Wednesday, May 2, 2012

O DOBRU (Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu)


Najnowszy spektakl Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki powstawał w bólach szczególnych, dwukrotnie odkładano jego premierę. Doszło nawet do oświadczenia, jakie wydali dyrektorzy Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu, cokolwiek się od opóźnienia odcinając. Nie pierwszy to, oczywiście, przypadek zmiany terminu premiery w teatrze, ale tym razem trafiło, po pierwsze, na duet z tzw. topu, po drugie, na czas niefortunny wyjątkowo. Trwa przecież dyskusja o nowym modelu organizacyjnym nie tylko dolnośląskich scen, toczą się spory o finansowe aspekty działalności instytucji kultury podległych samorządom. Strzępka z Demirskim mówią w tej debacie mocnym głosem, więc fakt niewykonania planu trzeba uznać za bramkę samobójczą. Z powodu spóźnienia w Wałbrzychu nie uda się również pokazać na zakończenie sezonu premiery we wrocławskim Teatrze Polskim. 

Echa okołoteatralnych zawirowań ostatnich miesięcy słychać w spektaklu „O dobru” już od autoironicznego początku, kiedy aktorka wychodzi do widzów, żeby wyjaśnić, w jakim stresie i chaosie próbowali (lub nie próbowali). Kilkuminutowa pierwsza część jest ewidentną kpiną, inteligentnym przyznaniem się do winy, a przy okazji atakiem na teatr opowieści, manifestowany przez Jacka Głomba, ale też chyba na teatr, powiedzmy, doktorancki, unaukowiony, teatr-dyskurs. Zadośćuczynieniem za artystyczne spóźnialstwo ma być część druga, rozegrana gdzieś pomiędzy warsztatem-próbą a skonstruowanym i napisanym dramatem. Sceniczne postaci noszą imiona bądź ksywy wałbrzyskich aktorów, choć oni wcielają się w podopiecznych Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Rzecz dzieje się podczas niby-terapii, w jednej scenerii, bez przerwy, czas akcji: rok 2016 z retrospektywami.

Wiadomo, że coś tąpnęło, wydarzył się systemowy przewrót na kształt Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Bohaterami-uczestnikami zajęć są osoby podające się m.in. za Carla Bernsteina i Boba Woodwarda (dziennikarzy od afery Watergate) czy Amy Winehouse. Wracamy choćby do belgradzkiego koncertu zmarłej w ubiegłym roku wokalistki, kiedy słaniała się po scenie, nie mogąc zaśpiewać i nikt nie krzyknął: Amy, nie musisz, odpocznij, zmień swoje życie. W tamtym momencie świat powinien był uratować jedną dziewczynkę – sugerują artyści, odwracając słynne zdanie Dostojewskiego. Czy rzeczywiście? Wybór Amy Winehouse, utalentowanej śpiewaczki-ćpunki-pijaczki, na symbol tego, co zły korporacyjny system robi z człowiekiem w naszych czasach to pomysł karkołomny. Bo może jednak w tej dziewczynie tkwiło poetyckie przekleństwo, zależne-niezależne od epokowych wichrów? Jima Morrisona (jego „The End” pojawia się w ścieżce spektaklu), Janis Joplin, Rafała Wojaczka też zabiło Sony Music Entertainment? Wątek dziennikarski wydaje się trochę bardziej prawdopodobny, bo tutaj idzie o ideały i realność, o to, że chciałoby się rozprawić z nieuczciwą władzą, a nie doprowadzać do zamknięcia włoskiej restauracji lub, w najgorszym ze scenariuszy, pisać pod dyktando ubrudzonego układami właściciela grupy medialnej.

Mafijności tego, co na górze, przeciwstawiają autorzy przedstawienia oddolne zagubienie, w którym tkwi pewien potencjał siły, szlachetności, tkliwości, czynów dobrych, uczynków pozbawionych hipokryzji. Aktorzy (bez wyjątku znakomici*) przytulają się do nas na chwilę tuż przed startem właściwej części spektaklu, inicjując poczucie wspólnoty. Potem jedna z aktorek, Mirosława Żak, prosi kogoś z widowni o zrobienie jajecznicy, na finał dostajemy kartki z fragmentem piosenki, by zaśpiewać razem przy ognisku nowego początku. Fajne to są gesty, bezpretensjonalnie i nieinwazyjnie skracające dystans między sceną a widownią (mam nadzieję, że na premierze twórcy dołączyli do wykonawców i publiczności). Niestety, poprzedzone apelem zbyt wprost, okraszone zbyt uproszczoną wizją świata. Trawi nas cywilizacyjny rak, jeśli się nie zbierzemy, nie będziemy patrzeć władzy na ręce, lecz będziemy zgadzać się na drobne i duże kompromisy, czeka nas czyściec w psychiatrycznej klinice, wieczna odsiadka na marginesie z porcją naszpikowanej chemią żywności bez smaku żywności. Może i racja, ale może nie jest tak źle? Przedwczoraj kupiłem sobie pomidory o smaku pomidorów, oprócz hipermarketów istnieją zielone rynki, ludzie potrafią się spotkać i pogadać, pośpiewać, pooddychać nie tylko w samotności. Pewnie, że demokracja to nie ideał, a kryzys staje się faktem, lecz nie każda zamykana szkoła da się uratować, a Unia Europejska pomogła w remoncie wałbrzyskiego teatru. Na przykład.

Spektakle Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego zawsze były i pewnie będą ideologiczne, prowokujące (również do pisania). Lubię na nich być, mimo iż często męczą. Niezwykle czujący rytm tekstu Demirski mógłby trochę więcej skreślać, dbająca o energię całości Strzępka wprowadzać liczniejsze elementy inscenizacyjne. Scena, w której widzimy fotograficzną biografię aktora Andrzeja Kłaka, autentycznie wzrusza, skłaniając do popatrzenia na siebie samego. Na ten czysty, ufny, entuzjastyczny, niezmącony uśmiech chłopca z pierwszej b, na niedoświadczony wzrok. Kim byliśmy, kim jesteśmy, jak będzie? Co robimy, żeby sprawy szły w dobrym kierunku? Trzeba sobie odpowiedzieć na podstawowe pytania, oglądając to doskonale zagrane niedoskonałe przedstawienie o nieidealnych nas.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI

*AKTORZY BEZ WYJĄTKU ZNAKOMICI to wg alfabetu: MAŁGORZATA BIAŁEK (Gosia), ANGELIKA CEGIELSKA (Andżela), ANDRZEJ KŁAK (Kłak), AGNIESZKA KWIETNIEWSKA (Kwiecia, czyli Amy), ROZALIA MIERZICKA (Roza), FILIP PERKOWSKI (Filip), MIROSŁAWA ŻAK (Mirka).
.......................................................

Paweł Demirski O DOBRU, reż. Monika Strzępka, Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu, 29.04.2012