Najważniejszą wiadomością mijającego roku, jaką wrocławski świat kultury otrzymał w prezencie, było ogłoszenie Wrocławia Europejską Stolicą Kultury 2016. I tego czerwcowego wydarzenia nic do końca grudnia nie było w stanie przebić. Nawet Europejski Kongres Kultury, o którym można powiedzieć właściwie tylko tyle, że się odbył. Wbrew autopeanom organizatorów niewiele wniósł do świadomości kulturalnej mieszkańców tzw. starego kontynentu, nie przyniósł również wyjątkowych przedstawień ani koncertów. Trzy interesujące wystawy (kolekcja Wernera Nekesa, rzeźba Mirosława Bałki i zbiór pt. "Jutro nie umiera nigdy") to żenująco mało na tak drogie i dęte przedsięwzięcie. Do topu nie zaliczam muzycznych spotkań Krzysztofa Pendereckiego z Aphex Twinem oraz Jonnym Greenwoodem, bo zagraniczni artyści byli we Wrocławiu przejazdem. Ich koncerty w Hali Stulecia poprzedzały występy na festiwalu Sacrum Profanum w Krakowie. Europejskiemu Kongresowi Kultury należała się absolutna wyłączność.
Skoro zaczęliśmy od rozczarowań to jeszcze jedno: zawieszenie, jakie miastu Wrocław dolega w sprawie dwóch miejskich teatrów. Nie wiadomo, kto przejmie Wrocławski Teatr Lalek po odejściu Roberta Skolmowskiego (z dniem 31 grudnia), nie wiadomo także, co z fotelem dyrektora Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Krystynie Meissner podobno kończy się kontrakt na szefowanie za kilka miesięcy (choć ma i siłę, i energię, i kreatywność, by zostać), więc wybór ewentualnego następcy powinien toczyć się już teraz. Meissner zrobiła dla naszego środowiska teatralnego więcej niż ktokolwiek w ciągu ostatnich 20 lat, powołując do życia festiwal Dialog, dając wiarę talentom Klaty i Warlikowskiego zanim stali się mistrzami polskiej sceny, utrzymując reżysersko-menedżerski kontakt z publicznością. Tymczasem relacje wrocławskiego Ratusza z dyrektorką Współczesnego od pewnego czasu mocno kuleją. Prezydent chciał ją odwołać już dwa lata temu, tym razem sprawa wydaje się zatem przesądzona. Kto przyjdzie na miejsce jednej z najbardziej znaczących osobowości polskiego teatru w ogóle? Dziś nie wiadomo, co bardzo martwi. Na rynku nie ma armii specjalistów, co przerabialiśmy we Wrocławiu przy okazji kłopotów z obsadą szefów Teatru Polskiego czy Wrocławskiego Teatru Pantomimy. Sukces Lalek i pozycja Współczesnego zobowiązują do podjęcia niepochopnych działań. Najwyższy czas zacząć albo... przedłużyć umowę z Krystyną Meissner.
Na szczęście znakomicie sobie radzi Teatr Polski. Krzysztof Mieszkowski okazał się być doskonałym rozgrywającym, to zaproszeni przez niego artyści (Strzępka i Demirski, Klata) wygrywają ogólnopolskie (i nie tylko) festiwale. Swoją drogą trudno sobie wyobrazić wrocławski teatr bez Jana Klaty, który w nowym roku zdobędzie trzecią już tutejszą scenę. Po pracy we Współczesnym i Polskim, przyszedł czas na Capitol i prowokacyjny musical "Jerry Springer - The Opera". A to nie wszystko: w tym sezonie Klata wyreżyseruje jeszcze farsę "Czego nie widać" w Wałbrzychu, gdzie, znów nominowany do Paszportu Polityki Sebastian Majewski, od trzech lat tworzy głośny na całą Polskę teatr zaangażowany. Nie ustaje w swoim autorskim projekcie sceny zanurzonej w lokalności, wsłuchanej w społeczne nastroje legnicki Teatr im. Modrzejewskiej. Jacek Głomb (dziś senator RP) potrafi szokować decyzjami dziwnymi (rezygnacja z festiwalu prapremier Miasto), zadziwiać pomysłami wręcz cudownymi (nadanie dużej scenie imienia najwierniejszego widza Ludwika Gadzickiego), oferuje też oryginalny repertuar, choćby "Zrozumieć H", spektakl inspirowany biografią Henryki Krzywonos.
Świat filmowy Wrocławia, niegdysiejszego znaczącego centrum kina, od lat skupiony jest wokół przedsięwzięć Stowarzyszenia Nowe Horyzonty, z roku na rok coraz prężniejszego w staraniach przyciągania publiczności i gwiazd niemainstreamowych produkcji. Na Nowych Horyzontach i American Film Festival można zobaczyć tytuły, których ze świecą szukać w multipleksach. Ale: od tego roku w multipleksie właśnie (Heliosie przy ul. Kazimierza Wielkiego) funkcjonuje sala programowana przez Romana Gutka i jego współpracowników. Gutek miał objąć programowym patronatem przebudowane na Dolnośląskie Centrum Filmowe dawne kino Warszawa, stało się inaczej. Szkoda. Niepogodzone ambicje i interesy Odry Film i SNH to jednoznaczna porażka. Artystycznie wrocławscy filmowcy banku nie rozbili. Waldemar Krzystek przedstawił "80 milionów", Wiesław Saniewski "Wygranego", ale to "Daas" młodego Adriana Panka wzbudził największe zainteresowanie krytyków, dowodząc niespodziewanie, jak żywe może być kino historyczne. Trzeba jeszcze odnotować ekranowy debiut w głównej roli wrocławskiej aktorki Heleny Sujeckiej, która fantastycznie zagrała Kitkę w "Cudownym lecie", bardzo udanym cygańsko-cmentarnym romansie Ryszarda Brylskiego.
Wśród
niewątpliwych zwycięstw 2011 roku trzeba wymienić przede wszystkim: otwarcie
Galerii Sztuki Współczesnej na odnowionym strychu Muzeum Narodowego we
Wrocławiu oraz start Muzeum Współczesnego w schronie przy Legnickiej. Obie
propozycje to zjawiska dużej klasy na mapie nie tylko dolnośląskiej sztuki.
Znakomicie rozwija się projekt Joanny Stembalskiej "Out of Something" w BWA
Awangarda, czyli unikatowa na skalę ogólnokrajową prezentacja urban artu. Warto
też pamiętać o wizytach w BWA Design (w roku 2011 m.in. świetna wystawa Ewy
Kuryluk) oraz w Entropii. W malutkiej galerii przy Rzeźniczej udaje się często
obejrzeć rzeczy zapadające w pamięć, jak ostatnio obrazy Ewy Harabasz, łączącej
barokowe malarstwo Caravaggia z przekazem współczesnych nam mediów. W
mieszczącej się w ratuszu Galerii Patio Muzeum Miejskiego szanse na pokazanie
własnych talentów zdobyli młodzi artyści pochodzący ze stolicy Dolnego Śląska.
Patio Młodych to świetna inicjatywa, choć wystawianej tu właśnie Ance
Mierzejewskiej należałaby się dużo większa ekspozycja. Na szczególne
wyróżnienie w 2011 roku zasłużyło Wro Art Center, przestrzeń spotkań z
najnowszą sztuką mediów. Biennale Wro było już tradycyjnym sukcesem, ale o
wszystkich wystawach przy ul. Widok dałoby się powiedzieć to samo. Aktualnie
zachwycają przepiękne, klimatyczne obiekty medialne Izabelli Gustowskiej.
Godne
uwagi i emocji wieczory muzyczne odbywają się już nie jedynie co piątek w
Filharmonii Wrocławskiej. I wcale nie zaproszeni artyści z zewnątrz zdają się
najbardziej interesujący. Wrocław dorobił się kilku zespołów na wysokim
poziomie. To już nie tylko odmłodzone tutti symfoniczne, ale też chwalony
wszędzie chór, kameraliści z Leopoldinum, Wrocławska Orkiestra Barokowa,
Lutosławski Quartet. Niemal każdy występ, a zwłaszcza nagranie, staje się wydarzeniem.
Szkoda, że tegoroczny festiwal Wratislavia Cantans przemknął bez głośnego echa.
Winny temu był pomysł organizacji imprezy w trzy kolejne weekendy zamiast
tygodniowej kumulacji, jak bywało wcześniej. Operze Wrocławskiej średnio wyszły
tegoroczne superprodukcje. Ani "Turandot" na Stadionie Olimpijskim,
ani "Kniaź Igor" w Hali Stulecia nie zaimponowały artystycznym
rozmachem, lecz zirytowały rozmachem na siłę. Głosowo przeciętne, niezbyt widowiskowe
spektakle przyciągnęły widzów, którzy, niestety, wychodzili zawiedzeni. Na czerwcowy
"Bal maskowy" pewnie przyjdą, ale jeśli i ten nie wypali, kolejne
tytuły megaprodukowane mogą ponieść również frekwencyjną porażkę. Za to w
domowym budynku przy Świdnickiej zawsze warto złożyć wizytę, bo poziom
spektakli nie słabnie. "Don Giovanni" i "Pułapka" to
najmocniejsze tegoroczne premiery operowe. Warto wspomnieć także o albumie
naszego gitarowego wirtuoza Krzysztofa Pełecha, który zrealizował swoje
marzenie, wydając płytę z koncertami. Przy Vivaldim towarzyszy mu
Amadeus Agnieszki Duczmal, a w tytułowym "Concierto de Aranjuez"
Joaquina Rodrigo sam Antoni Wit i orkiestra Filharmonii Narodowej.
Wrocławski rynek literacki trzyma się nieźle, choć do Warszawy czy Krakowa w tej dziedzinie nam jednak daleko. Zjawiskiem jest literatura czeska i słowacka wydawana przez zafascynowananych tematem młodych wrocławian. W wakacje mogliśmy na dodatek uczestniczyć w miesięcznym festiwalu spotkań autorskich z twórcami z Polski, Czech i Słowacji. O rewelacyjnej biografii Broniewskiego pióra Mariusza Urbanka napiszę osobno, tu chcę przypomnieć spełniony debiut maturzystki 2011 Sary Antczak. Jej napisana z Aleksandrem Małeckim powieść "Wolny i De Klesz" zwiastuje nowy talent, zajmuje fabułą (młody nauczyciel zaczyna pracę w szkole od wychowawstwa w trudnej klasie). Czekam na powstałą już podobno kontynuację. Trochę żał, że po Roku Różewicza zostanie nam jedynie jedno naprawdę istotne wydawnictwo, zbiór wywiadów "Wbrew sobie" ("Margines, ale" ukazał się jeszcze w 2010). 90. jubileusz takiego artysty warto by uczcić zdecydowanie bardziej okazale. Rozrzucony festiwal teatralny, album zdjęć i reprint "Kartoteki"... - mało! Za to zabłysło w 2011 światło dla Tymoteusza Karpowicza. Jest już pierwszy tom Dzieł zebranych poety niesłusznie zapominanego. Przyda się nowemu pokoleniu, które zaczyna mylić Karpowicza z Kasprowiczem.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI