Wednesday, September 21, 2016

OJEJ PREMIERY (Teatr Polski we Wrocławiu)

Dyrektor Cezary Morawski ujawnił wreszcie tytuły premier w nowym sezonie wrocławskiego Teatru Polskiego:

Molier CHORY Z UROJENIA, reż. ?
Gogol REWIZOR, reż. ?

Sezon zaplanowany przez poprzedniego dyrektora Krzysztofa Mieszkowskiego miał wyglądać tak:

Kafka PROCES, reż. Krystian Lupa
Caparros GŁÓD, reż. Ewelina Marciniak
Conrad JĄDRO CIEMNOŚCI, reż. Krzysztof Garbaczewski
Wyspiański WYZWOLENIE, reż. Michał Borczuch
Demirski NOWA SZTUKA, reż. Monika Strzępka

A potem: Shakespeare ZIMOWA OPOWIEŚĆ, reż. Monika Pęcikiewicz...

Jak to się mówi: fakty (tytuły) mówią same za siebie. No chyba że CHOREGO zrobi Ostermeier, a REWIZORA van Hove.

GRZEGORZ CHOJNOWSKI, Radio Wrocław Kultura

Monday, September 12, 2016

Morawski po Mieszkowskim - Aktualizacja (Teatr Polski we Wrocławiu)

Przyglądam się i uczestniczę w życiu teatralnym Wrocławia od ponad 10 lat. Teatr Polski jest jednym z jego najważniejszych filarów, dziś w momencie kryzysu, który niektórzy chcieliby nazwać przełomem, inni twierdzą, że w sumie nic się nie stało. Jeden dyrektor zastąpił drugiego i tyle. Protest środowiska, aktorów, reżyserów? E tam, przyjdą nowi. Są nawet takie głosy: 'kto to słyszał, by pracownicy mieli cokolwiek do powiedzenia na temat zmiany dyrektora zakładu pracy'. Ja akurat myślę inaczej. Uważam, że głos pracowników (wszystkich) powinien mieć znaczenie dla podejmujących decyzje o losie owego zakładu pracy. Chyba nie było tak w przypadku konkursu na nowego dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Cezary Morawski - nowy dyrektor - apeluje w Radiu Wrocław Kultura do twórców związanych dotąd z TP, by podtrzymali tę współpracę. By Krystian Lupa czy Ewelina Marciniak wyreżyserowali tu swoje zamówione przez poprzedniego szefa spektakle. Może to brzmieć ugodowo, jak gest wyciągniętej dłoni zatroskanej o los teatru, ale mi pobrzmiewa raczej wynikającym z tymczasowej sytuacji zagraniem na opinie odbiorców mało zorientowanych zarówno we współczesności, jak i historii teatru. Teatr o takiej pozycji i potencjale, czyli wrocławski Polski, zasługuje na poważne traktowanie, a wiec na wizję, skoro nastąpiła zmiana na stanowisku kluczowym dla teatru. Skoro mielibyśmy mieć Lupę i Marciniak tylko pod inną dyrekcją, to o co w tym wszystkim chodzi?

O dyscyplinę finansową i poszerzenie repertuaru - odpowie mi pewnie ktoś. O obie te kwestie się upominałem podczas dyrekcji Krzysztofa Mieszkowskiego. W radiowych wywiadach pytałem o nie, starając się wskazać drogę, która mogłaby wieść do tych celów. Silny zastępca ds. ekonomicznych? Właśnie to kiedyś sugerowałem i wiązałem z tym rozwiązaniem duże nadzieje. Nie powiodło się, mimo prób. W dodatku, urzędnicy mało się finansami TP ostatnio przejmowali. A poszerzenie repertuaru? Przecież ono nastąpiło. DZIADY Mickiewicza-Zadary to czysta klasyka. Zresztą wcześniejszych przedstawień Jana Klaty (SPRAWA DANTONA, ZIEMIA OBIECANA, TYTUS ANDRONIKUS) nie przyporządkowałbym do miana teatru poszukującego, eksperymentalnego. Krytykowałem przedstawienia Polskiego niejednokrotnie, nierzadko mocno (np. ZACHODNIE WYBRZEŻE), nie rozumiałem przedwczesnego gaśnięcia tak rokujących spektakli jak choćby BEREK JOSELEWICZ, tak spełnionych jak CZĄSTKI ELEMENTARNE. Lecz punkt dojścia dyrekcji Mieszkowskiego był imponujący i nie był przypadkiem, tylko wartościową ewolucją artystyczną. WYCINKA zainaugurowała festiwal w Avignon. Lepiej się nie da.

Jest w wielu widzach jakaś zrozumiała tęsknota do teatru jak najszerszego, do tego, by zobaczyć w Polskim klasycznie (dziś trudno powiedzieć co to znaczy) wystawiony tekst, taki teatr BBC albo ze złotej setki Teatru TV, co sezon. Ale gdy poprzednik Krzysztofa Mieszkowskiego sprowadził do Wrocławia ARKADIĘ Stopparda w reż. Krzysztofa Babickiego, wcześniej zrealizowaną - z inną obsadą - w Gdańsku i prezentowaną w TV, bardzo nam to zgrzytało. Jak to, tu, gdzie Jarocki, Grzegorzewski, Lupa wystawiali premiery, nagle zaczynamy grać tzw. sieciówki i pewniaki? Ów poprzednik - Bogdan Tosza - musiał odejść, bo nie miał wizji na ten teatr. Tak się złożyło, że wizja wykuła się za dyrekcji Mieszkowskiego, drogą wyboistą, nie od razu. Objawiła się, po to, by w chwili jej rozkwitu, zostać ustrzeloną. I dlatego aktualny – znakomity, nagradzany jako najlepszy w Polsce – zespół aktorski ma poczucie niesprawiedliwości.

Tak, wiem. Są widzowie, którzy tego dzisiejszego języka teatralnego nie rozumieją, chcieliby dla siebie teatru prostszego, atrakcyjniejszego. Mają go. Czasem w Capitolu, czasem we Współczesnym, Komedii, w Operze, w transmisjach z londyńskiego National Theatre w kinie Nowe Horyzonty. A i w Polskim MAŁE ZBRODNIE MAŁŻEŃSKIE w reż. Toszy nie zeszły z afisza, ciągle są grane przy kompletach. Podobnie MAYDAY i OKNO NA PARLAMENT. Chciałoby się czegoś nowego dla tzw. wszystkich? Chciałoby się i to pewnie błąd strategiczno-dyplomatyczny Mieszkowskiego, że nie wyprodukował raz na 2 lata czegoś w tym stylu. Ale może po prostu nie ma na tyle pieniędzy? Może trzeba było tę podstawową programową decyzję o rozwoju w kierunku ambitniejszym podjąć, by marka Polskiego na nowo zaistniała w świadomości polskiego, europejskiego i światowego widza?

Mieszkamy we Wrocławiu, stolicy kultury, przestrzeni, która zawsze sprzyjała nurtom przekraczającym tzw. mainstream, środek, sztukę mieszczańską, bezpieczną. To ten filar powinniśmy pielęgnować przede wszystkim, zwłaszcza że tutejsza publiczność potrafi taką sztukę docenić.

Czy da się w XXI wieku i obecnej sytuacji Polskiego robić teatr o trzech twarzach? Tu komedia, tam lektura lub rocznica, a tam coś trudniejszego? Nie wiem. Finansowo wątpię. Artystycznie? Nie jestem przekonany, ale może jednak? Wiem, że w ostatnich sezonach Teatr Polski we Wrocławiu grał w Lidze Mistrzów, a teraz – po wymianie trenera, odejściu ważnych zawodników, prawdopodobnych kolejnych transferach – mamy znak zapytania i niepewność. Cezary Morawski złudzenia, że dogada się z Lupą czy Marciniak, musi odłożyć w niebyt, ujawniając w końcu, z kim i jaki konkretnie teatr chce budować. Do Radia Wrocław Kultura na wywiad przyszedł w towarzystwie Sławomira Olejniczaka. To m.in. reżyser słuchowisk radiowych. Czy to on będzie jednym z najbliższych współpracowników nowego dyrektora? Kto jeszcze?

GRZEGORZ CHOJNOWSKI, Radio Wrocław Kultura

Sunday, September 4, 2016

Marek Krajewski MOCK


Komuś, kto namówił Marka Krajewskiego do powrotu do postaci Eberharda Mocka, chętnie postawię cztery kwarty najprzedniejszego wrocławskiego piwa, choć mam wątpliwości, czy będzie tak smaczne jak to od Kipkego, Haasego czy Scholtza. Najnowsza powieść byłego klasycznego filologa, dziś klasyka polskiego kryminału retro jest znakomita, dorównuje chyba najlepszej dotąd z Krajewskich książek 'Śmierci w Breslau'.

Tytułowy Mock ma trzydziestkę i pracuje w obyczajówce jako wachmistrz, marzy o wydziale kryminalnym, ale widoki na policyjne przenosiny są żadne. Los przychodzi mu jednak z pomocą, mimo że z początku wygląda to na coś wręcz przeciwnego. W szykowanej do wielkiego otwarcia monumentalnej Hali Stulecia dochodzi do rytualnego morderstwa. Ponieważ sprawę trzeba rozwiązać szybko, przed przyjazdem cesarza do Breslau, zaangażowani zostają w nią wszyscy, a Mock - jak to Mock - wplątuje się w akcję wyjątkowo. Więcej nie zdradzę, dopowiadając tylko, iż mord zaledwie rozkręca fabułę, w której - jak smugi jasnego przedpierwszowojennego słońca w oknach i lufcikach budowli Maxa Berga - pobłyskują spiski masonów i pangermanów, a zamach na Wilhelma II zestawiono z zamachem na Stalina wybierającego się do Wrocławia na kongres intelektualistów.

Spokojnie. Mamy wprawdzie firmowy u Krajewskiego powrót do przyszłości, ale główna część akcji dzieje się w 1913 roku w ukochanych przez czytelników prozy pana Marka przestrzeniach niegdysiejszego Wrocławia. Znów Szewska jest Shuhbrücke, Ogród Staromiejski to Zwinger, a Karkonoska - czyli ulica, przy której stoi gmach Radia Wrocław - nazywa się Julius-Schotländer-Strasse. Eberhard je, pije i daje upust swojej męskości, wędrując po mrocznych i eleganckich punktach na mapie wiosennego miasta. O działalność przestępczą podejrzewa samego Hansa Poeltziga, architekta Pawilonu Czterech Kopuł. Pojawia się również w życiu Mocka kobieta fascynująca, baronowa-ginekolog, w wieku balzakowskim, wyzwolona, mądra, piękna i wpływowa. Wszetecznica, lecz z wysokiej półki. A w jednej z trzecioplanowych ról występuje niejaki Otto Krajewsky, jak wyznaje autor w posłowiu: postać autentyczna.

Szesnasta powieść Marka Krajewskiego musi spodobać się miłośnikom gatunku, bo - warto to ogłosić gromko i z uznaniem - na mistrzowskim poziomie jest każdy element tego literackiego rzemiosła: intryga, doskonale odmalowane miejsca, wyraziście sportretowani bohaterowie. Działa w 'Mocku' wszystko. Od fabuły po styl. A capite ad calcem*.

GRZEGORZ CHOJNOWSKI, Radio Wrocław Kultura
.......................................
Marek Krajewski MOCK, Znak, 2016

*Od stóp do głów, w całości.