Tuesday, June 5, 2012

Krzysztof Łoszewski DRESS CODE


 Jeden z rozdziałów książki Krzysztofa Łoszewskiego „Dress code. Tajemnice męskiej elegancji” otwiera taki akapit: „Młody mężczyzna, zaczynający po studiach karierę zawodową, przeklina swoje przyszłe życie w garniturze. Nie będzie mu wolno przyjść do pracy ubranym inaczej. Chyba że jest dziennikarzem radiowym – w tym wypadku nie ubranie, a timbre głosu jest najważniejszy”. Nie można nie polubić tej książki, będąc dziennikarzem radiowym.

Wspomniany rozdział nosi tytuł „Smart casual”, co przypomina mi zabawny mail, jaki pojawił się prawie rok temu w skrzynkach dziennikarzy pracujących przy festiwalu Wratislavia Cantans. Pewna nadgorliwa prasowa oficerka napisała, że strojem obowiązującym akredytowanych Dziennikarzy i Fotoreporterów jest casual elegant, ze względu na szacunek dla Wydarzenia, Artystów oraz Gości nie będziemy akceptować adidasów, jeansów, t-shirtów oraz swetrów.

Pamiętam, że z koleżeństwem dziennikarzami nieźle się tym pouczeniem ubawiliśmy. I zastanawialiśmy się, kto będzie cantansowym selekcjonerem. Nazajutrz otrzymaliśmy kolejny mail, tym razem od kierownictwa wydarzenia, z przeprosinami.

W dzisiejszych czasach tzw. dress code, czyli kodeks ubierania staje się sprawą coraz bardziej względną. Na wieczór w operze garnitur zakładają już tylko panowie w wieku ustatkowania, choć marynarki zdecydowanie ciągle przeważają nad swetrami. W teatrze elegancja właściwie nie obowiązuje, publiczność przychodzi w ciuchach często codziennych, co wcale nie oznacza braku szacunku dla miejsca czy artystów. Zmienił się przecież także teatr, mocno uwspółcześniając dawne sztuki, również estetycznie. Osobiście staram się dostosować strój do konkretnego spektaklu. Nie wyobrażam sobie oglądać na przykład „Tęczowej trybuny” lub musicalu „Hair” w po szyję zapiętej białej koszuli, w krawacie i marynarce. Szacunek wyrażam oklaskami, no i tym, że nawet gdy rzecz jest nudna, zostaję na fotelu przynajmniej do przerwy. Ale do filharmonii lub opery nie wybrałbym się w stroju choć minimalnie nieeleganckim (co w moim dress kodzie oznacza: przynajmniej marynarka). Krawatu nie założyłem od lat, mniej więcej od kiedy przestałem prowadzić programy w telewizji. Łoszewski i tutaj idzie mi w sukurs, opisując wprawdzie przymioty męskiego zwisu (jak próbowano tę część garderoby przezwać w PRL-u), lecz jednocześnie przyznając, iż „przestał być obowiązkowy”, skoro „druga połowa XX wieku kompletnie zmieniła męską modę”. Przytacza anegdotę o Zbigniewie Cybulskim, który miał w szatni nocnego lokalu zapasowy krawat i „wkładał go nawet na sweter z golfem, bo bez niego nie wpuszczono by go do środka”. No ale oczywiście lepiej wiedzieć, jaki dobrać do której koszuli, gdyby jednak wydało się nam (lub zachciało), że okoliczność krawata wymaga.

I właśnie dlatego podręcznik Krzysztofa Łoszewskiego, projektanta, stylisty, kostiumografa, tak jest potrzebny. Żeby wiedzieć, gdy przyjdzie czas albo ochota na zastosowanie odpowiedniego kodu do sytuacji. Długość mankietów koszuli (koniecznie odrobinę wystających spod rękawa marynarki), najtrafniejszy wybór obuwia, najlepszy kolor garnituru i koszuli (autor preferuje biel i ecru), istotne dodatki, czy i na kiedy frak lub smoking – rady w tych i wielu innych sprawach, ujęte w jednej książce, mogą się stać bezcenne. Mężczyźni nie przepadają za myśleniem o modzie, kupowanie ubrań traktują zwykle jak nieprzyjemny dopust, a jednak dobrze wyglądać lubią. Łoszewski podpowie nam zatem wszystko, co powinniśmy wiedzieć, a nie mamy kogo zapytać. Realnie spojrzy na nasze ciała („natura nie obdarzyła wszystkich sylwetką Rambo”), doradzi, co nosić w każdej sylwetkowej wersji – trójkąta, prostokąta, gruszki, jabłka – i czego unikać. „Trudno liczyć na projektantów. Oni mają wizje, a my – potrzeby”, podsumowuje autor „Tajemnic męskiej elegancji”, tajemnic, które właśnie przestały nimi być.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................
Krzysztof Łoszewski DRESS CODE, Wydawnictwo Bosz, 2012