Friday, June 8, 2007
Elfriede Jelinek POŻĄDANIE
Powieść "Pożądanie" stała się swojego czasu poważnym bestsellerem, w samych Niemczech sprzedano 150 tysięcy egzemplarzy. Wszystko przez marketingową strategię, ogłaszającą światu, że artystka napisała kobiecą książkę pornograficzną. My mamy okazję zapoznać się z polską wersją powieści "Lust" po 18 latach od premiery oryginału, po trzech latach od nagrody Nobla dla skandalizującej Austriaczki. Czasy są inne, na literackiej pornografii daleko się już nie zajedzie, zwłaszcza gdy autorka ma za sobą akademickie autorytety. Jeszcze na początku naszego wieku na pytanie o Elfriede Jelinek, większość odpowiadała: "kto taki?", lecz dziś polski wydawca może zaoferować "Pożądanie" jako okraszone dotknięciem wielkości "błyskotliwe antyporno", dodając za samą Jelinek, że chodzi o to, by czytelnik "nie tarzał się w tym dziele jak świnia w błocie, lecz by zbladł podczas lektury".
Dyrektor papierni wykorzystuje seksualnie swoją Gerti w sposób brutalny, a kobieta próbuje się w tej miłości przetrwania sprawdzić. Do czasu, gdy ucieka w beznadziejnie skesualną relację z mężczyzną wprawdzie młodszym, niekoniecznie lepszym. Tu przypomina się Erika z "Pianistki". W tle pojawiają się motywy następnych zdewaluowanych wartości współczesnego życia, obok karykatury miłości mamy upadek rodziny, człowieczeństwa, polityki. No i mogą sobie Państwo narzekać na nudę tchnącą z alpejskiego krajobrazu złych emocji, ale proszę przynajmniej autorki nie nudzić własnymi opiniami. Takie jest podejście Elfriede Jelinek, my możemy je przyjąć lub odrzucić.
No więc odrzucić szkoda, bo "Pożądanie" to jednak kawał soczystego literackiego mięsa, i co najbardziej cenne, całkiem językowo świeżego. Nieźle brzmi również polskie tłumaczenie: "Na zapleczach hitlerowskich stacji benzynowych znów się o siebie obijają, płeć o płeć na smyczach, roztapiają się pod kolorowymi parasolkami jak połówki ich porcji lodów. Tak szybko się to zawsze kończy, a tak długo trzeba pracować, góry zaś trwają. Powtarzając w nieskończoność, ludzie się po prostu tylko powielają. Głodna sfora wyjmuje genitalia przez sprytnie zamocowane na sobie drzwiczki. Okien nie ma, żeby nie trzeba było patrzeć na partnera. Trzyma się nas jak bydlęta, a my się martwimy się o postęp!".
Z pewnością Jelinek martwi się o człowieka, choć na każdej stronie okazuje bohaterom pogardę, wpisując ich w schemat teatru marionetek, którymi kieruje bez litości. Najgorzej ma kobieta, w świecie mężczyzn sprowadzana do roli ofiary bez szans na wyzwolenie, a nawet współczucie. W końcu mogłaby ten zaklęty krąg przerwać i nie pakować się w biologiczne romanse z władcami rzeczywistości. A może Jelinek wierzy w zmartwychwstanie?
Rzecz w tym, że agresywny model kultury patriarchatu minął i powieść z 1989 roku wydaje się teraz w treści historyczna. W ponowoczesną wersję Emmy Bovary też trudno mi uwierzyć. Trochę zmienił się kontekst. Przypominam sobie, co mówiła autorka w trakcie pisania "Pożądania" w jednym z wywiadów: "ten projekt to próba znalezienia estetycznej metody wyrażenia obsceny". I chociaż nie jestem całkowicie przekonany, że tylko to i niewiele więcej, zagłębiam się w języku tej książki. Z perwersyjną emocją obcowania z historią literatury niepięknej.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.......................................................................................
Elfriede Jelinek POŻĄDANIE, przeł. E. Kalinowska, W.A.B., 2007
Tuesday, June 5, 2007
Szirin Ebadi BRONIŁAM OFIAR. PAMIĘTNIK Z IRANU
Właśnie się u nas ukazały „pamiętniki z czasu rewolucji i nadziei”, skromnie po polsku przetytułowane na, po prostu, „pamiętniki z Iranu”, pióra irańskiej laureatki pokojowego Nobla z 2003 roku. W angielskiej i większości innych wersjach główny tytuł brzmi „Iran Awakening”, czyli „Budzący się Iran”. Polscy wydawcy nie po raz pierwszy zaprezentowali gazetowy sznyt, cytatowym „Broniłam ofiar” ocierając się o tabloidową kombinację treści i reklamy. Nie do przebicia są jednak Niemcy. Tutaj ten ważny zapis życia w kraju terroru i republiki można znaleźć pod nagłówkiem: „Mein Iran”. U nas, w krainie publicystycznej poprawności, z pewnością by nie przeszło. Ale wbrew pozorom niemiecki tytuł najlepiej oddaje ducha książki i charakter związku, jaki łączy irańską prawniczkę z jej niekoniecznie wdzięczną ojczyzną.
Ebadi była pierwszą w Iranie sędziną, zmuszoną do rezygnacji ze stanowiska, gdy radykalni islamiści przejęli w 1979 roku kontrolę nad państwem. Według ich doktryny, kobiety są zbyt emocjonalne, by pełnić istotne funkcje w systemie sądowym. W tym samym sądzie, któremu wcześniej przewodniczyła, Ebadi została z dnia na dzień zwykłym urzędnikiem, potem zrezygnowała z pracy. Po latach zaczęła się udzielać jako adwokat, broniąc w sprawach trudnych i politycznie niebezpiecznych. Dziś uczy prawa na teherańskim uniwersytecie, szefuje założonemu przez siebie centrum obrony praw człowieka. Nie oszczędza rodaków i patriarchalnego modelu prawodawstwa, nie daje też odetchnąć przywódcom zachodniego świata, wskazując na polityczne nadużycia, jakich według niej dopuściły się Stany Zjednoczone po 11 września. Stąd kłopoty z publikacją książki za oceanem.
W swoich zakazanych przez irańską cenzurę pamiętnikach pierwsza muzułmanka w noblowskiej elicie opisuje sprawy, o które walczyła, ludzi, których broniła. O sobie mówi sporo, zwykle w kontekście społecznym. Książka zaczyna się krótkim wspomnieniem lat dzieciństwa, są fragmenty dotyczące rodziny, męża i dzieci, najważniejszy jest „gorzki smak rewolucji” i indywidualne, heroiczne zmagania o zmiany. „Rywalizacja między rodzeństwem i wybryki dzieci trzymały mnie przy życiu w czasie, gdy skończyła się moja wpędzająca w depresję praca, a zaczęła depresja z powodu braku pracy – pisze autorka. - To był czas, gdy należało, wziąwszy pod uwagę własne ambicje, wrażliwość i kodeks etyczny - podjąć decyzję w kwestii postawy wobec nowego reżimu. Moje oburzenie było zbyt wielkie, a ja sama zbyt niezależna duchowo”.
Pobudzana „szczyptą nadziei” bojowniczka poświęciła całe dorosłe życie, by odmienić i opowiedzieć historię niesprawiedliwości. W pamiętnikach przyjęła epickie założenie, bo osobista opowieść ma większą siłę oddziaływania od każdego suchego streszczenia okoliczności ludzkiego dramatu. Ebadi dobrze wie, że zwrócenie czyjejś uwagi wymaga poruszenia pokładów współczucia. Wyznaje: aby przekonać czytelnika co do słuszności poglądów na temat kraju patologii prawa, „musiałam opowiedzieć osobistą historię”, swoją i swoich klientów-przyjaciół, głównie kobiet, które próbują przetrwać w irańskich warunkach.
Ebadi kocha własny kraj, tak jak kocha męża Dżawada i dlatego nie ustaje w nierównej walce, biorąc nas za świadków. Kilkadziesiąt lat temu po ślubie poszli z Dżawadem do notariusza, by w oficjalno-prywatny sposób zrównać małżeńskie prawa, by ona nie czuła się jego własnością, jak stanowiła islamska reguła. Podobny cel przyświeca publicznej działalności Szirin Ebadi, kobiety, której zapisany w pamiętnikach los, ma wartość poznawczą, lecz również inspiruje. Nie tylko kobiety.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
………………………………………………………………
Szirin Ebadi BRONIŁAM OFIAR. PAMIĘTNIK Z IRANU, przeł. M. Szubert, Świat Książki, 2007
Monday, June 4, 2007
Dorothy Parker GRA
„Lekarstwem na nudę jest ciekawość. Na ciekawość nie ma lekarstwa”, „jedyny –izm, w który wierzy Hollywood to plagiaryzm”, „nie dbam o to, co o mnie piszą, dopóki nie piszą prawdy”, „zadbaj o luksusy, rzeczy podstawowe rozwiążą się same” – to tylko kilka cytatów z bogatej kolekcji ich autorki, Dorothy Parker. W Ameryce lat 20. i 30. była prawdziwą instytucją, duszą artystycznego towarzystwa skupionego wokół okrągłego stołu w hotelu Alonquin w Nowym Jorku. Bezlitośnie krytykowała amerykańskie społeczeństwo, kiepskie sztuki teatralne, książki. Potrafiła napisać o jednej z lektur: „to nie jest po prostu książka do wyrzucenia, to jest książka, którą trzeba wyrzucić z całej siły”.
Opowiadania wybrane do tomu „Gra”, pióra Dorothy Parker, nie czytają się po latach lekko, ale wyrzucać ich nie ma sensu. Mogą sobie stać na półce obok innych średnio udanych dokumentów niegdysiejszej kultury, choć może lepiej zamiast kupić cały zbiór, przejrzeć go przy kawie w jakiejś miłej księgarni. Godzina zupełnie wystarczy, by wiedzieć, z czym obcujemy, czego się spodziewać i w przyszłości sięgać po te nowelki jedynie sporadycznie. Wyobrażam sobie, że kiedy na przykład kobieta poczułaby chandrę z powodu facetów, braku facetów lub ich obecności, zagłębienie się w legendarny sarkazm autorki „Gry”, mógłby pomóc. Dorothy Parker nie była może genialną pisarką, ale miejsce i w literackich dziejach, i w historii feministycznego ruchu zajmuje zasłużone. W swoim życiu, zakończonym atakiem serca w 1967 roku, ujmowała się za wykluczonymi ze społecznej gry grupami i jednostkami, pochylając się nad biedą i udręką niebogatej części Ameryki, tej Ameryki, której nie dotyczył słynny sen o pucybucie-milionerze.
W opowiadaniach pani Parker wiele się nie dzieje, obserwujemy sceny z życia najczęściej niezbyt szczęśliwych kobiet, samotnych nawet wtedy, gdy są z kimś, kiedy podczas proszonej kolacji mają mężczyznę po lewej i innego po prawej stronie. Ten z lewej zagaduje, ten drugi jest nieosiągalny, zajęty, lepszy. Przy czym Parker nie moralizuje i nie napomina, komentuje rzadko, pokazuje, nie objaśnia. Po takiej wycieczce w świat męsko-damskich drobnostek zostaje gorzki smak świadomości: jeśli jesteś zamknięta, skupiona na własnych emocjach, nieustannych pretensjach za niespełnione marzenia, to nie oczekuj odmiany. Jeśli komunikując się z otoczeniem w wyszukanie elokwentny sposób, starasz się ukryć słabość, prawdę o sobie, to wina leży po twojej stronie.
Somerset Maugham trafnie zauważył, że dar Dorothy Parker tkwi w umiejętności dostrzeżenia komediowej strony największej tragedii, jaka staje się udziałem ludzkiego zwierzęcia. I ten element w tych opowiadaniach znajdziemy od razu. Wolałbym jednak, aby zamiast samych opowiadań, wydano u nas zbiór różnych form, w jakich się pisarka, krytyczka i poetka sprawdziła. Już za jej życia, w 1944 roku, opublikowano pierwsze wydanie książki po tytułem „The Portable Dorothy Parker”, czyli zestawu wierszy, nowel, recenzji teatralnych i książkowych, pisanych przez lata do „Vanity Fair” i „New Yorkera”. Do kolejnych wydań dodawano listy, eseje. Zawsze lepszy ogląd całościowy od cząstkowego, zwłaszcza w przypadku postaci bez szans (i potrzeby) na rynkowe zaistnienie w formie serii dzieł wszystkich.
Napisała kiedyś: „Nigdy nie będę sławna. Moje imię nie będzie wymieniane wśród tych, którzy robią coś ważnego. Bo ja nie robię nic. Nic, naprawdę. Był czas, kiedy obgryzałam paznokcie, teraz nie robię już nawet tego”. Był czas, gdy Dorothy Parker czytano z wypiekami na bladych twarzach Ameryki epoki jazzu, a potem beatu, Cole Porter otwierał swoją piosenkę słowami „as Doroty Parker once said…” („jak raz powiedziała Dorothy Parker…”). Dobrze jest do tych chwil wrócić. Przez chwilę.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................................................................
Doroty Parker GRA, przeł. A. Ambros, Znak, 2006