Tuesday, October 29, 2013

Mariusz Urbanek TUWIM. WYLĘKNIONY BLUŹNIERCA


Geniusz i kropka. Są tacy poeci, o których inaczej powiedzieć się nie da. – No ale – odezwie się zaraz głos arcypolski, czyli polemiczny – czy rzeczywiście? Czy geniusz może być autorem na przykład takiej strofy?
I już tli się, czekając, ta łuna
Legend przyszłych o Wiośnie, o Wschodzie,
I zakwitniesz, zakwitniesz na strunach,
Twórco ery, radziecki narodzie!
Wieki dadzą ci rangę bajeczną:
Epos - jakąś wszechludzką Bylinę,
Z Rewolucją, krasawicą wieczną,
Z wiecznie żywym herosem Stalinem.

Czy można oddzielać człowieka od dzieła, czy jednak trzeba zarezerwować te najwyższe miana dla ludzi-kryształów, niezwykle utalentowanych i nadzwyczajnie etycznych? No i przede wszystkim: takich, co oceniani po latach mieli/mają rację? To naiwne pytania, wiem, lecz padają, choć zdaje się, że przy okazji dzisiejszych dyskusji o Tuwimie wcale nie tak często. Maria Dąbrowska o zachowaniu poety na kongresie zjednoczeniowym partii komunistycznych: „Wyglądał jak stary lichwiarz (...), krzyczał i klaskał, i wstawał, a oprócz tego co chwila wyrzucał w prawo i lewo pięść”. Miał wtedy już 54 lata, naiwny nie był. Marian Hemar (a więc przyjaciel sprzed wojny) w satyrycznej rymowance: „Niestety zmienił się mistrz pióra, / Bo kiedyś miał na twarzy myszkę. Dziś ma szczura”, „Na nic talent poety, gdy on w takiej roli”. Zacytujmy jeszcze Józefa Wittlina, który mawiał podobno: niemożliwe, by taki głupi człowiek był tak wielkim poetą. „Geniusz Tuwima był niepomiernie większy niż jego charakter – dodawał Hemar kiedy indziej. – Geniusz Tuwima nie wrócił do kraju, na służbę wroga”. Zatem geniusz został na przymusowej wojennej emigracji w Stanach, człowiek przyjechał służyć terrorowi. A jaka z tego nauka?

Mariusz Urbanek zabrał się za postać księcia polskiej poezji po raz drugi, wcześniej publikując skromniejszy i bardziej popularyzatorski szkic w serii „A to Polska właśnie”. Potem ukazało się u nas powszechnie chwalone studium Piotra Matywieckiego, nominowana do Nagrody Nike TWARZ TUWIMA, gdzie zresztą brzmią znamienne słowa samego bohatera: "Są dwa sposoby uświadomienia sobie oblicza poety. Jeden - to zbudowanie syntetycznej formuły wyprowadzonej z takich rzekomo realnych danych, jak naród, epoka, biografia, pokrewieństwa historyczno-literackie, wpływy, zależności. Sposób drugi - to tylko zasłuchanie się w jego słowa i zapatrzenie w cień". Teraz mamy WYLĘKNIONEGO BLUŹNIERCĘ, portret kolejny i inny od poprzednich, choć – tak jak poprzednie – nieoceniający, prezentujący tych kilka wymiarów obecności Juliana Tuwima w polskiej kulturze, historii i polityce, i – jednak – kilka twarzy. Wielbiciel Piłsudskiego, a później bezwzględny krytyk sanacyjnej władzy (chciano go umieścić w Berezie Kartuskiej), zapalczywy komunista mieszkający po 1946 roku w niemałym apartamencie, posiadacz jednego z nielicznych wówczas w stolicy samochodów. A przecież był Tuwim również ojcem adoptowanej z sierocińca dziewczynki. Pisał do Staffa: „Przybyły mi dwie nowe, wcale nie podrzędne namiętności: miłość do naszej ślicznej córeczki, sześcioletniej Ewuni (...) i potężny napływ świadomości politycznej: ostre, rześkie, wysokie uczucie”. Urbanek zastanawia się, czy to z owego zakochania, czy z braku odwagi, by przyznać się, że może zbłądził, trwał w wierności reżimowi do końca. Bo z jednej strony w wierszu „Do córki w Zakopanem” te głodne linijki o Leninie, a z drugiej – historia ocalenia Jerzego Kozarzewskiego, skazanego przez komunistów za szpiegostwo, zbrodnię najcięższą. Ubłagany przez poetę Bierut ułaskawił zdrajcę, zamieniając wyrok śmierci na więzienie, i – sugeruje Mariusz Urbanek – zdobywając duszę Tuwima. W wywiadzie wieńczącym książkę owa córeczka, Ewa Tuwim-Woźniak, mówi o strachu, jakiego ojciec nie mógł się pozbyć w ostatnich latach życia.

A życie miał ciekawe, bogate i nierzadko wesołe, jak to autor błyskotliwych tekstów kabaretowych dwudziestolecia. Przeurocza farsa ŻOŁNIERZ KRÓLOWEJ MADAGASKARU, liczne wodewile, piosenki, twórczość dla dzieci i równocześnie ambitna, nowatorska poezja, zmieniająca myślenie o sztuce i świecie. Nie byłoby Skamandrytów bez dynamicznej liryki Tuwima. Kto inny tak pięknie zerwałby z Młodą Polską (też piękną skądinąd)? Lubił żarty, frywolność, nie unikał grubego słowa, erotycznego obrazu i odważnej frazy, ale zawsze gdzieś tam tkwiła w nim odwrotność. Cierpiał na nerwicę (m.in. agorafobię), depresję, uciekał w alkohol. W wierszu „Ranyjulek” pisał: Powinienem z wiatrami po ulicach się włóczyć, / W tłoku miast, podchmielony, najradośniej się chwiać, / Od andrusów, dryndziarzy powinienem się uczyć / Gwizdać, kląć, pohukiwać na psiakrew i psiamać! Nie potrafił. Szybko go zaczęto postponować, z powodu pochodzenia również. Żyd piętnujący Polskę i Polaków? Łapać go. Żyd uderzający w łódzkich chasydów? Fe. Urbanek tego wprost nie ujmuje, choć czytelnik jego książki raczej nie ma w pewnym momencie wątpliwości, iż – mimo środowiskowo-ojczyźnianych win, jak to wśród serdecznych przyjaciół Polaków (i artystów) – tkwiła w nim zadra naturalna, skaza indywidualna, potrzeba wojowania. Kto wie, czy gdyby pożył trochę dłużej, nie oddałby partyjnej legitymacji, stając się równie ognistym antagonistą tzw. realnego socjalizmu, co przed wojną krytykiem sanacji (a wcześniej zaczadzonym, jak twierdził, apologetą II Rzeczpospolitej Piłsudskiego). Bo może był idealistą i gdy władza zapominała o sprawie i ludziach, on czuł, że powinien to wytknąć? BAL W OPERZE rezonuje w każdych czasach.

Nieoczywista to biografia i nie takie łatwe wnioski do wyciągnięcia z losów świetnego i wszechstronnego artysty, stąd pewnie i fantastycznie trafiony tytuł, oksymoroniczny WYLĘKNIONY BLUŹNIERCA, wzięty z cuda pod tytułem „Grande Valse Brillante” (KWIATY POLSKIE). Do prezentacji tej biografii Mariusz Urbanek wybrał ton, jak zwykle u niego, świeży i wartki jak skamandryckie zachłyśnięcie się młodością świata, miasta i człowieka, zachowując pozycję dystansu, przyjmując rolę obserwatora wydarzeń, notując głosy rozmaite. Jednakże z dyskretnego komentarza przebija życzliwość wobec poety po ludzku uwikłanego w piekielnie trudny okres dziejowych wolt, w tzw. chichot historii nie do racjonalnego wyjaśnienia. Polski sejm ogłosił w końcu 2013 rok Rokiem Tuwima, a ławeczka na Piotrkowskiej w Łodzi zyskała legendę miejsca przynoszącego szczęście. Wystarczy tylko potrzeć nos rzeźby Tuwima. Garbaty nos.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................
Mariusz Urbanek TUWIM. WYLĘKNIONY BLUŹNIERCA, Iskry, 2013