Monday, December 29, 2008

Książki 2008: proza

To nie jest kraj dla ludzi, którzy nie czytają książek – można by sparafrazować tytuł jednego z filmowych przebojów roku. Jeśli się spogląda na listę tegorocznych premier na księgarskim rynku. Ale oczywiście społeczeństwo wie swoje, choć, jak mówi Jan Nowicki, nigdy nie ma racji, i czyta rzadko. A gdy już czyta, to, jak wskazują listy bestsellerów, rzeczy raczej niewarte uwagi. A 2008 rok przyniósł trochę dobrej literatury.

Przy okazji filmu Juliana Schnabla wydano u nas powieść „Skafander i motyl” napisaną przez sparaliżowanego Jeana-Dominique’a Bauby’ego. Dyktując tę książkę młodej sekretarce, autor podzielił się doświadczeniem absolutnie wyjątkowym, co w sztuce zawsze się liczy, a twórczości nadaje znaczenie. Swoją wagę ma też „Droga” coraz bardziej u nas znanego Cormacka McCarthy’ego, amerykańskiego laureata Pulitzera. Rzecz emocjonalna i męska, we współczesnym świecie literatury rozpiętej między gustem elity a upodobaniem tłumu coś łączącego. McCarthy nie opisuje niczego na wskroś oryginalnego, ale język, jakim przedstawia historię wędrówki ojca i syna przez krajobraz po wojnie, domaga się najwyższej uwagi. Hemingway z Faulknerem w jednym. Kiedyś będzie Nobel.

Nasz najnowszy noblista Le Clezio zaistniał w tym roku w Polsce „Uranią”, ciekawą i przestrzenną powieścią o sprawach istotnych dla cywilizacji, ale nie zdobył nawet tej grupki nowych fanów, jaką zauroczył kilka lat temu podobnie wtedy tajemniczy dla polskich czytelników Pamuk. Zdaje się, że Szwedzi jednak przesadzili z afirmacją prozy rzetelnej, lecz niewybitnej. Dużo lepiej się czytało kolejne pozycje ze spuścizny Maraiego. Gdyby ktoś zrobił taką ankietę, węgierski mistrz byłby jednym z tegorocznych zwycięzców plebiscytu na ulubionego autora Polaków. Tragizm zbrodni, zdrady, miłości, losu, systemu, czasu to najwyrazistsze tematy książek autora chorego na geograficzną i wewnętrzną emigrację. Coś dla ponadczasowego człowieka, który szuka w literaturze nieudawanych emocji.

Prywatnie mam słabość do ukraińskich klimatów literackich. Ucieszyłem się więc z autobiograficznego wyznania Jurija Andruchowycza („Tajemnica”), rozśmieszył mnie lekki w formie i pomysłowy w treści „Ahatanhel” Natalki Śniadanko. Najmocniejszym punktem „Tajemnicy” nie jest jednak odkrywanie meandrów życia autora ważnego na współczesnej mapie literatury środkowoeuropejskiej, tylko opowieść o jego czytelniku. Podobnie wychowanym lub naznaczonym niepowtarzalnym duchem krańców Europy. „Ahatanhel” to z kolei i zwierciadło prowincji, i powieść z oddechem tożsamościowym, narodowym, kulturowym, a przede wszystkim fenomenalna zabawa.

Zainteresował mnie również Jerzy Franczak, którego „Przymierzalnia” zdążyła zebrać cięgi za chroniczną megalomanię zawartą w dziejach młodego poety bez życiowego przydziału, testującego role do odegrania jak się przymierza ciuchy przed ich kupieniem. Ale w "Przymierzalni" łatwo się odnaleźć, współodczuwać, czytając ten podszyty lękiem przed podjęciem poważniejszej decyzji monolog. Wolę szczerego i niedojrzałego bohatera Franczaka niż postacie z przegotowanej „Balzakiady” Dehnela czy zmanierowanych „Ruchów” Shutego.

Dużo się u nas wydaje i dużo dobrego. Nie sposób też ogarnąć całości rynku, trzeba wybierać. Najlepiej osobiście, w jednej z tych przyjaznych księgarni, gdzie na skórzanym fotelu lub tapicerowanej kanapie można poczytać zanim pójdziemy do kasy. Bo do tego, że warto czytać nie muszę nikogo przekonywać. Mam nadzieję.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI