Wednesday, December 5, 2018

GISELLE (Opera Wrocławska)


Wrocławska 'Giselle' jest zanadto i za płytko zapląsana w pierwszej części, na szczęście w drugiej zwycięża taniec na wysokim poziomie, chwilami akrobatyczny.
Kiedy Giselle wariuje z miłości oszukanej i żegna się z życiem, my żegnamy się wreszcie z przedszkolną pantomimą, z zamaszystymi gestami rąk, z minami rodem z niemego kina. Nie lubię gdy balet wchodzi na to pole minowe. Tancerze nie są mimami, tak jak mimowie nie są artystami baletu. Jedni i drudzy władają innymi środkami, stąd i gatunkowe różnice. Tak, wiem, że libretto pierwszego aktu jest - delikatnie mówiąc - naciągane, ale od czego mamy inwencję. Doceniam pojawiające się sygnały choroby bohaterki, uwiarygodniające jej szaleństwo z dość błahego impulsu. Może należałoby właśnie tym tropem pójść mocniej zamiast reprodukować przeciętną choreografię tej części w skromnej, bajeczkowej scenerii. Pląsy, pląsy i tyle.
Ale - jak napisałem wyżej - po antrakcie mamy rasowy balet, zatańczony doskonale. Nikt się już tutaj - w świecie pozagrobowych willid - nie uśmiecha, lecz każdym ruchem wyraża napięcie baśni, już nie bajki. Nie przeszkadza nam pusta scena. Mitra - nieugięta królowa tego towarzystwa (Hannah Cho) pięknie wypada w tańcu solowym, zbiorowy imponuje, fascynuje nas przeniesiona w byt-niebyt bohaterka (cudowna Natsuki Katayama), wreszcie spóźniona miłość nieszczęsnej pary (Łukasz Ożga w znakomitej formie). Ich pas de deux to świetna robota. Nic jednak nie poradzę, że ogląda się ten spektakl bardziej jak galę baletową niż balet romantyczno-dramatyczny. Dlaczego jedno z bohaterów znika za kulisami, gdy drugie ma moment solowy? Nie tęsknią do siebie tak mocno? Przydałby się reżyser, oprócz choreografek, które wrocławski ensemble przygotowały - do tańca - bardzo dobrze. Jest dyscyplina, jest polot. Uznanie należy się i orkiestrze pod wodzą Rafała Karczmarczyka. Przemelodyjnej muzyki Adama słuchało się z przyjemnością. Zatem: ta - klasyczna do bólu - wersja 'Giselle' nie porywa, w pierwszym akcie wręcz nudzi, za to drugi warto zobaczyć dla zaprezentowanej na europejskim poziomie sztuki tańca. Z naprawdę trudnymi figurami wszyscy radzą sobie perfekcyjnie. Ale gwiazda wieczoru jest oczywiście jedna. Natsuki Katayama to tancerka-zjawisko. Nawet gdy inscenizacja nie przynosi satysfakcji. [0-6] 4
GCH
A. Adam GISELLE, opracowanie i realizacja choreograficzna Ewa Głowacka, Zofia Rudnicka, Opera Wrocławska, 4.12.2018, balkon I, rząd 1, miejsce 14