“To nic zdrożnego żyć w potrzebie, lecz przyzna pani, że nie ma żadnej potrzeby, aby żyć w potrzebie”, błyskotliwie zauważa dr Lewada, najciekawszy z bohaterów tej książki. Potrzeby tego czynnego kiedyś solidarnościowca zostały w nowej Polsce zredukowane do zesłania na wieś, bo swojego czasu powiedział, co myśli osobom, które na mówieniu tego, co myślą przenigdy kariery by nie zrobili. A szczęściarz Huelle zrobił. Nawet słynnego prałata bezkarnie udało mu się brzydko nazwać. Ksiądz Monsignore to zresztą jedna z bardziej przykrych postaci “Ostatniej wieczerzy”. Dr Lewada spotkał go na oddziale swej niegdysiejszej kliniki, jak “w jedwabnym szlafroku i czarnych pantofelkach” przekonywał:
“-Mają do mnie pretensje, że jeżdże mercedesem, a ja mówie, że tandety to ja nie znosze”.
Książka Huellego tandetna nie jest. Więcej: jest dużo lepsza od poprzedniej. Gdzieś z góry patronuje jej Bułhakow, a ze wschodu Andruchowycz. Huelle to pisarz nadzwyczaj podatny na wpływy, rzadko oryginalny, świetny w opowiadaniach, nierówny w powieściach. “Ostatnią wieczerzę” czyta się z zainteresowaniem, by zaraz trafić na fragment do przeoczenia. Sporo tu nawiązań, kontekstów, cytatów, które zmieniają powieść w wyrób powieściopodobny, jakich w literaturze pełno, zwłaszcza ostatnio, zwłaszcza w polskiej. Sam pisarz używa kroniki jako gatunkowego wytrychu. Kroniki czego?
Naszego czasu, a raczej naszych czasów, bo na tu i teraz rzutuje tu i wtedy. I tam. W pewnym momencie czas się w książce zapętla, jesteśmy i teraz, i wtedy. Pewex, WSS Społem, komis, kawiarnia Roxana – to nie są tylko symbole przeszłości, lecz ciągle żywe prawo raz ukształtowanej osobowości. Nasze konstytucje, uchwalone dawno, ale nigdy niezniesione. Zawsze w którejś instancji albo czytaniu projekt uchwały anulującej przepadał. Nie przepadła pamięć, gawędowo wybiórcza. Teraźniejszością jest też historia biblijna, od święta powtarzająca się wieczerza i w nas wcielone postacie. Dwanaście postaci. “- Promocja, przecena i okazja to ojciec i syn, i duch święty razem” – mówi bohater Siemaszko, wygłaszając gorzką myśl o współczesności.
Ze sztuką podobnie. Kiedyś kłócili się o nią Irzykowski z Boyem, Bach komponował fugi, malował Leonardo, dziś spory toczą Inżynier z Siemaszką, religijne hymny klecą Książek z Rubikiem. Liczy się napompowany reklamą greps, jak tytułowa “Ostatnia wieczerza”, głośny kilka lat temu pomysł, by do nowego obrazu pozowali zasłużeni Gdańszczanie. Wokół tej hucpy Huelle tworzy fabułę, plany czasoprzestrzenne, dygresje. Bywa sentymentalnie, jest satyrycznie, gdańscy czytelnicy z pewnością mają również personalny ubaw.
Czytelnikowi spoza trójmiasta zostaje refleksja dotycząca dewaluacji, może nicości, na pewno braku rzeczy najważniejszej. Trwają poszukiwania dwunastego apostoła, a o roli Jezusa nikt nie wspomina. I nie chodzi tu o to, że “wszyscy jesteśmy Chrystusami”, mieszkamy obok placu Zbawiciela. Lecz o to, że mistrz jest ledwie kronikarzem, Małgorzata anonimem. Że terrorysta puszcza z dymem sklepy monopolowe, bo sam już nie pije. Tylko tyle. Chodzi o najpoważniejsze na świecie świętokradztwo, jakie zdarza się u nas z częstotliwością codzienną. Wystarczy spojrzeć w telewizor, może nawet w lustro.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
..............................................................................................
Paweł Huelle OSTATNIA WIECZERZA, Znak, 2007