Kiedy opowiadałem znajomym, o czym jest najnowszy
spektakl Krystiana Lupy i Teatru Polskiego we Wrocławiu, niewiele się
namyślając zadali takie pytanie: A czy nas to będzie interesowało, czy nas to
dotknie? Zasadne pytanie. Bo WYCINKA jest opowieścią o grupie artystów, którzy
swoje twórcze i buntownicze osobowości sprzedali karierom, medalom, pieniądzom.
Kiedyś urzędnik od kultury był dla nich wrogiem lub przynajmniej pogardzanym
prostakiem, dziś stał się władcą rozdającym odznaczenia, nawet nie partnerem.
Nie tylko artystów dosięga podobny mechanizm degeneracji wolności i
niezależności, nie tylko artyści gnuśnieją, idąc w lata i dostatek. Zresztą i
młodzi we współczesnych czasach żyją podwójnym życiem, nie potrafią narzucić
własnej bezkompromisowej postawy wobec sztuki i rynku starszym, więc
dostosowują się do systemu. Progresywna kiedyś komuna surrealistów przeszła w
fazę karykatury, wycinając z siebie talent, świeżość, marzenie, wpadając w rutynę.
Na artystycznej kolacji artystycznego małżeństwa Auersbergerów zjawiają się artystyczni przyjaciele. Posiłek odbywa się późną porą, bo honorowym gościem ma być słynny aktor Teatru Narodowego, powszechnie podziwiany odtwórca roli Ekdala w DZIKIEJ KACZCE. Wiadomo, spektakl kończy się późno, więc sandacza balatońskiego będzie się tu jadło dopiero po pierwszej w nocy, popijając winem z eleganckich żałobnych kielichów. Żałobnych także dlatego, że samobójstwo popełniła Joana, aktorka, malarka, pisarka, od lat bezproduktywna alkoholiczka, dawniej czołowa postać bohemy. Koledzy i koleżanki wspominają Joanę, topiąc w winie smutek nie tyle po niej, co po sobie samych. Trupów w tym towarzystwie jest oczywiście więcej.
Pierwsza część spektaklu Lupy to koncert na ludzki los, gorzka historia dojrzewania do konformizmu, starzenia się i śmierci. Joanę zobaczymy w retrospekcjach, jej pogrzeb i stypę na filmowym ekranie. W drugiej części pojawi się już jedynie jako zjawa, uwierający rewers tego, co zostało z awangardowej sztuki, młodości, melancholijny wyrzut sumienia. Druga część to mocno momentami publicystyczne show, w którym pierwsze skrzypce gra aktor Teatru Narodowego w Warszawie Jan Frycz. Śmiejemy się z aluzji do aktualnej sytuacji polskiego teatru i Teatru Polskiego:„Co pan sądzi o tym, że wkrótce do pana teatru zawita nowy dyrektor?”, „dobrą farsę może pan obejrzeć tylko w stolicy”. Są i wycieczki personalne: Maja: „...dwa tygodnie temu byłam z tobą na Damaszku”, Gerhard: „...na Damaszku, na tak okropnym przedstawieniu, że mi się flaki przewracały...”. Krystian Lupa odszedł wszak ze Starego Teatru (narodowego) w Krakowie wraz z pojawieniem się tam Jana Klaty, reżysera sztuki „Do Damaszku”. Stołeczny młyn, gdzie miele się sztukę i artystów, zdarza się – jak widać – wszędzie, w Polsce, w Austrii, w Wiedniu, Warszawie, Krakowie. Wrocław (na razie) jest pewnym wyjątkiem, ale – bądźmy szczerzy – też nie dla wszystkich łaskawym. Krzysztofa Mieszkowskiego, tworzącego bezkompromisowy, najlepszy teatr w mieście nigdy jeszcze nie nominowano nawet do tutejszej nagrody teatralnej (Teatr Polski nie należy do instytucji kultury pod miejskim zarządem), podczas gdy w innych przypadkach wystarcza dużo, dużo mniej, by znaleźć się w czwórce zauważonych. Krystian Lupa mówił kiedyś w wywiadzie o dworskości nagród i coś w tym jest.
Na artystycznej kolacji artystycznego małżeństwa Auersbergerów zjawiają się artystyczni przyjaciele. Posiłek odbywa się późną porą, bo honorowym gościem ma być słynny aktor Teatru Narodowego, powszechnie podziwiany odtwórca roli Ekdala w DZIKIEJ KACZCE. Wiadomo, spektakl kończy się późno, więc sandacza balatońskiego będzie się tu jadło dopiero po pierwszej w nocy, popijając winem z eleganckich żałobnych kielichów. Żałobnych także dlatego, że samobójstwo popełniła Joana, aktorka, malarka, pisarka, od lat bezproduktywna alkoholiczka, dawniej czołowa postać bohemy. Koledzy i koleżanki wspominają Joanę, topiąc w winie smutek nie tyle po niej, co po sobie samych. Trupów w tym towarzystwie jest oczywiście więcej.
Pierwsza część spektaklu Lupy to koncert na ludzki los, gorzka historia dojrzewania do konformizmu, starzenia się i śmierci. Joanę zobaczymy w retrospekcjach, jej pogrzeb i stypę na filmowym ekranie. W drugiej części pojawi się już jedynie jako zjawa, uwierający rewers tego, co zostało z awangardowej sztuki, młodości, melancholijny wyrzut sumienia. Druga część to mocno momentami publicystyczne show, w którym pierwsze skrzypce gra aktor Teatru Narodowego w Warszawie Jan Frycz. Śmiejemy się z aluzji do aktualnej sytuacji polskiego teatru i Teatru Polskiego:„Co pan sądzi o tym, że wkrótce do pana teatru zawita nowy dyrektor?”, „dobrą farsę może pan obejrzeć tylko w stolicy”. Są i wycieczki personalne: Maja: „...dwa tygodnie temu byłam z tobą na Damaszku”, Gerhard: „...na Damaszku, na tak okropnym przedstawieniu, że mi się flaki przewracały...”. Krystian Lupa odszedł wszak ze Starego Teatru (narodowego) w Krakowie wraz z pojawieniem się tam Jana Klaty, reżysera sztuki „Do Damaszku”. Stołeczny młyn, gdzie miele się sztukę i artystów, zdarza się – jak widać – wszędzie, w Polsce, w Austrii, w Wiedniu, Warszawie, Krakowie. Wrocław (na razie) jest pewnym wyjątkiem, ale – bądźmy szczerzy – też nie dla wszystkich łaskawym. Krzysztofa Mieszkowskiego, tworzącego bezkompromisowy, najlepszy teatr w mieście nigdy jeszcze nie nominowano nawet do tutejszej nagrody teatralnej (Teatr Polski nie należy do instytucji kultury pod miejskim zarządem), podczas gdy w innych przypadkach wystarcza dużo, dużo mniej, by znaleźć się w czwórce zauważonych. Krystian Lupa mówił kiedyś w wywiadzie o dworskości nagród i coś w tym jest.
Jest zatem WYCINKA znakomitym połączeniem
uniwersalności i aktualności, jakiejś życiowej summy i czasowego konkretu, poetyckości
i epickości zarazem, czyli tym, co składa się na klasowe dzieło sztuki. Żeby
zadziałało zgodnie z potencjałem potrzeba jeszcze znakomitego wykonania. W
przypadku WYCINKI nie ma się do czego przyczepić. Aktorzy doskonali,
scenografia niesamowita, muzyka dobrana do tego ostatniego bolera dawnych
przyjaciół idealnie (w czym pomógł autor tekstu Thomas Bernhard). Na
premierowym spektaklu reżyser dyrygował całością w swoim (kantorowym) stylu,
głośno dbając o precyzję scen i na stojące w końcu owacje wyszedł zadowolony,
dłoń nawet uścisnął profesorowi Deglerowi umiejscowionemu w pierwszym rzędzie
krzeseł. Lupa subtelnie, unikając sentymentów, balansuje między cierpkim a
śmiesznym, kłamstwem, pozorem, powagą, ironią, zwraca uwagę na ogólnoludzki,
nie tylko artystyczny dramat. Przez sporą część WYCINKI światła na widowni pozostają
niewygaszone, czym reżyser podpowiada publiczności: samych siebie oglądacie,
swój świat i swój teatr.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
Thomas Bernhard WYCINKA, reż. Krystian Lupa, Teatr Polski we Wrocławiu, 23.10.2014, rząd IX, miejsce 23 (to ważne, bo w pierwszych rzędach narzekano na akustyczny bełkot dochodzący ze sceny w pierwszej części spektaklu)
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
Thomas Bernhard WYCINKA, reż. Krystian Lupa, Teatr Polski we Wrocławiu, 23.10.2014, rząd IX, miejsce 23 (to ważne, bo w pierwszych rzędach narzekano na akustyczny bełkot dochodzący ze sceny w pierwszej części spektaklu)