Sunday, November 24, 2019
III Opolski Maraton Teatralny (Teatr Kochanowskiego w Opolu)
O tym, że warto jeździć do opolskiego Teatru im. Kochanowskiego już nieraz pisałem. Trzeci maraton, podczas którego można było w trzy dni obejrzeć najnowsze realizacje tej sceny, premiery z ostatnich kilkunastu miesięcy, tylko potwierdził, że jest to dziś miejsce, gdzie tworzy się wartościowy i bardzo różnorodny teatr, gdzie dyrektor Norbert Rakowski buduje niezwykle interesujący zespół.
Dwa spektakle widziałem podczas maratonu po raz drugi. Interesujące to doświadczenie. Nie było owacji stojących po prezentacji ‘Mistrza i Małgorzaty’, frekwencyjnego przeboju teatralnej jesieni w Opolu. Co zgadza się z moimi odczuciami wobec tego pokazu (poprzednio widownia wstała). Mnie też za pierwszym razem podobało się bardziej, mimo że wtedy – z powodów technicznych – nie wypaliła duża część multimedialnych projekcji. Propozycja inscenizacyjna adaptatora i reżysera Janusza Opryńskiego jest z tych radykalnych. To ‘Mistrz i Małgorzata’ pozbawiony humoru, który niesie lekturę książki. Opryński zaproponował podejście intelektualne, gruntownie serio, jego wersja to poważna opowieść o wolności, przede wszystkim artysty, kobiety, ale i uwikłanych w swoje funkcje, dylematy i czyny ludzi. Problemem spektaklu nie jest wizja reżyserska, bo ona jest ciekawa, oryginalna. Wszystko dzieje się w półmroku, na chłodno, kolory pojawiają się czasem w projekcjach, klarownym znakiem staje się ofiarna nagość Małgorzaty. Problemem tego ‘Mistrza i Małgorzaty’ w stylu noir jest nieobecność emocji, błyskotliwości, lekkości, polotu. Nie można ich wygenerować (jak próbowali aktorzy na tym moim drugim pokazie), grając po prostu szybciej. Problemem jest postać Mistrza, pozbawiona wdzięku. Ktoś, kto napisał taką powieść, kto głosił takie nauki (Michał Kitliński wciela się tu też w rolę Jezusa), nawet cierpiąc tortury w rzymskim więzieniu i syberyjskim łagrze, ma w sobie siłę uwodzenia. Ten Mistrz jej nie ma. W rezultacie trudno uwierzyć nie tylko w jego geniusz, lecz także w to, że Małgorzata tak go, do końca, kocha. Jednakże zalety opolskiego przedstawienia są liczniejsze niż uchybienia. Rałał Kronenberger jako Woland, Magdalena Maścianica jako Małgorzata (i jej alter ego Martyny Pytel), cała diabelska trupa (Monika Stanek, Katarzyna Osipuk, Radomir Rospondek, Kacper Sasin), Piłat Andrzeja Jakubczyka, Iwan Artura Paczesnego, Berlioz Leszka Malca, kilka wcieleń Michała Świtały to znakomite role. Działa muzyka (Rafała Rozmusa). Jeśli wejdziecie w gąszcz rozmyślań prowokowanych przez wizję Opryńskiego, czeka Was sporo satysfakcji. Bez wątpienia.
Co do spektaklu ‘Wątpliwość’ mam natomiast wątpliwość jedną. O której za moment. To słynny tekst, sfilmowany w 2008 roku przez autora pulitzerowej sztuki Johna Patricka Shanleya (z Meryl Streep i Philipem Seymourem Hoffmanem). Samograj, pod warunkiem, że zostanie z pietyzmem wystawiony. Norbert Rakowski i czwórka aktorek i aktorów (Judyta Paradzińska, Karolina Kuklińska, Michał Rolnicki, Dorota Kaniecka) zadanie wykonali. Nie dziwią Złote Maski, jakie opolsko-katowicka ‘Wątpliwość’ dostała. Konflikt progresywnego księdza z zakonnicą (dyrektorką szkoły) ma wiele podtekstów i płaszczyzn, uruchamia gamę napięć, podobną do mocy kryminalnej zagadki. W oryginale mamy rok 1964, Nowy Jork, Bronx. Dziś w Polsce, w okresie ujawniania pedofilii w Kościele, inne konteksty w związku z tym tekstem w grę wchodzą. Po premierze filmu Sekielskich (premiera spektaklu odbyła się wcześniej, w 2018 roku) zyskujemy dodatkowe emocje. Już nie kryzys wiary ani konfrontacja postaw wysuwają się na plan pierwszy, lecz pytanie, czy on to zrobił. Mam zatem wątpliwość, czy spektakl nie zostawi po sobie w głowach wielu widzów (którzy gremialnie wstają do owacji) głównie takiej konstatacji: o, i tak zamiotą sprawę pod dywan. Nie byłoby to sprawiedliwe dla sztuki, dobrze zagranej, dopracowanej, rozegranej na małej powierzchni, ze skromną, pomysłową a gęstą scenografią (Marii Jankowskiej).
Podwójne doświadczenie mam dziś też z oglądaniem ‘Grotowski non fiction’. We Wrocławiu widziałem ten spektakl z udziałem Romana Pawłowskiego w roli prowadzącego i było lepiej. Pawłowski jest aktywniejszy od Krystyny Duniec, wydaje się zdecydowanie bardziej zanurzony w sceniczne wydarzenia od dublerki. I jako niegłupie show na temat postaci Grotowskiego, przyczynek do rozmowy o biografii artysty w ogóle to przedstawienie się broni. Przez godzinę, tyle, ile trwa quasi konferencja, powierzchowna lecz przebiegająca w tempie, przymrużeniu oka. Gdy brylują Monika Stanek, Ewelina Paszke, Rafał Kronenberger, Jerzy Senator. Ale po scenie rekonstrukcji legendarnego ‘Chleba życia’ z ‘Apocalypsis cum figuris’ spektakl siada, wędrując z komediowej konwencji w niby pogłębienie, w rzecz o jednostkowych, ludzkich wolnościach, wyborach, sztuce etc. Jest to zabieg logiczny w kontekście historii teatru Grotowskiego, wchodzimy w parateatr, dla widza męczący, ale też przecież nieprzewidziany dla publiczności. Tutaj wciąga się nas do współuczestnictwa, kilka osób się znajduje i dołącza do aktorów, leżąc sobie na podłodze. Może to i metoda, by nieco przysnąć w tym momencie. Zatem doświadczamy dwóch rodzajów teatru: tego będącego widowiskiem i tego będącego warsztatem, medytacją. To ma sens, choć nudzi. Może i dlatego, że w stosunku do zapisanego w anonsach planu (godzina trzydzieści minut) ta prezentacja spektaklu trwała co najmniej kwadrans dłużej. Tak czy tak, ‘Grotowski non fiction’ dowodzi jednego: nie da się w dwugodzinnej pigule ogarnąć fenomenu Grotowskiego, taki skrót musi płynąć po powierzchni. Prawda oczywista, lecz opolsko-wrocławskie przedstawienie próbuje przekonać, że jednak się da. Tyleż to ambitne, co niemądre. Ale gdyby zrobić serial… – jak kiedyś ‘Z biegiem lat, z biegiem dni’ – to kto wie…
W przypadku 'Reality show(s). Kabaretu o rzeczach strasznych' siedziałem na widowni sceny Bunkier jak zaczarowany, w lekkim szoku, głębokim zadziwieniu, że młody reżyser bierze się za tak anachroniczny tekst i formę. To czysto studenckie, może nawet licealne deliberowanie, by nie powiedzieć paplanie, o kłopotach tzw. zwykłych ludzi z transformacją. Do wyrzucenia z głowy sekundę po obejrzeniu. Forma telewizyjnego programu jest tak ograna, tak prosta i niewyszukana jak rzucane w rozmaitych skeczach i stand-upach przekleństwa (i tu są). A przy tym ani dramaturg Przemysław Pilarski, ani reżyser Jan Hussakowski nie zauważyli, że ich bohaterka Bożenka wyszła już co najmniej kilka lat temu z meblościanki i poszła do Ikei, bierze 500 plus, trzynastą emeryturę. Zrobiła w domu remont. Czy dosadniejszy akcent na żydowskie trupy w szafie, politykę historyczną by temu kabaretowi pomógł? Wątpię, bo: ale to już było. Szkoda do tego opolskich aktorów.
Utalentowana Karolina Kuklińska wystąpiła w ‘Reality show(s)…’ w zupełnie odmiennej roli niż dzień wcześniej w 'Wątpliwości'. Ona jest dla mnie odkryciem tych trzech dni w Opolu. To młoda aktorka z dużym wachlarzem umiejętności, potrafi wygrywać bardzo różne emocje, tony, nie powiela środków sprawdzonych gdzie indziej. Potrafi być inna. W zamykającym maraton spektaklu (używam tego słowa nie bez wątpliwości) ‘Czarna skóra, białe maski’ również jest inna. Ma niełatwe zadanie aktorskie, w dodatku nie w pełni potrzebne. Nie rozebrałbym się dla tego reżysera, nie widzę sensu w rekonstruowaniu tej sceny na pół gwizdka. Jeśli już, to idźmy na całość. Jak wieki temu w ‘Grach’ we Wrocławskim Teatrze Współczesnym wg ‘Zabaw na podwórku’ Edny Mazyi. W poprzedniej scenie sam reżyser Wiktor Bagiński sapał po dość realistycznym odegraniu ofiary przemocy, a Kornel Sadowski jako Paź kąpał się w złotych majtkach. Gdzie tu konsekwencja? Piszę enigmatycznie, żeby nie psuć efektu, jeśli się na ‘Czarną skórę…’ wybierzecie. Jest to raczej seans terapeutyczny, nie przedstawienie teatralne i chyba niedobrze, że młody twórca zaczyna swą karierę od takiej formy. Spektakl, owszem, może prowokować do dyskusji, lecz teatralna robota leży, pogrążona przez marną dramaturgię. Uczestniczymy w spotkaniu Stowarzyszenia Anonimowych Rasistów i przyglądamy się, jak rekonstruują pewne sytuacje z historii Polski, kiedy nasza arystokracja trzymała na swych dworach afrykańskich niewolników, do dekoracji i chwalenia się przed gośćmi. Ale po jakichś dwudziestu minutach zaciera się granica między teatrem a rzeczywistością. Trochę podobnie jak w ‘Grotowski non fiction’, tyle że ‘Grotowski non fiction’ napędzany był przez absolutnie spójny logiczny pomysł na całość. Tutaj tej wizji nie ma. Jest pół pomysł na rodzaj performansu na temat rasizmu lub przemocy człowieka wobec człowieka. Wiktor Bagiński to czarnoskóry Polak, urodzony w Dzierżoniowie. Zobaczymy w spektaklu też Sibonisiwe Ndlovu-Sucharską, która przyjechała do Polski z Zimbabwe, wyszła za mąż za Polaka. Oni prowadzą terapię, opowiadając własne przeżycia, sytuacje, zachowania rasistowskie, jakich doznali. Oburzeni, przywołują wiersz ‘Murzynek Bambo’, krytykując jego treść i wymowę. Nie zgadza się z takim odbiorem Tuwimowego klasyka jedynie Michał Świtała (używamy prawdziwych imion aktorów), najstarszy w grupie. Rasizm jest ważnym tematem, także dziś w Polsce, kiedy poczytny pisarz bezwstydnie wydaje ‘Malarstwo białego człowieka’, kwitną etnofobie. Jednak zabierając się do realizacji przedstawienia teatralnego, warto wiedzieć, na czym ten rodzaj artystycznej ekspresji polega. Raczej nie na inscenizowanym spotkaniu autorskim Wiktora Bagińskiego, podczas którego gadamy i pokazujemy to, o czym gadaliśmy w formie scenki rodzajowej. Słuchałem rozmów widzów po spektaklu. Pewien pan przy tuszy mówił do kolegi: jestem rozczarowany, tak można robić sztuki o każdej ludzkiej właściwości. Ja wyglądam jak wyglądam, od urodzenia, o mnie by mógł być podobny spektakl. O każdej cesze wyróżniającej ludzi. Można by to i na plus policzyć Bagińskiemu: rasizm jako przykład, pars pro toto. Lecz forma tej wypowiedzi artystycznej kuleje, ‘Czarna skóra, białe maski’ nie jest przeżyciem teatralnym, jest fake teatrem. Który w dodatku kończy się tańcem, sekwencją choreograficzną. Znana to rzecz: gdy nie wiadomo jak skończyć, kończymy chocholim tangiem. Treściowo sztuka zaproponowana przez Bagińskiego (i dramaturga Pawła Sablika), zwycięska w przeznaczonym dla młodych twórców konkursie na wystawienie przedstawienia na scenie Modelatornia, to co najwyżej punkt wyjścia do rozmowy z młodzieżą. Jeżeli Bagiński chce robić teatr dla młodzieży, trzeba mu kibicować, wysyłając najpierw jako czeladnika do wrocławskiego Układu Formalnego. Usłyszy z pewnością: popracuj nad strukturą, rozpisz sobie wyraźne linie, wątki, cele, pamiętaj o architekturze spektaklu. Ale po ‘Czarnej skórze, białych maskach’ mam, hm, wątpliwości, czy Wiktor Bagiński chce w ogóle robić teatr. Potencjał widzę, w paru scenach teatr się dzieje (kąpiel Pierre'a - Kornel Sadowski, Karolina Kuklińska, znakomicie zaśpiewana przez Katarzynę Osipuk i Karola Kossakowskiego piosenka), w paru się zaledwie zapowiada (wykorzystanie schodów i piętra).
Warto było przyjechać do Opola, aby zobaczyć rodzący się nowy zespół aktorski Teatru Kochanowskiego, w świetnej formie. Zobaczyć, jak się tam myśli o zagospodarowaniu artystycznych talentów i ogromnej przestrzeni (cztery sceny w jednym budynku!), jak się tworzy wokół teatru wspólnotę żądną zajść i przygód, debat i przejęć. Kiedy nawet mocno niedoskonała realizacja prowokuje do nocnych – międzynarodowych – rozmów. JK Opole Theatre – jak w anglojęzycznym komunikacie nazywa swój teatr Norbert Rakowski – to miejsce o temperaturze, za którą tęskni teatralny widz. Cudownie, że tak niedaleko od Wrocławia.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
...................
III Opolski Maraton Teatralny, 22-24.11.2019, Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu