Wednesday, March 22, 2017

CHORY Z UROJENIA (Teatr Polski we Wrocławiu)

Jest takie porzekadło: jaki pan, taki kram. W tym przypadku znaczy: jaki dyrektor, taki repertuar. Teatr Polski za czasów dyrekcji Cezarego Morawskiego to smutne miejsce. I nawet artysta znaczący w polskim teatrze ostatniego ćwierćwiecza poległ w tych smutnych okolicznościach. Jego 'Chory z urojenia' to spektakl chory na niezdecydowanie. Według Molière'a, czyli przepisany, dopisany, odpisany (czy obrońcy retro teatru będą 'Chorego...' krytykować tak jak spektakle według Gombrowicza czy Shakespeare’a sprzed kilku sezonów?). - Co mam zrobić? - gdzieś tam zapytał reżyser. Dyrektor: - Coś w pańskim stylu, ale bardziej dla ludzi.

Pamiętajmy bowiem, że Janusz Wiśniewski jeszcze kilka lat temu potrafił - w swoim stylu - przygotować przedstawienie o czymś, po coś i jakoś(ć). 'Arka Noego' miała dobre recenzje, fragmenty dostępne w sieci robią wrażenie. Ja z autopsji pamiętam 'Olśnienie' wg Tołstoja - bardzo sugestywny obraz ludzkości-małości. A że styl to czerpiący z estetyki teatru Tadeusza Kantora? To nie powinien być zarzut. Wielki Mistrz powinien mieć twórczych epigonów i kontynuatorów.

Ale 'Chory z urojenia' po prostu Wiśniewskiemu… i tu mam wątpliwość: wyszedł czy nie wyszedł. Na pewno miało go tu i teraz nie być. Reżyser chciał 'Makbeta', zrezygnował, bo w Polskim nie miał obsady, a może dlatego, że ktoś się jednak wystraszył słynnej makbeckiej klątwy. No to dobra: weźmy Molière'a. - O świetnie, drogi Januszu, tylko jak już to robisz, to dodaj proszę do farszu trochę farsy – mógł poprosić dyrektor. No i wziął Janusz Wiśniewski z farsy pierdnięcia puszczane z playbacku. Dlaczego? Żeby dyrektorowi pokazać, że nie tędy droga? Widocznie innej drogi, innego sposobu nie było. Sabotaż.

I chyba tą samą drogą poszli wykonawcy. Mało kto i tylko chwilami daje sobie radę. Jeśli z ruchem i mimiką jest nieźle, to deklamacje tekstów, także wierszy świetnych poetów, naprawdę uwierają. Oglądamy aktorów Teatru Polskiego we Wrocławiu w rolach aktorów prowincjonalnych. Największymi sabotażystami są Stanisław Melski i Sebastian Ryś (czyli – proszę nie regulować ekranów – Śmierci w Ikonach Rejenta i Karawaniarza). Bardzo irytują przeponowe doły Krzysztofa Franieczka (Argana). Nie ustępują Stażyści – Jakub Grębski, Marek Korzeniowski (rzeczywiście stażyści). Karykaturą współczesnego aktora teatru w dużym jednak mieście jest Dariusz Bereski (Chirurg Wojskowy z perfekcyjną dykcją i emisją głosu z lat przed Solskim). Przeciętne i podobnie do panów koturnowe są panie, bez wyjątku. Teoretycznie najwięcej do zagrania miała Paulina Chapko (Aniela), ale i tu na realistyczny dramat kobiety, która straciła dziecko, nie ma co liczyć. Ciśnie się na usta słowo akademia. Jak to wytłumaczyć? Aktorka wspaniale rozwijająca się w spektaklach Jana Klaty (pamiętacie 'Tytusa Andronikusa', ‘Ziemię obiecaną’, ‘Utwór o Matce i Ojczyźnie’?) grająca tak naiwnie? Dlaczego? Jedyna odpowiedź to SABOTAŻ. Próbuje się wyłamać Jakub Giel (Tomasz-Osioł), lecz rolę ma tak charakterystyczną, że zrobić wiele nie może. Przekonał mnie jedynie Marian Czerski jako narrator (interesujący i niepokojący gdy pojawiał się na scenie, z offu niekoniecznie), znalazł się w tym niewytrawnym sosie Michał Białecki (Doktor Lestibudua). Nie rozumiem, czemu aktorzy się nie postawili reżyserowi, czemu brną w głośne tony i mocne akcenty, w sztuczność. Taki zespół jak zespół Teatru Polskiego może sobie pozwolić na partnerską relację z inscenizatorem, zamiast bezwzględnego posłuszeństwa oczekiwałbym raczej współautorstwa. Naprawdę, kilka lepiej zagranych scen, bardziej kontrastowe do cyrkowo-groteskowej konwencji role, a sporo dałoby się uratować.

Chciał reżyser na swój znany od lat sposób opowiedzieć o nieuchronności śmierci i o marności ludzkiej nad marnościami i - jeśli to jednak nie był akt terrorystyczny wobec dyrekcji - zrobił teatr-chuchro, z jakimś tam wyjściowym pomysłem, który się nie przebił. W czym bardzo pomogli aktorzy, od czego nie odwiedli znakomity kompozytor ani sławny choreograf. Muzyka Jerzego Satanowskiego bezsensownie zależy od suwaka obsługiwanego przez Wojciecha Bielacha (nie dało się powalczyć z reżyserem o poziom?). A sceniczny ruch autorstwa Emila Wesołowskiego? Poprawnie wykonany banalny korowód i chodzenie po kwadracie. Że tak chciał Janusz Wiśniewski? Panowie, poczujcie się na drugi raz odpowiedzialni za całość, nazwiska na afiszu zobowiązują. To, co nie zawiodło, to charakteryzacja (Doroty Sabak).

Oddajmy na koniec głos publiczności. Brawa po dzisiejszym (czwartym już) spektaklu były takie jak sam spektakl. Marne. I nie była to, jak głosi strona teatru, 591. premiera Teatru Polskiego we Wrocławiu, lecz 589. Nieudana, niewarta udziału grupy dzieci oraz tych 60 złotych za bilet, lecz przynajmniej premierowa.

Ocena (0-6): 2

GRZEGORZ CHOJNOWSKI
...................
CHORY Z UROJENIA (słowami: Molière’a, Achmatowej, Audena, Strindberga, Eliota, Rilkego, Dickinson, Frosta, Księgi Hioba), inscenizacja Janusz Wiśniewski, Scena Grzegorzewskiego Teatru Polskiego we Wrocławiu, 22.03.2017