i jury niedawno rozstrzyganej Dolnośląskiej Nagrody Teatralnej powinni wreszcie zauważyć, że opera to teatr i włączyć jej spektakle w regulaminowy zestaw konkursowy. Trudno by było premiery ze Świdnickiej pokonać, ale podobno konkurencja ma sens.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
……………………………………………………………….
Camille Saint-Saëns SAMSON I DALILA, libretto F. Lemaire, reż. M. Znaniecki, kier. muz. Ch. Imamura. Premiera w Operze Wrocławskiej 4.04.2009