„Lekarstwem na nudę jest ciekawość. Na ciekawość nie ma lekarstwa”, „jedyny –izm, w który wierzy Hollywood to plagiaryzm”, „nie dbam o to, co o mnie piszą, dopóki nie piszą prawdy”, „zadbaj o luksusy, rzeczy podstawowe rozwiążą się same” – to tylko kilka cytatów z bogatej kolekcji ich autorki, Dorothy Parker. W Ameryce lat 20. i 30. była prawdziwą instytucją, duszą artystycznego towarzystwa skupionego wokół okrągłego stołu w hotelu Alonquin w Nowym Jorku. Bezlitośnie krytykowała amerykańskie społeczeństwo, kiepskie sztuki teatralne, książki. Potrafiła napisać o jednej z lektur: „to nie jest po prostu książka do wyrzucenia, to jest książka, którą trzeba wyrzucić z całej siły”.
Opowiadania wybrane do tomu „Gra”, pióra Dorothy Parker, nie czytają się po latach lekko, ale wyrzucać ich nie ma sensu. Mogą sobie stać na półce obok innych średnio udanych dokumentów niegdysiejszej kultury, choć może lepiej zamiast kupić cały zbiór, przejrzeć go przy kawie w jakiejś miłej księgarni. Godzina zupełnie wystarczy, by wiedzieć, z czym obcujemy, czego się spodziewać i w przyszłości sięgać po te nowelki jedynie sporadycznie. Wyobrażam sobie, że kiedy na przykład kobieta poczułaby chandrę z powodu facetów, braku facetów lub ich obecności, zagłębienie się w legendarny sarkazm autorki „Gry”, mógłby pomóc. Dorothy Parker nie była może genialną pisarką, ale miejsce i w literackich dziejach, i w historii feministycznego ruchu zajmuje zasłużone. W swoim życiu, zakończonym atakiem serca w 1967 roku, ujmowała się za wykluczonymi ze społecznej gry grupami i jednostkami, pochylając się nad biedą i udręką niebogatej części Ameryki, tej Ameryki, której nie dotyczył słynny sen o pucybucie-milionerze.
W opowiadaniach pani Parker wiele się nie dzieje, obserwujemy sceny z życia najczęściej niezbyt szczęśliwych kobiet, samotnych nawet wtedy, gdy są z kimś, kiedy podczas proszonej kolacji mają mężczyznę po lewej i innego po prawej stronie. Ten z lewej zagaduje, ten drugi jest nieosiągalny, zajęty, lepszy. Przy czym Parker nie moralizuje i nie napomina, komentuje rzadko, pokazuje, nie objaśnia. Po takiej wycieczce w świat męsko-damskich drobnostek zostaje gorzki smak świadomości: jeśli jesteś zamknięta, skupiona na własnych emocjach, nieustannych pretensjach za niespełnione marzenia, to nie oczekuj odmiany. Jeśli komunikując się z otoczeniem w wyszukanie elokwentny sposób, starasz się ukryć słabość, prawdę o sobie, to wina leży po twojej stronie.
Somerset Maugham trafnie zauważył, że dar Dorothy Parker tkwi w umiejętności dostrzeżenia komediowej strony największej tragedii, jaka staje się udziałem ludzkiego zwierzęcia. I ten element w tych opowiadaniach znajdziemy od razu. Wolałbym jednak, aby zamiast samych opowiadań, wydano u nas zbiór różnych form, w jakich się pisarka, krytyczka i poetka sprawdziła. Już za jej życia, w 1944 roku, opublikowano pierwsze wydanie książki po tytułem „The Portable Dorothy Parker”, czyli zestawu wierszy, nowel, recenzji teatralnych i książkowych, pisanych przez lata do „Vanity Fair” i „New Yorkera”. Do kolejnych wydań dodawano listy, eseje. Zawsze lepszy ogląd całościowy od cząstkowego, zwłaszcza w przypadku postaci bez szans (i potrzeby) na rynkowe zaistnienie w formie serii dzieł wszystkich.
Napisała kiedyś: „Nigdy nie będę sławna. Moje imię nie będzie wymieniane wśród tych, którzy robią coś ważnego. Bo ja nie robię nic. Nic, naprawdę. Był czas, kiedy obgryzałam paznokcie, teraz nie robię już nawet tego”. Był czas, gdy Dorothy Parker czytano z wypiekami na bladych twarzach Ameryki epoki jazzu, a potem beatu, Cole Porter otwierał swoją piosenkę słowami „as Doroty Parker once said…” („jak raz powiedziała Dorothy Parker…”). Dobrze jest do tych chwil wrócić. Przez chwilę.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................................................................
Doroty Parker GRA, przeł. A. Ambros, Znak, 2006