Friday, November 18, 2011

Angelus 2011, cz. 1


3 grudnia we Wrocławiu poznamy szóstego zwycięzcę Angelusa, nagrody przyznawanej najlepszej wydanej po polsku powieści środkowoeuropejskiej. W finałowej siódemce została jedna książka polska, z siedmiu, które nominowano do półfinałowej czternastki. Można ten werdykt jurorów uznać za rozczarowanie, ale można też wnioskować o przeciętności naszej literatury współczesnej, zwłaszcza w zestawieniu z sąsiednimi, Ukraińcami, Białorusinami czy Niemcami. Węgrzy wygrywali Angelusa już dwukrotnie, Polacy jeszcze nigdy. I tym razem też się na to nie zanosi.

Polski jedynak, czyli literacki reportaż Wojciecha Tochmana „Dzisiaj narysujemy śmierć” to rzecz wstrząsająca, opowiadająca o ludobójstwie, jakie miało miejsce w Rwandzie w 1994 roku. Tochman wraca do tamtych wydarzeń jako przybysz z dalekiego kraju, w którym strach, nienawiść, szczucie jednych przeciw drugim zdarzyło się dużo wcześniej, ale przez lata przemilczane, niezagojone rany dały o sobie dużo później. Do dziś pogromy w Jedwabnem czy Kielcach budzą społeczne upiory. W Rwandzie Hutu mordowali Tutsi, kilkunastoprocentową mniejszość. Polski reporter nie zawiązuje porównań wprost, lecz trudno im się oprzeć, czytając tę trudną w odbiorze, jeszcze jedną niezbędną relację o ludziach, co zgotowali ludziom los straszliwy. Byli wprawdzie i tacy wśród Hutu, którzy ukrywali Tutsi, jak pisze Tochman, ale symbolem tamtej wojny domowej pozostaje przede wszystkim „trzask rozłupywanej maczetą głowy”, brzmiący jak „trzask rozłupywanej kapusty”.

Wojna uobecnia się również w białoruskiej książce, trudno ją nazwać powieścią, Swietłany Aleksijewicz pt. „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Tu znów przeważa relacja reporterska. II wojnę światową widzimy oczami kobiet, odzwierciedloną w ich pojedynczych biografiach. Nie jest to obraz heroiczny, nie jest to też temat nowy w krajach dawnego Związku Radzieckiego. W latach 70., na przykład, do Oscara w kategorii filmu nieanglojęzycznego nominowany był dramat „Tak tu cicho o zmierzchu”, na podstawie powieści Borysa Wasiljewa. Czym zdobywa czytelnika Aleksijewicz? Dotarciem do kobiecej intymności, niedostępnej mężczyznom. Jedna z bohaterek, sanitariuszka, mówi o swoim uczuciu do dowódcy batalionu, uczuciu i dziecku, które z tym mężczyzną ma. Po wojnie on wrócił do żony i innych dzieci, ona została bez żadnej pomocy, żadnego kontaktu, wychowała córkę sama. I wyznaje: "Zostawił mi na pamiątkę swoje zdjęcie. A ja nie chciałam, żeby wojna się skończyła". Wojna się, oczywiście, skończyła, skończyła się i jego miłość. Ale kobieta całe życie kocha, tamtą wojnę i tamto uczucie. O takich historiach niewiele się mówiło i pisało przez tych kilkadziesiąt lat od 1945 roku, a było ich mnóstwo.

To, że Aleksijewicz jest Białorusinką, nie ma w kontekście jej książki znaczenia, ale „Miasto ryb” drugiej w finale pisarki z Białorusi Natalki Babiny to już powieść mocno z krajem Łukaszenki związana. Babina jest dziennikarką niezależnej gazety, chociaż na ostatniej stronie okładki umieszcza zdanie: „Ta książka nie jest o Łukaszence!". Czegoś się jednak od Babiny można dowiedzieć o współczesnej Białorusi, mimo że akcja dzieje się w roku 2012... Między innymi tego, jak zadziwiająco podobny to kraj do innych, z galopującą ostatnio inflacją, lecz ludźmi z problemami takimi jak wszędzie. Narratorka Ałła, kobieta doświadczona przez los i nałogi, opowiada własną historię, przy okazji magicznie kopiąc dziury w czasie. Przenosi nas do przeszłości, tej niedalekiej, choćby lat 90., i tej zamierzchłej, kiedy Brześć był częścią Wielkiego Księstwa Litewskiego. Książkowe Dobratycze to rodzinna wieś autorki Zakazanka, od zapomnianego dziś zakazu, jaki podobno wydał mieszkańcom w XVI wieku Sapieha. Styl tej powieści niewątpliwie zadziwia, humorem, dystansem, dynamiką, oryginalnym skrzyżowaniem Joanny Chmielewskiej, Jurija Andruchowycza z odrobiną Bułhakowa.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
...................
Angelus 2011