Rację miał zupełnie zapomniany młodopolski poeta, nawołując kolegów artystów, żeby do poprzedników nie czuli zazdrości. Bo "nie wszystkie jeszcze dzwony uczuć grały". Wacławowi Roliczowi chodziło o bluźnierczo dzisiaj brzmiący postulat możliwości stworzenia dzieła oryginalnego, o to, iż nie wszystko zostało już powiedziane. A nawet jeśli, to niekoniecznie w taki sposób jak mógłby to zrobić ktoś nowy. Oczywiście, takie hasło musi nieść ryzyko formalnej przesady lub zwykłej grafomanii, ale daje również szansę na dzieło.
Powieść Cormaca McCarthy'ego pod tytułem "Droga" to laureatka Pulitzera i amerykański bestseller w jednym. Rzecz emocjonalna i męska, we współczesnym świecie literatury rozpiętej między gustem elity a upodobaniem tłumu coś wyjątkowego. Nie dlatego, że McCarthy opisuje coś innego niż inni, ale ze względu na język, którym przedstawia historię wędrówki ojca i syna przez krajobraz po wojnie. Jest szaro, zimno, brudno, ciemno, depresyjnie, mgliście. Proch, pył, ziemia jałowa. Groza, głód. Nie wiadomo, co zdarzy się za chwilę, kogo spotkają bohaterowie, kto zrobi z nich użytek, przed kim będą się bronić, lecz także komu pomogą. Nie mają nic, choć mają siebie. Ta wyjątkowa autorska mowa McCarthy'ego przysporzyła mu najwięcej entuzjastów, świetnie, że polski tłumacz potrafił tyle zachować w przekładzie:
"Kiedyś w górskich potokach żyły pstrągi źródlane. Widać je było, jak stoją w bursztynowym nurcie, a białę krańce płetw drgają delikatnie w płynącej wodzie. W ręku pachniały mchem. Wypolerowane, muskularne, torsyjne. Na grzbietach miały ślimacznicowate desenie, które były mapami nastającego świata. Mapami i labiryntami. Tego, czego nie można odtworzyć. Czego nie można naprawić. W głębokich dolinach, gdzie żyły, wszelka rzecz była starsza od człowieka i tchnęła tajemnicą".
Teraz, w czasie tytułowej drogi, nie ma nie tylko pstrągów, nie ma przede wszystkim źródeł. Od nowa trzeba uratować się z chaosu i dojść tam, gdzie budowanie będzie możliwe. Powieść opowiadająca o rzeczywistości po zniszczeniu, po katastrofie, jaką nietrudno nam sobie wyobrazić, mówi głosem ponadpokoleniowego człowieczeństwa. Dzięki człowiekowi człowiek przetrwa, mimo ludzi. Człowiek-wykonawca planu mistycznej próby, poddany niewiadomej potędze życia. Dla niej warto poświęcić śmierć. Chłopiec nie pamięta poprzedniego świata, ojciec rezygnuje z przekazywania własnej pamięci o tym, co było kiedyś. Dziecko nie zrozumie, patrząc na nuklearne popioły. Kiedyś może poszuka samodzielnie, wiedzione wspomnieniem ojca i jego oszczędnej nauki: o Bogu, dobrych i złych ludziach, o tym, że "musisz się postarać". I że ich role są z góry określone. Ojciec opiekuje się synem, obaj niosą ogień.
McCarthy'ego uważa się za następcę Faulknera, lecz czuć w tej prozie również Hemingwaya i ogromną już tradycję amerykańskiej kultury wiary mimo zła, na przekór złu. Nawet mimo obawy o brak Boga, ktoś musi być prorokiem. "Droga" wyróżnia się z wielkiej liczby poapokaliptycznych powieści absolutną tożsamością tematu i środków. Co widać, od razu, po otworzeniu na dowolnej stronie. Momentami czyta się tę książkę jak nieistniejącą księgę, ewangelię drogi, chwilami jak poezję. Niebezpieczny to wybór i trudne dla artysty rejony. Łatwo stracić równowagę i stać się kaznodzieją lub terapeutą. Cormack McCarthy pozostaje Pisarzem.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.......................................................................................
Cormack McCarthy DROGA, przeł. R. Sudół, Wydawnictwo Literackie, 2008